
"Są dni w pracy nauczyciela, które przypominają emocjonalny rollercoaster. Takie, w których człowiek zadaje sobie pytanie: czy to się naprawdę wydarzyło? Niedawno przeżyłam jeden z takich momentów: pozornie zwyczajna lekcja języka polskiego zamieniła się w scenę, której długo nie zapomnę" – czytam w nadesłanym liście.
Odpowiedź ucznia wbija w ziemię
"Rozmawialiśmy o lekturze. Jak zwykle: spokojnie, rzeczowo, z nadzieją, że choć część uczniów faktycznie przeczytała książkę. Zadałam pytanie, które wydawało się niewinne: 'Czym zajmowała się siostra głównego bohatera?'. Wskazałam ucznia, który wcześniej sprawiał wrażenie przygotowanego.
Podniósł głowę, spojrzał na mnie z wyraźną dezaprobatą i bardzo pretensjonalnym tonem powiedział: 'Tego nie było w streszczeniu'. Koniec. Zero refleksji, żadnej próby zgadnięcia, żadnego wysiłku, żeby poszukać odpowiedzi. Tylko wyraźna frustracja, że pytanie wykracza poza to, co algorytm wypluł z wyszukiwarki.
Nie wiem, co w tym było gorsze, ton głosu, przekonanie, że 'streszczenie wystarczy', czy oburzenie, że pytam o coś więcej niż najprostszy skrót wydarzeń. W każdym razie… do końca lekcji próbowałam zachować spokój i robiłam dobrą minę do złej gry. Ale na przerwie (nie ukrywam), musiałam wypić ziółka na uspokojenie. Takie z rumiankiem i głębokim westchnieniem.
Drodzy Rodzice, wiem, że świat przyspieszył. Że czas to dziś towar deficytowy, że dzieci mają mnóstwo obowiązków i pokus. Ale naprawdę, skracanie każdej historii do trzech zdań z internetu pozbawia je sensu. A już na pewno nie pozwala odpowiedzieć na pytanie, które wymaga odrobiny zrozumienia bohaterów.
Nie piszę tego z ironią. Piszę z troską. Bo wierzę, że szkoła to nie tylko miejsce 'zaliczania tematów', ale też przestrzeń do rozmowy, myślenia i ćwiczenia uważności. A książki, choć bywają wymagające, mogą być piękną okazją do tego, by się zatrzymać. I przeczytać nie tylko to, co było w streszczeniu".
