"Bez pomocy nie doczekałabym rana". O najczarniejszej stronie macierzyństwa
Rozdział 1: Karolina, mama 4-letniego Juliana
Z Karoliną znamy się prawie 20 lat, poszłyśmy kiedyś na lekcję tańca irlandzkiego. Do dziś pamiętam, jak się wtedy śmiałyśmy, aż nie mogłam wstać z podłogi. To taki typ. Karolina zawsze się uśmiecha. Nawet teraz przez telefon słyszę w jej głosie te radosne nuty. Jak sama mówi, może to leki, a może już jest lepiej.
"Gula jest?" - pytała przyjaciółka, ale Karolina już nawet nie chciała odpowiadać, bo kiedy była, chciała umrzeć, po prostu zniknąć.
- Przy życiu trzymało mnie tylko to, że nie mogę zostawić z tym wszystkim Łukasza. Mój mąż, bez niego nigdy bym się nie podniosła.
Twój syn ma cztery lata, dobrze liczę?
Tak, właśnie dziś wziął do przedszkola cukierki, przedwczoraj miał urodziny.
Jak znosiłaś ciążę?
Cudownie. To był fantastyczny czas, nie miałam absolutnie żadnych dolegliwości, żadnych mdłości, puchnięcia, boleści... Czułam się fantastycznie, byłam w tym czasie bardzo szczupła, pod koniec okazało się, że mam cukrzycę ciążową, ale świetnie dawało się ją regulować dietą.
Ciążę przeszłam bardzo dobrze. Od zawsze wiedziałam, że poród siłami natury nie wchodzi w grę, miałam w bliskiej rodzinie przypadek, że dziecko się poddusiło i po porodzie dostało zero punktów w skali Apgar. Bałam się tego wszystkiego okropnie, ginekolog wysłał mnie do psychologa po zaświadczenie, że cierpię na paniczny lęk przed porodem. To było wskazanie do cięcia.
A kiedy zobaczyłaś swoje dziecko...
Pierwsza doba na morfinie była ok. Potem nagle wszytko się posypało. To było, jakby ktoś przełączył guzik. Nie chciałam na syna patrzeć, przewijać go... Wyłam z bezsilności, że nie mogę się do tego wszystkiego zmusić. Na początku było mi wstyd przed mężem. Miałam poczucie, że ja tego dziecka nie kocham, nie lubię, wyrzucałam sobie, że zrobiłam straszną rzecz, zachodząc w ciążę. Marzyłam, żeby to wszystko cofnąć.
Na szczęście to było przed pandemią. Mąż mógł być z nami cały dzień, opiekował się małym, a ja miałam wytłumaczenie, że źle czuję się po cięciu.
A nocą?
Nocą robiłam wszystko, nie miałam wyjścia. Miałam poczucie obowiązku, więc karmiłam, przewijałam, sprawdzałam, czy oddycha. Ale czy była w tej opiece czułość? Wątpię.
Uważam, że to skandal, że przy wypisie ze szpitala bada cię lekarz, a nie ma psychologa, nikt nie pyta, jak się czujesz w środku. Kobieta powinna od razu dostać pomoc.
Jak ci szło karmienie?
On nie chciał ciągnąć, a ja nie chciałam karmić. Ta czynność mnie obrzydzała, miałam odruch wymiotny, przystawiając Julka do piersi. Wcześniej mówiłam, że będę karmić, teściowie, widząc, że jest problem, chcieli pomóc, sprowadzili doradczynię laktacyjną. Ona pokazywała pozycje sprzyjające pobudzaniu laktacji, a ja chciałam, żeby już sobie poszła. Ona mówiła, a ja siedziałam ze łzami w oczach i miałam ochotę wyskoczyć przez okno.
Miesiąc walczyłam z laktatorem. Do dziś ten dźwięk budzi we mnie okropne uczucia. W końcu się poddałam. Ale ze spokojem, wiedząc, że walczyłam, jak mogłam. Nie udało się, trudno.
Powiedziałaś jej, jak się czujesz?
Jej nie, ale położnej środowiskowej tak.
Udzieliła ci jakiejś pomocy?
Powiedziała, że przyjdzie wiosna, to to minie. Był początek października.
Znajomi?
