Powtarzasz "ucz się"? Lepiej przestań. Nauczyciel zdradza, dlaczego to nie działa

Marta Lewandowska
02 listopada 2022, 13:57 • 1 minuta czytania
Kiedy dziecko przekracza po raz pierwszy szkolny próg, wiemy, że właśnie zaczęło nowy etap. Nauka czytania, pisania - z tym kojarzy nam się placówka. Zapominamy często, że klasy 1-3 rządzą się zupełnie innymi prawami, niż późniejsze. Dla dziecka przejście do 4 klasy jest jak podróż na inną planetę.
Jakub Tylman przestrzega przed "gonieniem dzieci do nauki". Fot. Bastek Czernek
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Kiedy czwartoklasista ma przygotować się do sprawdzianu z przyrody, mówimy: "Naucz się", ale dla dziecka to słowo znaczy... właściwie nic. To trochę takie zaklęcie, jak: "bądź grzeczny". Tylko wypowiadający je wie, co się pod nimi kryje. O tym, jak nauczyć dzieci się uczyć rozmawiam z Jakubem Tylmanem, pedagogiem, nauczycielem, wykładowcą akademickim i autorem książek dla dzieci, laureatem plebiscytu Nieprzeciętni Radiowej Czwórki.


Skończyła się laba, zaczęła się nauka z ocenami. Czwarta klasa, mówimy do dziecka: "Naucz się", a ono... nie wie, co robić. Jak nauczyć nasze dzieci się uczyć i się nie frustrować?

Zacznijmy od tego, że tak małe dziecko mogło nigdy wcześniej nie spotkać się z tym określeniem w kontekście tego, czego dziś od niego oczekujemy. Mówiąc krótko - dziecko nie rozumie znaczenia tego słowa, które dla nas oznacza pewien proces. Musimy więc to określenie rozłożyć na czynniki pierwsze, nadać mu zrozumiały dla dziecka sens.

Ale przecież w klasach 1-3 już się uczyło: liczyć, pisać, wierszyka na pamięć i ładnie czytać opowiadanie...

I dla dziecka dokładnie z tym wiąże się "uczenie". Z pamięciówką, odtwórczością. A przecież od czwartoklasisty nikt nie oczekuje, że będzie ładnie na głos czytać z podręcznika z przyrody, tylko że przyjmie wiedzę i będzie zdolne do użycia jej, aby własnymi słowami odpowiadać na pytania nauczyciela. A to nie jest to samo. 

Więc od czego zacząć?

Od wyjaśnienia dziecku, że nauka odbywa się na różnych płaszczyznach. Są rzeczy, które nauczyciel wyjaśnia w szkole, potem w domu trzeba poczytać, jeśli trzeba, to poszukać innych źródeł wiedzy. Czasem to będzie książka, która stoi w domowej biblioteczce, innym razem filmik w internecie, albo program popularnonaukowy, który obejrzymy z rodzicami. 

Dziecko musi zrozumieć proces. Dziecko nie ma się "uczyć", ale zdobywać wiedzę. Musi wiedzieć, po co to robi, żeby być kimś wyjątkowym, ważnym. Dziecko ma w sobie naturalną ciekawość świata i ją można w tej nauce wykorzystać, bo mamy je przede wszystkim zainteresować odkrywaniem świata, a nie zachęcić do przyswojenia jednego zagadnienia.

A jak rodzic do tego "uczenia" ma się przygotować?

Po pierwsze, musimy uzbroić się w cierpliwość. Być dostępni dla dziecka, kiedy potrzebuje naszego wsparcia w tym procesie. Warto też pamiętać, że każde dziecko uczy się w nieco inny tempie i każde ma trochę inne możliwości. Ta świadomość bardzo pomaga w unikaniu frustracji.

Dorośli często przez własne ambicje wymagają od niego więcej, niż jest ono w stanie zrobić. Chcemy, żeby nasze dziecko było najlepsze, umiało od razu znacznie więcej, niż w tym momencie tego potrzebuje i więcej, niż jest w stanie na raz spamiętać. Bo wciąż liczą się dla nas oceny, żeby móc się pochwalić.

Możemy dziecku to ułatwić, uatrakcyjnić, żeby ten proces był mniej bolesny?

Jak najdłużej starajmy się utrzymywać tę naukę przez zabawę, żeby to była przyjemność. Im bardziej ten proces jest naturalny, atrakcyjniejszy dla dziecka, tym łatwiej będzie mu uświadomić, czym jest to uczenie. Na lekcje przyrody spróbujmy dziecko zabrać do parku. Jeśli ta forma będzie atrakcyjna, to później będzie mu łatwiej.

Rodzice często zapominają, że nie bez powodu zrezygnowano z ocen w klasach 1-3. Musimy dać dziecku pewną swobodę, żeby w odpowiednim dla siebie momencie podjęło naukę czytania, pisania, liczenia. Musimy pamiętać, że na tym etapie kilka miesięcy różnicy w wieku może wciąż robić dużą różnicę w gotowości do procesów edukacyjnych. No i przypomnijmy - nie każde dziecko uczy się w tym samym tempie.

Ale w czwartej klasie od wszystkich oczekuje się podobnego zasobu wiedzy.

