mamDu_avatar

"Dom, dzieci, pieniądze masz, to czego się skarżysz?!". Bohaterką tej historii może być każda z nas

Marta Lewandowska

08 sierpnia 2022, 11:33 · 6 minut czytania
Kiedy pisałam "Matki-heroski ze złotych klatek", wiedziałam, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Bo takich kobiet, jak Ula, Magda i Aneta jest więcej. Mieszkają na twoim osiedlu, siadają z tobą do świątecznego stołu, a może ty też nią jesteś. Jeden z listów, który przyszedł w odpowiedzi na tamten artykuł, poruszył mnie szczególnie. Poznajcie Kamilę, matkę taką, jak my.


"Dom, dzieci, pieniądze masz, to czego się skarżysz?!". Bohaterką tej historii może być każda z nas

Marta Lewandowska
08 sierpnia 2022, 11:33 • 1 minuta czytania
Kiedy pisałam "Matki-heroski ze złotych klatek", wiedziałam, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Bo takich kobiet, jak Ula, Magda i Aneta jest więcej. Mieszkają na twoim osiedlu, siadają z tobą do świątecznego stołu, a może ty też nią jesteś. Jeden z listów, który przyszedł w odpowiedzi na tamten artykuł, poruszył mnie szczególnie. Poznajcie Kamilę, matkę taką, jak my.
Płakała codziennie razem z córką, od otoczenia słyszała tylko, że to wstyd mieć chwasty w ogrodzie. Fot. Unsplash
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Zaczęło się od artykułu "Gdy zasypiają, gryzę poduszkę, niech nie słyszą, że płaczę". Matki-heroski ze złotych klatek

Początki nie były łatwe

"Postanowiłam podzielić się z Wami moją historią. Nie wiem, czy ktokolwiek się z nią zapozna, czy coś wniesie, zmieni. Mam jednak silną potrzebę napisania tego, jak wygląda moje życie" - zaczyna swój list. Kamila wyszła za mąż z miłości, znaleźli z mężem wymarzony dom w jego rodzinnych stronach. Młodzi chcieli mieszkać blisko rodziny, tak miało być łatwiej.


Kiedy finalizowali zakup wymarzonej nieruchomości, okazało się, że Kamila jest w ciąży. "Wszystko układało się jak w moim śnie: ślub, własny dom, upragnione dziecko" - wspomina. Mąż w tym czasie dużo podróżował służbowo, więc już po remoncie autorka listu sama musiała zając się urządzaniem domu.

"Zbliżała się Wielkanoc, więc musiało to wszystko jakoś wyglądać. Czułam jednak żal, że niedaleko mieszka teściowa, a ja sama muszę w siódmym miesiącu ciąży skakać po tych oknach ze szmatą i firankami" - przyznaje. 

Mama autorki listu na stałe mieszka za granicą, rodzeństwo też rozjechało się w różne strony. To teściowa miała być dla młodej rodziny największym wparciem, jednak nie zawsze mogli na nią liczyć.

Już po narodzinach syna Kamili, teściowa... obraziła się. Zawiniły jakieś plotki, które rzekomo młodzi rodzice mieli opowiadać na jej temat. Jak pisze Kamila, babcia poznała wnuka dopiero po kilku miesiącach.

"Kiedy bobas przyszedł na świat, przez miesiąc była u nas moja mama. Niewiele pomogła. Jak mówiła, ona się odzwyczaiła od małych dzieci, zresztą dzisiaj wszystko inaczej się robi. Cieszyłam się jednak, że jest, bo nie musiałam się martwić chociażby o obiad czy pranie" - wyjaśnia.

Życie, jak z bajki

Po tych kilku miesiącach życie młodej rodziny nieco się ustabilizowało. Teściowa Kamili zaangażowała się w pomoc przy wnuku, chętnie odwiedzała rodzinę i spędzała czas z chłopcem. Kamila bez ogródek mówi, że w tamtym czasie była naprawdę szczęśliwa. 

"W domu codziennie był obiad, na stole domowe ciasto, mieszkanie lśniło, ogród zachwycał. Własny warzywniak pielęgnowałam, kiedy syn spał, a drzemki miał długie i regularne" - przyznaje. Kiedy wszyscy zasypywali ją pochwałami, Kamila zupełnie nie rozumiała, co to za wyczyn. 