Większość dzwoniła zapytać, jak u nas, oczekując, że będę sypać brokatem. A ja od razu mówiłam, że jest ch**owo. Zwykle drugiego telefonu nie było.
Kto ci pomógł?
Moja szefowa. Przed porodem pracowałam w banku, wszystkie koleżanki miały dzieci, mówiły, że macierzyństwo jest cudowne, że zaleje mnie fala miłości. Kierowniczka mówiła coś zupełnie innego, ona też miała depresję. Opowiadała, jak szła z dzieckiem i miała ochotę wrzucić je pod samochód albo zostawić wózek i sama skoczyć. To było takie prawdziwe.
Miałam w głowie jej słowa i utożsamiałam się z nimi, jak z niczym innym. Zadzwoniłam do niej, kazała mi iść do lekarza, powiedziała, że to samo nie minie. Miała rację.
To brzmi bardzo poważnie.
Bo było bardzo poważnie. Czułam, jakbym odkleiła się od własnego ciała, jakbym patrzyła na to z góry. Rodzice, Łukasz mówili coś do mnie, ale to było poza mną, ja wyłam, dniami i nocami. To było najgorsze doświadczenie w moim życiu.
I wtedy poszłaś do lekarza.
Tak, to było dwa tygodnie po porodzie. W gabinecie lekarka chwilę ze mną rozmawiała, potem zawołała mojego męża. Powiedziała mu, że jest bardzo źle i ona rekomenduje hospitalizację, bo mam myśli samobójcze. Nie było mowy o baby blues, ponad wszelką wątpliwość zdiagnozowała ciężką depresję poporodową. Nie wyraziłam zgody na leczenie szpitalne.
Łukasz stanął na wysokości zadania, przysiągł lekarce, że nawet na chwilę nie zostanę sama. Wziął tyle wolnego, ile mógł i był ze mną non stop, opiekował się synem i mną. Kiedy wrócił do pracy, zorganizował dyżury rodziców moich i swoich. Moi bliscy uratowali mnie wtedy.
Co by było bez nich?
Nie chcę myśleć. To był ból ciągły i ogromny, fizyczny i psychiczny. Tego się nie da opisać. Wtedy byłam gotowa oddać życie, żeby cofnąć czas, żeby już tak się nie czuć.
Jak wyglądały twoje dni?
Rodzice przychodzili, opiekowali się dzieckiem, tata chodził z nim na spacery, mama się z nim bawiła, a ja zamykałam się w drugim pokoju i wyłam w poduszkę. Tak wyglądał pierwszy miesiąc. Robiłam przy dziecku to, co konieczne, jeśli trzeba było go przewinąć, to przewijałam, z obrzydzeniem, ale przystawiałam go do piersi.
Większość czasu jednak spędzałam, myśląc o tym, ile tabletek musiałabym wziąć, żeby sobie ulżyć. Jedyne, co trzymało mnie przy życiu, to postawa mojego męża, ja widziałam, jak on się starał. Nie chciałam zostawić go z taką traumą.
Leki pomogły?
Pierwsze nie, więc to był bardzo trudny czas. Po zmianie tabletek z dnia na dzień było coraz lepiej. "Gula" przestała być ciągłym uczuciem, Tych lepszych dni było coraz więcej. Nie było super, ale nie zatykało mnie.
"Gula"?
Miałam takie fizyczne uczucie, że cały świat siedzi mi w gardle i nie mogę tego przełknąć. Kiedy dzwoniła przyjaciółka, zaczynała od pytania: "Jest gula?" i tak zostało. Choć były takie momenty, że już nie chciałam na to odpowiadać, więc nie odbierałam. Przecież nikt kto tego nie przeżył, nie jest w stanie sobie wyobrazić, jakie to uczucie. "Guli" nie porównasz do niczego.
Kiedy było więcej tych dobrych dni?
Po jakichś dwóch miesiącach od diagnozy było tak z 10 dobrych dni, a potem jeden z "gulą". Ale nie poprzestałam na lekach, zapisałam się na terapię grupową dla mam z depresją poporodową Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę". Do tej pory mam z nimi kontakt. Dziewczyny były z różnym natężeniem objawów i z dziećmi w różnym wieku, nawet z kilkulatkami.
Te spotkania pomagały?
