
Czy Mikołaj istnieje naprawdę? To pytanie wraca co roku, zwłaszcza wtedy, gdy dzieci po raz pierwszy zderzają się z informacją, że Mikołaja podobno nie ma. Ta chwila często staje się nie tylko testem dziecięcej wiary w świąteczną magię, ale też momentem, w którym my – dorośli – musimy zdecydować, jaką opowieść chcemy dalej im przekazywać.
"Mikołaj nie istnieje" – z takimi słowami na ustach wrócił ostatnio mój syn ze szkoły. Powiedział mu tak kolega z klasy na przerwie. Takie tam rzucone mimochodem zdanie, kiedy dzieci jadły na korytarzu drugie śniadanie. Jedno zdanie, a jakby ktoś zgasił wszystkie lampki na choince.
W głosie mojego dziecka usłyszałam pewną gorycz. Znam te momenty z własnego doświadczenia – gdy świat dorosłych nagle wdziera się w ten dziecięcy tak brutalnie. Wrócił do domu z miną, którą kojarzę tylko z wyjątkowo ciężkich dni. Usiadł naprzeciwko mnie i – trochę pytająco, trochę błagalnie – powtórzył: "Mamo, ale czy to prawda?".
"Czy Mikołaj istnieje naprawdę?"
I wtedy wiedziałam, że moja odpowiedź musi być mądrzejsza niż zwykłe "tak" lub "nie", bo ja sama mam wrażenie, że tę magię świąt straciłam zbyt szybko, kiedy od dorosłych usłyszałam, że "Mikołaj nie istnieje". To była rozmowa o nie tylko o starszym panu z brodą, ale ogólnie o dzieciństwie.
Powiedziałam mojemu dziecku tak: "Synku, jeśli ktoś wierzy w Mikołaja, to Mikołaj będzie do niego przychodził zawsze. A jeśli ktoś twierdzi, że go nie ma... To cóż, jego rodzice muszą robić wszystko sami, żeby stworzyć tę magię. Bo każdy człowiek potrzebuje w życiu odrobiny czaru".
Spojrzał na mnie uważnie, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nie mrugałam za często, kiedy to mówiłam. A ja dodałam: "Mam 33 lata i nadal w niego wierzę. I chyba dlatego tak bardzo cieszę się na święta każdego roku".
Każdy musi sam zdecydować, czy wierzy w Mikołaja
I w tej chwili zobaczyłam w jego oczach ulgę – tak jakby powiedział: "Uff, świat jednak jest bezpieczny". Magiczny też, ale bezpieczny przede wszystkim. Bo przecież ta cała opowieść mogłaby opierać się na tym, że do przedszkola przychodzi starszy facet ze sztuczną brodą, a renifery mogłyby dostać mandat za przekroczenie prędkości.
Nie chodzi o to, czy gdzieś na Północy naprawdę istnieje elfia fabryka prezentów. Chodzi o wiarę w to, że ktoś o nas pamięta. Że wysiłek, miłość i życzliwość można przekazywać dalej, jak zapaloną świeczkę, która od lat nie gaśnie i pomaga nam raz w roku poczuć ciepło w sercu.
W świecie, w którym dzieci coraz szybciej muszą dorastać, bronię tej wiary, jak mogę. Nie dlatego, że nie umiem pogodzić się z rzeczywistością, ale dlatego, że wiem, jak krótko trwa dzieciństwo i jak bardzo w dzisiejszych trudnych czasach każdemu z nas odrobina tej magii jest potrzebna.
Jak krótko trwa ten czas, kiedy wydaje nam się, że prezenty pod choinką zostawił ktoś tajemniczy i nieuchwytny, a list napisany drżącą ręką naprawdę może zmienić nasz świat.
Niektórzy spytają: "Po co kłamać dzieciom?". Odpowiadam: "To nie kłamstwo, tylko tradycja, wspólna zabawa i piękna historia, dzięki której grudzień staje się magicznym miesiącem, którego wszyscy potrzebujemy po całym trudnym roku". Magia nie znika, kiedy przestajemy w nią wierzyć. Znika wtedy, gdy przestajemy ją pielęgnować.
Tego dnia mój syn wyszedł z pokoju bogatszy o coś ważnego – zgodę na to, że magia jest czymś, co nosimy w sobie. Czymś, na co mamy wpływ. A ja po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że w rodzicielstwie głównie liczy się to, jak zareagujemy na trudne słowa i zachowania naszych dzieci.
Dopóki wierzymy w Mikołaja, choćby po cichu i trochę dla siebie, grudzień zawsze będzie miał w sobie to coś, co sprawia, że znów będziemy się czuli, jakbyśmy mieli kilka lat i będziemy mogli być obok naszych dzieci bardziej świadomie i cieszyć się z nimi z tego magicznego czasu.