Tak, a to często nadal zbyt wcześnie. Wielu czwartoklasistów wcale nie czyta płynnie. I to wcale nie oznacza, że "coś z nimi nie tak". Mają po prostu inne predyspozycje i niekiedy potrzebują więcej czasu. Jednak oczekuje się od nich pewnego zasobu wiedzy. Wtedy zaczynają się pierwsze frustracje, bo te dzieci często nie są gotowe, aby tak brutalnie przystąpić do tego wiru nauki.

Człowiek uczy się całe życie i na nas dorosłych spoczywa obowiązek pokazania dzieciom, że proces nauki jest fajny. Trzeba rozbudzać w dzieciach chęć do poznawania świata, tę ciekawość, która niezależnie od niepowodzeń będzie pozwalała im iść dalej. 

Podsuwając dziecku ciekawostki spoza programu, możemy je zachęcić do rozwijania, np. predyspozycji przyrodniczych? To ułatwi mu przyswajanie wiedzy?

Wszystko, co dziecko interesuje, będzie mu przychodziło łatwiej. Możemy więc próbować, jednak jeśli coś pozostaje zupełnie poza kręgiem jego zainteresowań, to takie działania nie przyniosą efektu. Rodzice czwartoklasistów zwykle już wiedzą, co ciekawi tego małego człowieka i faktycznie w takim przypadku można dziecko wesprzeć w pewnych dziedzinach. Jednak nie możemy oczekiwać od 10-latka, że będzie świetny we wszystkim. 

Wspierajmy rozwój tych kompetencji, które są dziecku bliskie. Tam, gdzie dziecko nie czuje się swobodnie, trzeba je wesprzeć. Nie każdy będzie kochał matematykę, rodzice muszą jednak pomóc dziecku w poznaniu tego świata i nie frustracją, krzykiem, czy groźbami o odbieraniu telefonu. To nie będzie prowadziło do zamierzonego efektu.

Powiedzmy to głośno: straszenie nie działa.

Nie działa. Dziecko ze strachu przed konsekwencjami nauczy się na pamięć pewnych rzeczy i natychmiast po zaliczeniu zapomni. A przecież uczymy się spiralnie, wiedza z młodszych klas jest niezbędna w kolejnych etapach nauki. Jeśli rodzic sam nie do końca rozumie albo pamięta np. zagadnienia z fizyki czy chemii, to warto rozejrzeć się w swoim otoczeniu za kimś, kto będzie mógł dziecku pomóc. Zostawienie go samemu sobie, nie pomoże.

Łatwiej jest się porozumieć, kiedy jest spokojnie. Jeśli wejdzie frustracja, stres, gniew, to zrobi się nie tylko nieprzyjemnie, ale i nie będzie odpowiednio efektywne.

W czasie naszej poprzedniej rozmowy powiedział pan piękną rzecz: oceny w szkole są warte tyle, co pieniądze w Monopoly. A rodzice, chcą mieć te świadectwa do chwalenia. Nasza przesadna ambicja przeszkadza dzieciom w przyswajaniu wiedzy?

Na pewno tak. My często chcemy czegoś innego, niż nasze dzieci. Znajdą się osoby, które powiedzą: jasne, ale dzieci najchętniej by się wcale nie uczyły. A to zupełnie nie o to chodzi. Nie możemy oczekiwać od młodego człowieka, że będzie najlepszy we wszystkim, tak jak i my nie jesteśmy specjalistami od wszystkiego.

Nie ma takich dzieci, którym z jednakową lekkością przychodzi nauka francuskiego, hiszpańskiego, angielskiego, geografii i fizyki. Poza szkołą dziecko powinno jeszcze pięknie rysować i śpiewać, ogarniać grę chociaż na jednym instrumencie, a w tym wszystkim jeszcze mieć czas dla siebie i posiadać ciekawe hobby.

Nie dla każdego to jest osiągalne.

Tak się po prostu nie da. Nie możemy wymagać więcej, niż nasze dzieci chcą i potrafią przyswoić. Nie możemy zapominać, że są dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych, nie zawsze spójnych z wyobrażeniem rodziców.

Często mówimy o dzieciach: zdolny, ale leniwy. Czy takie dziecko można zachęcić, żeby korzystało ze swoich możliwości edukacyjnych?

W takim przypadku zawsze warto wyjść poza ramy i schematy. Poszukać motywatora, ale i atrakcyjnych dla dziecka form zdobywania wiedzy. Od lat wiemy, że najlepszym motywatorem są nagrody. To jest praca w zasadzie od początku. Jeśli widzimy, że dziecko się nad czymś zatrzymuje, bo je zainteresowało - ciągnijmy temat. Szukajmy publikacji, wystaw o tej tematyce.

Form ciekawszych niż treść podręcznika. Warto z dziećmi robić doświadczenia, pokazywać im, że ta nauka może być zabawą, może być czasem spędzonym z rodzicem, a nie tylko ślęczeniem nad książką we własnym pokoju. 

Często musi pan na spotkaniach z rodzicami tłumaczyć rodzicom, że nie tędy droga?

Zawsze byłem adwokatem dzieci i staję często po ich stronie. Zdarza się, że trzeba wytłumaczyć rodzicom, jakie konsekwencje może mieć takie działanie. Rodzice nie robią tego ani na złość dzieciom, ani w złej wierze. Jednak bywa, że trzeba im wytłumaczyć, że więcej nie zawsze oznacza lepiej, a konsekwencje takiego przeładowania dziecka, mogą być straszne.