Pomagały. Ale wyzwoliły jeszcze jedną myśl. "Dlaczego ja, dlaczego mnie to spotkało?". Te dziewczyny miały wcześniej jakieś problemy, epizody depresyjne, trudną sytuację. W moim odczuciu spotkała mnie straszna niesprawiedliwość, bo ja bardzo chciałam tego dziecka, wcześniej poroniłam, staraliśmy się dwa lata o Julka. Mam cudownego męża, stabilną sytuację, wsparcie bliskich, zawsze byłam silna i radosna. Więc dlaczego?
Czułaś się słaba?
Nie, raczej czułam niesprawiedliwość, bo ja bardzo chciałam tego dziecka, a "gula" zabrała mi całe to piękno, o którym wszyscy wokół mówili. Miałam kochać dziecko nad życie, a czułam coś zupełnie innego. Na spacerach wpadałam w panikę, że on zacznie płakać, więc chodził głównie dziadek. Ale w końcu leki zaczęły działać.
Chciałaś je odstawić?
Pewnie! Nie mogłam się pogodzić z tym, że muszę je brać, żeby funkcjonować, co jest absurdalne, bo na stałe biorę leki na tarczycę i nie mam z tym żadnego problemu. Te "leki na głowę" przez jakiś czas strasznie mi ciążyły. A przecież depresja to choroba, jak każda inna.
Z czasem lekarka zaczęła zmniejszać mi dawkę, ale to też trochę trwało. Po dwóch latach odstawiłam leki, minęło kilka całkiem dobrych miesięcy.
A potem?
Potem zmieniłam stanowisko w pracy, spędziłam na nim pierwszy dzień, wszystko się udało, ale po wyjściu z pracy, poczułam, że ktoś znów nacisnął guzik. Czułam się dokładnie, jak tuż po porodzie.
Przynajmniej wiedziałaś, że potrzebujesz od razu pomocy.
Tak, ale to nie było takie proste, bo ja od razu zaczęłam dzwonić, gdzie się dało. Mówiłam w tych wszystkich gabinetach, na infoliniach, że potrzebuję natychmiastowej pomocy, bo mogę nie doczekać do jutra. Słyszałam od wszystkich, że bardzo mi współczują, ale nie mogą mi pomóc natychmiast. Odsyłali mnie dalej i dalej...
Dodzwoniłam się w końcu do mojego psychiatry, u którego zwolniła się teleporada i on mi pomógł. Gdyby nie było tej konsultacji, nie wiem, co by było. Do tej pory jestem na lekach, jakaś minimalna dawka, może znów spróbujemy odstawić, ale zobaczymy. Dziś już nie mam problemu, mogę brać je do końca życia, byle to nie wróciło.
Jak jest teraz?
Cudownie, Julek jest fantastyczny, mój mąż jest fantastyczny, wiem, że mam wokół siebie niesamowitych, wspierających ludzi. Jedyne czego się boję to druga ciąża, bo wtedy nie powinno się brać leków, a ja nie wiem, co by było, gdyby to wróciło w ciąży.
Dziękuję ci, że zgodziłaś się o tym opowiedzieć.
Bardzo chciałam o tym opowiedzieć, bo liczę, że ta historia pomoże choć jednej osobie. Każda kobieta po porodzie powinna mieć konsultację z psychologiem, każda. To powinien być standard. Wierzę, że dla kogoś to może być piękny czas. Mnie depresja zabrała radość z pierwszych miesięcy z dzieckiem, ale gdybym nie dostała tak szybko pomocy, to mogłoby się skończyć dużo gorzej.
Rozdział 2: Patrycja, mama 13-letniego Tymona i 3-letniej Marleny
Patrycję znam i nie znam. Poznałyśmy się w sieci przy okazji przygotowań do innego reportażu i coś "kliknęło". Rozmawiamy czasem o życiu, dzieciach, ona opowiada mi o życiu na obczyźnie, ja jej o mojej codzienności. Nigdy się nie spotkałyśmy, ale jawiła się zawsze w moich oczach jako bezkompromisowa hedonistka.
- Przed narodzinami Tyma byłam chodzącą radością, po jego przyjściu na świat wpadłam w dół, z którego już nie było widać słońca. Dopiero z parapetu na drugim piętrze widziałam wyjście z tej sytuacji - powiedziała. Na prośbę Patrycji zmieniłam dane jej i dzieci. Jak mówi, nie chce, żeby posypały się pytania, bo ona już jest daleko od tamtej dziewczyny.