"Przecież kiedy dziecko śpi albo raczkuje, ręce mam wolne. Wtedy sądziłam, że każdy dom z dzieckiem powinien tak wyglądać, nie rozumiałam, co w tym trudnego. Wszystko zmieniło się kilka lat później, gdy zaszłam w drugą ciążę" - dodaje.

Każda ciąża jest inna i każde dziecko jest inne

"Już sama ciąża dała mi nieźle popalić, byłam uziemiona, nie mogłam zrobić nic, źle się czułam. Teściowa nieszczególnie interesowała się moim stanem, nigdy nie zaoferowała swojej pomocy. Kiedy dziecko przyszło na świat, przeżyliśmy szok, ale nie taki pozytywny".

"Mała płakała 24/7 do 3 miesięcy. Z mężem spaliśmy po 2-3 godziny na dobę i to głównie na fotelu, z córeczką na rękach. Robiliśmy dyżury i się wymienialiśmy. Z tego spania na fotelu drętwiało mi całe ciało, wszystko bolało" - wspomina Kamila.

Jednak w tym trudnym czasie na wsparcie teściowej nie mogli liczyć, bo ta... ponownie się obraziła. "Powinnam chyba wspomnieć, że mama mojego męża jest alkoholiczką. Wypełnia wszystkie swoje obowiązki w domu i gospodarstwie, jednak późnym popołudniem zwykle jest pijana. Wtedy dzwoni kilkadziesiąt razy pod rząd, czego później nie pamięta" - czytamy w liście.

"Gdy jeszcze leżałam w szpitalu po ciężkim porodzie, wydzwaniała, wiedząc, w jakim jest stanie, nie odebrałam. Odebrał mąż, który zwrócił jej uwagę, że nie powinna mnie niepokoić. Od tamtej pory się nie odzywa. Córka ma prawie rok, do dziś nie widziała babci na oczy" - dodaje ze smutkiem Kamila.

Kobieta przyznaje, ze choć przez pierwsze trzy miesiące życia córki najbardziej brakowało jej fizycznej pomocy kogoś bliskiego, to dziś jej serce pęka z innego powodu. "Syn bardzo zżył się z babcią, on nie rozumie i często pyta, czemu babcia już nas nie odwiedza, czemu zniknęła z jego życia i zastanawia się, czemu przestała go lubić. Serce mi pęka" - wyjaśnia kobieta.

"Nie przesadzaj" - tak wygląda wsparcie innych matek

Kamila wiedząc, że nie może liczyć na pomoc i zrozumienie teściowej, szukała dla siebie innej pomocy. Dzwoniła do koleżanek, kuzynek, próbowała rozmawiać z sąsiadkami. "Kiedy pytały o małą, bez ogródek mówiłam, że jest ciężko, że daje popalić, nie przestaje płakać, że padam ze zmęczenia". 

"Nie mówiłam, że płaczę codziennie razem z nią, że odwiedziliśmy z dziesięciu lekarzy, którzy zgodnie mówili „to minie, taki jej urok”. Nie mówiłam, że codziennie marzę o swojej śmierci, że mam dość. Chciałam być po prostu stale w kontakcie z ludźmi. W zamian słyszałam masę dobijających mnie zdań" - wyznaje kobieta.

Wszyscy to znamy: nie przesadzaj, inni mają gorzej, ciesz się, że dzieci zdrowe. Zupełnie, jakby odstawanie od idealnego macierzyństwa z social mediów było czymś złym. Jakby otoczenie nie było w stanie pojąć, że każde dziecko jest inne, a każdy z nas ma ograniczoną tolerancję na zmęczenie, problemy. Same odbieramy sobie i innym kobietom prawo do słabości i wołania o pomoc.

"Korzystałam z pomocy psychologa, ale to działało tylko w lepsze dni. Kiedy córka zaczynała koncert, cała ta wiedza z terapii przegrywała za zmęczeniem i frustracją" - czytamy. Dziś, kiedy dziewczynka jest już starsza, wciąż wymaga wiele uwagi, pochłania czas Kamili bez reszty. Nie ma mowy, żeby dłużej zabawiła się sama, czy spała, kiedy mamy nie ma w pobliżu.

