Mogłoby się wydawać, że w czasach nieograniczonego praktycznie dostępu do wiedzy, będziemy mądrzeć. Niestety. To mylne założenie. Są tematy, o których trzeba mówić raz, piąty i dziesiąty. A potem jeszcze raz dla pewności. Depresja – narzucająca się "przyjaciółka" milionów ludzi, nadal przez niektórych traktowana jest jak gorszy humorek, który najlepiej wybiegać lub zagryźć chipsami i słodkościami.
Potańcz, zjedz tort, puknij się w głowę
Krew się we mnie gotuje, gdy kolejny raz trafiam na złote rady dotyczące walki z depresją. Pod jednym z artykułów przeczytałam ostatnio: "Depresja to brak ruchu i słońca, na rower i co dzień kilka kilometrów, kilka przystanków na piechotę i przejdzie w kilka dni. Iść tańczyć na całą noc. Na słońcu tydzień i znika depresja. Jadłam tabliczkę czekolady i nigdy nie miałam depresji [...] Kto pije słodką herbatę i kawę, nie ma nigdy depresji [...] Proponuję słodki tort. Seks jest dobrym lekarstwem na depresję, masaż erotyczny".
Ponad 400 osób polubiło mądrości przypadkowej pani. Za nic mając stanowiska specjalistów, coraz bardziej niepokojące raporty, statystyki i kampanie uświadamiające. Depresja jest chorobą. Czy anginę leczymy czekoladą? Czy gdy złamiemy nogę, uprawiamy seks, "żeby się zrosło"? Czy na raka przepisujemy słodkie torciki?
Ta nieświadomość jest realnie przerażająca.
Depresja to choroba!
Podręcznik dla studentów medycyny pod redakcją prof. dr hab. med. Adama Bilikiewicza: "Terminu depresja używa się do określenia obniżonego (depresyjnego) nastroju, którego istotną cechą jest przygnębienie, niezdolność odczuwania radości, utrata zainteresowań. [...]
Potrzeba pomocy w trybie doraźnym najczęściej wiąże się z: wystąpieniem myśli i usiłowań samobójczych; spadkiem aktywności, aż do niemożności radzenia sobie z czynnościami życia codziennego; odczuwaniem różnorodnych dolegliwości somatycznych; inicjatywami otoczenia, zaniepokojonego zmianą zachowania pacjenta (izolacja, zaniedbywanie odżywiania się, odrzucenie pomocy, nadużywanie alkoholu dla poprawy samopoczucia i inne)".
To kilka zdań. W podręczniku psychiatrycznym na temat depresji są ich setki. Napisali je najbardziej cenieni eksperci w tej dziedzinie.
Statystyki są natomiast bezlitosne i nie zanosi się, żeby w przyszłości było lepiej. Szacuje się, że na depresje choruje 350 mln ludzi. W samej Polsce może to być nawet 1,5 mln osób. Wśród najpowszechniejszych chorób depresja znajduje się na czwartym miejscu, zaraz po bólach kręgosłupa, anemii i chorobach płuc. Według ekspertyz WHO do 2020 roku wskoczy na drugie miejsce, do 2030 na pierwsze.
Reagujmy na ignorancję
Depresja ma swój niechlubny udział również w raportach na temat samobójstw, których jest coraz więcej. I będzie jeszcze więcej, jeżeli zamiast realnego wsparcia osoby z problemami psychicznymi, będą trafiać na ścianę. Ścianę zbudowaną ze stereotypów, głupot, powtarzanych frazesów – "inni mają gorzej", "przesadzasz", "ogarnij się".
Tak jak wytknięcie osobie z nadwagą czy otyłością, że "jest grubą świnią", nie sprawi, że schudnie, tak człowiek z depresją, słysząc, że "powinien wziąć się w garść", uwaga, nagle nie weźmie się w garść i nie będzie radosny i pełen życia.
Coraz częściej myślę, że osoby piszące publicznie komentarze, jak ten, który cytuję na początku tekstu, powinny być karane. Są niejako współwinne, głosząc swoje durne opinie, szkodzą. Mogą stanowić zagrożenie.
Na ten problem zwrócił również uwagę lekarz Dawid Ciemięga, podając przykład Beaty Pawlikowskiej czy Małgorzaty Rozenek-Majdan, które również dokładają cegiełkę do mylnego postrzegania depresji jako "dołka" czy "gorszego humoru".
– Dla laika to jest zupełnie niezrozumiałe, czym jest depresja, bo to nie jest jesienny dół, bo pogoda jest kiepska, bo mam gorszy okres i zły humor. To choroba, która zaburza prace mózgu i dlatego można komuś mówić milion wspaniałych słów, ale one nie działają, coś w mózgu się wyłącza i wraz z tym wyłącza się zdolność odczuwania fajnych rzeczy. Dla takiej osoby miłe słowa mogą być bezwartościowe, nawet wygranie w lotto przestaje mieć znaczenie, jest mrok, który człowieka pochłania i odcina od świata. W takim stanie nie da się człowieka pocieszyć, tu nie zadziała leczenie Beaty Pawlikowskiej, która twierdzi, że na depresję dobry jest spacer. Tu nie zadziałają ziemniaki Pani Rozenek, tu często potrzebne jest leczenie, leki, które przywracają mózg do ładu i składu lub terapia, albo jedno i drugie – pisze ekspert.
Małgorzata Rozenek-Majdan najpewniej nie miała nawet złych zamiarów. Powiedziała: "Choć uwielbiam wszystkie warzywa w dowolnej formie, to kartofle są moją ogromną słabością. Puree ziemniaczane jest moim sposobem na jesienną chandrę. To mój trik sprawdzony od lat. Jak wezmę sobie miseczkę po brzegi wypełnioną puree, to zaraz mi lepiej i depresja mija. Polecam każdemu!".
To przykład, że samo słowo "depresja" stało się dla nas synonimem złego nastroju, spadku mocy, jesiennego przybicia. Przyczynia się to do łagodzenia realnego stanu, jakim jest ta choroba. A jest okrutna. Może, zamiast słuchać samozwańczych znawców, oddajmy głos chorym?