Opowiesz mi historię swojego macierzyństwa?
Zawsze bardzo chciałam mieć dziecko. Wokół wszyscy się cieszyli, rodzina, znajomi. Ale ciąża się skończyła. Młody się urodził i nagle zostałam z nim sama w domu. Mąż dojeżdżał godzinę do pracy, więc wychodził rano i wracał wieczorem. Ten początek był dla mnie bardzo trudny.
Co było największym wyzwaniem?
Naczytałam się bzdur, że dzieci tylko śpią i jedzą przez kilka pierwszych miesięcy. Moje dziecko natomiast głównie się darło. Przeraźliwie. To nie miało nic wspólnego z macierzyństwem, które oglądam w mediach społecznościowych. Sąsiedzi mieli poważne wątpliwości, czy małemu nie dzieje się krzywda. Darł się, jakby go ktoś obdzierał ze skóry. Z częstotliwością mniej więcej non-stop.
Męża nie było, więc to wszystko spadało na mnie. A dookoła słyszałam, że dzieci są takie cudowne. Zaczęły mi towarzyszyć myśli, że albo ze mną, albo z moim dzieckiem jest coś nie tak.
Miałaś przestrzeń, żeby odpocząć?
Mieszkamy od lat za granicą, tu nie mamy żadnej rodziny, jesteśmy sami. Kiedy męża nie było, sama ogarniałam wszystko, więc nie, nie mogłam odpocząć, nie mogłam się wyspać, nawet zjeść jak człowiek nie mogłam. Żywiłam się wiecznie odgrzewaną w mikrofalówce kawą i ciastkami.
Znajomi pytali, czy karmię piersią - nie karmiłam, bo byłam tak sfrustrowana i przygnieciona tym wszystkim, że zabrakło mi siły. Ściągałam na początku pokarm, mały miał za krótkie wędzidełko, nie był w stanie ciągnąć. Dwukrotnie wylądowałam w szpitalu z zapaleniem piersi i 40-stopniową gorączką.
Nie było nikogo, kto mógłby do was przylecieć, odciążyć cię?
Początkowy plan zakładał, że przyleci moja mama, ale to się nie udało, bo w tym czasie tata poważnie zachorował i musiała zająć się nim. Absolutnie sobie nie radziłam z tym wszystkim. Myśl o umierającym ojcu też pewnie nie pomagała.
Co wtedy czułaś?
Poza zmęczeniem miałam w głowie: "Co ja najlepszego zrobiłam". Moje życie było bardzo w porządku, nim urodziłam, a nagle wszystko padło na pysk. Idąc pod prysznic, miałam sznurek na nadgarstku, na drugim końcu był przywiązany fotelik samochodowy, cały czas musiałam go bujać. Nagle poczułam się strasznym więźniem.
To było zniechęcenie, smutek, żal i wyrzuty sumienia, bo ja cały czas pamiętałam, że jestem odpowiedzialna za tego małego człowieka.
Miałaś plan, jak się uwolnić?
Wiesz, człowiek, kiedy jest tak bardzo, bardzo zmęczony, że jest mu już wszystko jedno czy się umył, ubrał, ma różne myśli. Mieszkaliśmy wtedy na drugim piętrze. Pamiętam taki moment, że stałam w oknie i zastanawiałam się, czy skoczyć, zostawić tego dzieciaka i ulżyć sobie w końcu.
Jakimiś resztkami sił, stojąc w tym otwartym oknie, uczepiłam się myśli, że może to kiedyś minie, może jeszcze będzie OK. Wtedy przyszło mi do głowy, że muszę poprosić o pomoc. Odwróciłam się od tego okna i zaczęłam płakać.
Wspomniałaś, że sąsiedzi słyszeli płacz dziecka, reagowali?
Wtedy dzieliliśmy duży dom z drugą rodziną. Ta kobieta regularnie przychodziła i mówiła, żebym uspokoiła swoje dziecko. Chciałabym, bardzo bym chciała, tylko on się nie dawał. Próbowałam wszystkiego, pytałam lekarzy, że może coś z nim nie tak. Ale wszyscy mówili mi, że taki jego urok. Tylko ta sąsiadka nie.
