Opieka nad dziećmi jest obowiązkiem rodziców. Jednak w wyjątkowych sytuacjach, a wakacje z całą pewnością do nich należą, liczymy na pomoc bliskich, najczęściej dziadków. "Teściowa odwróciła się plecami, zostałam na lodzie" – pisze Kasia, która nie może zrozumieć tego, co się wydarzyło.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Macierzyństwo. Kiedyś byłam przekonana, że jest najpiękniejszą życiową przygodą. Że ocieka słodyczą i przybiera najpiękniejsze kolory tęczy. Kiedy zostałam mamą, nieco inaczej zaczęłam postrzegać pewne sprawy. Owszem, to cudowna i niezapomniana przygoda, ale z tą słodyczą i kolorami to bym nie przesadzała.
Taka rzeczywistość
Dzieci są moim motorem napędowym. Motywują do działania i sprawiają, że niemożliwe okazuje się wcale nie takie trudne i straszne. Dzięki nim pokonałam różne lęki i zmierzyłam się z rzeczami i sytuacjami, które kiedyś mnie paraliżowały. Macierzyństwo jest piękne, ale też trudne i nieprzewidywalne.
I o ile z większością jestem sobie w stanie poradzić, o tyle infekcje i choroby moich dzieci rozkładają mnie na łopatki. Jest jeszcze w sumie jedna rzecz, która sprawia, że staję w bezruchu i nie potrafię pójść do przodu. Opieka nad dziećmi. Kiedy okazuje się, że muszę gdzieś wyjść, coś szybko załatwić i nie mogę zabrać ze sobą maluchów, uderzam głową w mur. Biorę telefon do ręki i dzwonię do bliskich.
Mam to szczęście, że jeszcze nigdy nie odmówili mi pomocy. Czasami zastanawiam się, co bym zrobiła, gdybym w słuchawce usłyszała: "Przepraszam, dzisiaj nie mogę". I to właśnie z takim rozwojem wydarzeń musiała zmierzyć się nasza czytelniczka.
Zostałam na lodzie
"Wakacje są dla nas próbą przetrwania. Zorganizowanie opieki dla dziewczynek to wyzwanie. Dwa lata temu wypracowaliśmy schemat, który, póki co sprawdzał się bez zarzutu. Najpierw urlop brałam ja, potem dzieci były u teściowej, potem urlop brał mąż, a potem dziewczynki jechały do moich rodziców.
Tak też miało być i w tym roku. Jednak kiedy pakowałam dziewczynkom ubrania, bo następnego dnia miałam zawieźć je do babci (mamy męża), zadzwonił telefon. Teściowa. 'Tak bardzo cię przepraszam, ale te prace w ogrodzie mnie tak wymęczyły, że tym razem nie dam rady zająć się dziewczynkami. Potrzebuję odpoczynku i wyciszenia' – usłyszałam.
Przytaknęłam i się rozłączyłam. Byłam tak wściekła, że gdybym pozostała z nią jeszcze chwilę na linii, powiedziałabym coś, co doprowadziłoby do ogromnej kłótni. A wiadomo, jakbym jej wygarnęła, to może i by się rozwodem skończyło?
Byłam tak wściekła, że nie jestem w stanie tego opisać słowami. Zostaliśmy na lodzie, rzuceni wilkom na pożarcie. Wieczór, prawie noc, a ona mi tu dzwoni z takimi nowinkami. Jakby wcześniej nie mogła?! Zaczęłam wydzwaniać po wszystkich znajomych. Dobrze, że przyjaciółka dała mi namiar na opiekunkę, która zgodziła się przez kilka dni zaopiekować dziewczynkami. Jak wybrniemy z tej sytuacji, jeszcze nie wiem. Wciąż szukam i kombinuję.
Jednak najlepsze, a może i najgorsze w tym wszystkim jest to, że teściowa w ogóle nie poczuwa się do winy i uważa, że zajmowanie się wnuczkami nie jest jej obowiązkiem. Tak obowiązkiem nie jest, ale skoro kiedyś zaoferowała swoją pomoc, to nie powinna wycofywać się kilka godzin przed przyjazdem dziewczynek. No na miłość boską, co za baba!".