- Na studiach wyjeżdżałam jako opiekunka na obozy organizowane przez harcerzy. Nie dla dzieci z harcerstwa, ale na takie dofinansowane z różnych instytucji dla dzieciaków, których rodziców nie było stać, żeby za nie zapłacić - wspomina Monika. Żeby dziecko mogło jechać, rodzina musiała przedstawić zaświadczenie o dochodach.
Już na pierwszym obozie kobieta odkryła, że ludzie nie mają skrupułów. - Mamy takiego lokalnego biznesmena w mojej rodzinnej miejscowości, kwiaciarnia, sklep papierniczy, wulkanizacja - człowiek renesansu. Zdecydowanie pieniędzy im nie brakuje, ale wystawienie nieco odbiegającego od stanu faktycznego zaświadczenia o dochodach okazało się nie być problemem - wspomina Monika.
Syn biznesmena pojechał na darmowe kolonie. Monika nie ma wątpliwości, że rodzice chłopca mogli zapłacić nie tylko za niego, ale i za kilku innych uczestników, dla których zabrakło miejsca. - Ludzie nie mają sumienia. Podobne akcje widziałam wiele razy na przestrzeni lat. Dziś jeżdżę już tylko na obozy komercyjne. Ale wiele lepiej tu nie jest - dodaje.
- Jak patrzysz w te karty, to dzieci nie mają żadnych problemów, no może poza alergiami pokarmowymi, ale te często nie mają żadnego umocowania w rzeczywistości. Piszą, że dziecko ma uczulenie na kapustę, a po rozmowie z nim okazuje się, że po prostu jej nie lubi - wyjaśnia Kasia.
Kobieta na własnej skórze przekonała się, jak wielką fikcją jest stan zdrowia dzieci opisany w kartach przez rodziców. - Dziewczynka upadła w czasie gry w piłkę, nie wyglądało to groźnie, ale jak wstała, myślałam, że zemdleję. Od razu było jasne, że bark jest złamany. Zawiadomiliśmy rodziców i pojechaliśmy z dzieckiem do szpitala - wspomina traumatyczne doświadczenia Kasia.
Dopiero w czasie wywiadu w szpitalu kazało się, że dziewczynka cierpi na chorobę genetyczną i łamie sobie coś kilka razy w roku. - Rodzice oczywiście mieli pretensje, że naraziliśmy dziecko na niebezpieczeństwo. Jednak właściciel biura podróży zagroził im pozwem, bo skłamali w karcie uczestnika, mało tego - przedstawili zaświadczenie od lekarza, które mówiło o idealnym stanie zdrowia dziecka - dodaje.
- Nie brakuje i takich, którzy biorą po kryjomu leki na choroby przewlekłe, bo rodzice napisali, że dziecko zdrowe, a ono ma np. chorą tarczycę albo cierpi na cukrzycę. Dla bezpieczeństwa tych dzieciaków wychowawcy powinni o tym wiedzieć - mówi Kasia.
Pani Basia ciągle toczy boje z rodzicami, bo na organizowanych przez nią obozach dzieci nie mogą mieć telefonów. - My reklamujemy się tym, że zapewniamy dzieciom dwa tygodnie odpoczynku od nowych technologii. Rodzice podpisują oświadczenia, że zostali poinformowani o braku możliwości kontaktu z dzieckiem inaczej niż przez wychowawców - wyjaśnia.
W każdym sezonie wychowawcy konfiskują telefony i smartwatche z możliwością powadzenia połączeń głosowych. Jak przyznaje organizatorka wypoczynku, rodzice upychają urządzenia w walizkach dzieci, chowają je w bieliźnie, zaszywają w pluszakach...
- Przecież są kolonie, na których dzieci mogą mieć telefon, nie wiem, czemu wybierają nasze, a potem łamią regulamin - dodaje kobieta. Pani Basia zauważa, że choć nie brakuje dzieciom ekranów, to brakuje wielu rzeczy niezbędnych na wyjeździe.
- Pewnego dnia przyszłą do mnie 13-letnia dziewczynka z płaczem. Okazało się, że dostała miesiączkę. Rozumiem, że ta pierwsze może zaskoczyć i dziecko może nie mieć podpasek. Jednak okazało się, że na dwa tygodnie mama zapakowała jej trzy pary majtek i wszystkie już są brudne. Prałam je w nocy ręcznie i suszyłam suszarką do włosów, rano kupiłam z własnych pieniędzy bieliznę dla niej - wspomina.
Brak bielizny to niestety częsty problem na koloniach i obozach. - Chłopcy w wieku 10-14 lat śmierdzą już drugiego dnia, trzeba ich gonić pod prysznic, pożyczać mydło, bo często nie mają. Podobnie jak bielizny. To chyba nie jest wielka filozofia spakować dzieciakowi tyle majtek, na ile dni jedzie? Na początku myślałam, ze chłopcy nie przebierają się z lenistwa, ale nie, oni nie mają, w co się przebrać - dodaje Kasia.
Wszystkie kobiety podkreślają, że bardzo lubią pracę z młodzieżą. - Gdybym nie kochała tych dzieciaków, nie siedziałabym w tym tyle lat - mówi pani Basia. Monika dodaje, że wciąż ma kontakt z niektórymi dziećmi z pierwszych obozów - Dziś są już dorośli, a potrafią na Facebooku przysłać zdjęcie z wakacje z własnymi dziećmi z miejsc, które odwiedzaliśmy razem i napisać, że dziękują za ten wyjazd sprzed 20 lat.
- Gdybym nie wierzyła, że to ma sens, dawno bym to rzuciła. Czasem mam wrażanie, że te dzieciaki jadąc z nami na obóz, mają w końcu szanse odpocząć od rodziców, od ich ciągłej musztry i wyśrubowanych wymagań. Kiedy jeden z chłopców, któremu pomagałam prać ręcznie ubrania, bo miał ich za mało, powiedział, że w życiu nie czuł, żeby komuś zależało na nim tak bardzo jak nam - wspomina Kasia.
Wszystkie kobiety są zgodne, że ich wymarzona sytuacja, to taka, kiedy rodzice są szczerzy z opiekunami, bo dzieciom nie mają nic do zarzucenia. - Jasne, że się czasem buntują, zwłaszcza na początku, ale kiedy odkryją, że nie z każdym dorosłym trzeba walczyć, wszyscy się na takich koloniach możemy dobrze bawić - podsumowuje pani Basia.
Czytaj także: https://mamadu.pl/153871,co-spakowac-dziecku-na-dwutygodniowe-kolonie-jedziemy-na-14-dniowy-oboz