Poprosiłaś ją o pomoc, powiedziałaś, jak się czujesz?
Nigdy.
Bliscy rozumieli?
Mąż pomagał, kiedy mógł, ale wiesz, jak jest, ktoś musi zarabiać. Mama przyjechała w pewnym momencie na dwa tygodnie, wyjeżdżając, powiedziała coś w stylu, że cieszy się, że już wyjeżdża, bo nie wytrzymałaby dłużej. Normalnie by nie zrobiło to na mnie wrażenia, bo przecież to czarne poczucie humoru mam po niej, ale wtedy to był kolejny gwóźdź do trumny.
Wtedy poszłaś po pomoc?
W międzyczasie mąż zmienił pracę, przeprowadziliśmy się, częściej bywał w domu. Znajoma poleciła mi terapeutkę, do której zaczęłam chodzić, to bardzo dużo mi dało. Powoli wszystko poukładałam, syn rósł, mąż był częściej, terapia robiła swoje. Ale wtedy w tym oknie nie widziałam innego zakończenia.
Mimo to zdecydowałaś się na kolejne dziecko.
Między moimi dziećmi jest 10 lat różnicy. Z córką już wiedziałam czego się spodziewać. Wiedziałam, że lukrowane macierzyństwo to bzdura. Zupełnie inaczej, z nieporównywalnie większą świadomością wchodziłam drugi raz do tej rzeki. Dziś myślę, że więcej jest dzieci takich jak moje, wymagających, niż tych, które tylko śpią, jedzą i brudzą pieluchy.
Zresztą, gdyby nie mąż pewnie nie zaszłabym w drugą ciążę. On marzył o drugim dziecku, postawiłam mu warunek, że ok, ale tylko jeśli szybko będę mogła wrócić do pracy. Córka urodziła się z wadą, która wymagała operacji, na którą trzeba było poczekać. Krótko później wróciłam do pracy. To mi bardzo pomagało, bo w pracy odpoczywałam od tej ciągłej opieki i uwagi, jaką trzeba poświęcać niemowlakowi.
Jaki teraz jest Tymon?
Spokojny. Jak miał kilka miesięcy, byliśmy w Polsce na dwa tygodnie, rodzina bliższa i dalsza nie chciała wierzyć, że to możliwe, że dzieciak może tak ciągle wyć poza ramionami matki. A mnie bolało wszystko, bo on rósł, mi ubywało sił. Nikomu nie dał się dotknąć. Teraz mu wypominają, jak mnie wtedy przeczołgał.
Teraz jest fantastycznym człowiekiem, ale co przeżyliśmy, to nasze.
Wiem, że jesteś pełną życia, energiczną kobietą ze świetnym poczuciem humoru, ciężko mi sobie wyobrazić cię w stanie, o którym mówisz.
Bo ja po urodzeniu dziecka zgasłam. Teraz już jest dobrze.
Jak to wpływało na twój związek?
Fatalnie. Wiesz, ja wcześniej lubiłam się ubrać, umalować, fajnie wyglądać, ciągle się śmiałam. A nagle on wracał z pracy, bardzo zmęczony, bo pracował ciężko, w domu masakra i jeszcze wieczna walka o to, kto teraz zajmie się dzieckiem, bo ja też byłam zmęczona. Do tego hormony, emocje, to nie był dobry czas.
On zupełnie nie rozumiał, co się ze mną dzieje. Dziecko nie umacnia związku, jest dla niego wielką próbą. Wyszliśmy z tego, teraz jest super.
- Antydepresyjny Telefon Forum Przeciw Depresji tel. 22 594 91 00 (czynny w każdą środę – czwartek od 17.00 do 19.00)
- Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym tel. 116 123
- ITAKA – Antydepresyjny telefon zaufania tel. 22 484 88 01 Dyżury psychologów: poniedziałek 15.00 – 20.00 wtorek 15:00 – 20:00 środa 10.00 – 15.00 piątek 10.00 – 15.00 niedziela 15:00 – 20:00 Dyżury psychiatrów: czwartek 16:00 – 21:00 piątek 15.00 – 20.00
- Telefoniczna Pierwsza Pomoc Psychologiczna tel. 22 425 98 48 (poniedziałek – piątek od 17:00 do 20:00 / sobota od 15:00 do 17:00)