Żali mi synka

"Najbardziej żal mi synka, bo w krytycznym dla rozwoju okresie często zdany jest sam na siebie. Rzadko mamy domowy obiad, najczęściej żywi się kanapkami, gotowymi kluskami, albo jedzeniem zamówionym na dowóz. Wiecznie mam bałagan, w którym nie potrafię się odnaleźć" - przyznaje kobieta. 

"Notorycznie słyszę również słowa krytyki od mojej mamy, kiedy dzwoni: Jak to tak może być, że ogród z warzywami mi zarasta chwastem, że nie posadziłam ogórków w tym roku, czy ja zwariowałam?! Żeby mieć ogród i nie robić ogórków na zimę? Do czego to podobne? Soki z malin rób! Maliny się marnują! Jak to wygląda?! Już ja sobie wyobrażam, jaki ty masz tam porządek... W kółko wszystko źle" - dodaje ze smutkiem.

Kamila nie spędziła czasu sam na sam z mężem od narodzin młodszego dziecka. Jak sama pisze ich relacje "leżą i kwiczą", a ona sama zastanawia się, ile jeszcze są w stanie tak żyć. "Mam wymarzony dom, dwoje dzieci, pieniądze, bo mąż zarabia naprawdę dobrze, finansowo możemy pozwolić sobie na bardzo dużo, a ja w tej złotej klatce codziennie cierpię" - czytamy.

"Doskonale zdaje sobie sprawę, że wszystko to mnie przerosło, ale nie mam prawa narzekać, bo z boku moje życie wygląda idealnie" - dodaje ironicznie.

Po co to zakłamanie?

Kamila po kilku godzinach przysłała mi kolejny mail. Przytaczam go w całości, bo uważam, że tu nie trzeba nic dodawać. 

"Nie rozumiem też jednej sytuacji. Kiedy rozmawiam z innymi mamami o tym, jak mi ciężko, te inne mamy patrzą na mnie jak na kosmitę. Owszem, zdarzają się przypadki bardzo wyrozumiałych i życzliwych osób. Natomiast w moim odczuciu to zawsze jest tak, że tylko ja 'narzekam'. One nigdy nie narzekają, choć może sporadycznie, bo dziecko np. ząbkuje. 

Wtedy czuję się, jakbym była jakaś oderwana, że tylko ja mam ciężko? A potem? Po tygodniach, miesiącach, a nawet latach okazuje się, ze te kobiety wcale nie miały łatwiej. Otwierają się dopiero po dłuższym czasie i przyznają, że nie dawały sobie rady i cierpiały. Nie rozumiem, dlaczego kobiety nie chcą mówić o swoim kiepskim samopoczuciu na bieżąco…"

Doskonale wiem, o czym pisze Kamila. Sama widzę te same obrazki. Polska matka nie ma prawa się skarżyć, kiedy jej się zdarzy, nie czuje, że zrzuca ciężar, tylko że jest oceniania, jako ta niedoskonała. Wstyd przyznać, że jest zmęczona, kiedy przez miesiąc sama zostaje z domem, dziećmi, pracą i psem. Przecież niczego jej nie brak. Te łzy, kiedy ktoś nadepnie na czułą strunę, trzeba schować, wstydzić się ich. Tak nas wychowano.

Moja mama, kiedy byliśmy mali, mieszkała u dziadków na piętrze. Tata pracował za granicą, nie było go miesiącami. Wodę musiała przynieść ze studni, węgiel z piwnicy. Pracowała zawodowo, prała we Frani... Tak, było jej ciężko, momentami bardzo. Ale czy to, że mam pralkę automatyczną i męża na miejscu odbiera mi prawo do zmęczenia? Nie, i tobie też nie. 

Nie jesteśmy obrazkami na Instagramie. To, że masz komfortowe warunki życia, wcale nie oznacza, że nie możesz być zmęczona. Trudno jest przyznać przed samą sobą, że problemy nas przerastają, a co dopiero przed innymi.

Ale to, że będziemy udawać, że problem nie istnieje, nie sprawi, że on zniknie. Im głośniej mówimy o tym, że macierzyństwo to nie zawsze bułka z masłem, tym więcej kobiet nabiera odwagi, aby przyznać, że im też bywa trudno. Tym więcej z nich nas dostanie pomoc.

#normalizujęmacierzyństwo