mamDu_avatar

"Oceny są warte tyle, co pieniądze w Monopoly". Jakub Tylman o szkole bez zadań domowych

Marta Lewandowska

31 maja 2022, 08:34 · 10 minut czytania
- Zmiany są niezbędne, co nie znaczy, że łatwe, ale wierzę, że możemy stworzyć szkołę, która będzie kochać polskie dzieci. Stanie się ich drugim domem, a do domu nie powinno się wracać ze strachem - mówi Jakub Tylman, twórca akcji "Szkoła bez zadań domowych". Rozmawiamy o tym, jak dotrzeć do młodzieży i stworzyć przestrzeń, w której edukacja będzie przyjemnością.


"Oceny są warte tyle, co pieniądze w Monopoly". Jakub Tylman o szkole bez zadań domowych

Marta Lewandowska
31 maja 2022, 08:34 • 1 minuta czytania
- Zmiany są niezbędne, co nie znaczy, że łatwe, ale wierzę, że możemy stworzyć szkołę, która będzie kochać polskie dzieci. Stanie się ich drugim domem, a do domu nie powinno się wracać ze strachem - mówi Jakub Tylman, twórca akcji "Szkoła bez zadań domowych". Rozmawiamy o tym, jak dotrzeć do młodzieży i stworzyć przestrzeń, w której edukacja będzie przyjemnością.
Polska szkoła wymaga modernizacji, ba! nawet rewolucji. Ale te zmiany są jej niezbędne, żeby dzieci chciały się uczyć. Fot. Bastek Czernek/ Gabriela Anna Wróbewska
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej
  • "Szkoła bez zadań domowych" to kampania społeczna, która zachęca władze placówek, żeby podejść do edukacji zupełnie inaczej. Jeśli uczeń chodzi do szkoły bez strachu uczy się więcej i chętniej.
  • Twórcą "Szkoły..." jest Jakub Tylman - pedagog, nauczyciel przedszkola i przedmiotów artystycznych, wykładowca akademicki, autor książek edukacyjnych dla dzieci, doradca metodyczny wychowania przedszkolnego, twórca nowoczesnych projektów edukacyjnych i nieszablonowych rozwiązań w edukacji.
  • - Idealna szkoła kocha wszystkie dzieci - mówi Tylman. Przyznaje, że coraz więcej placówek podziela jego pogląd i dąży do zmian, które pozwolą uczniom poczuć się w placówkach jak w domu.

Skąd pomysł na szkołę bez zadań domowych? To nasza odpowiedź na to, co trapi polską edukację. Zależy nam na stworzeniu szkoły, która będzie przyjazna uczniom, da im warunki do najlepszego rozwoju, ale też będzie ich drugim domem. W domu nie może nam towarzyszyć strach, a z tym kojarzą się uczniom prace domowe. Zakładając, że dziecko ma sześć lekcji, to wraca do domu z sześcioma pracami domowymi, bo każdy nauczyciel uważa, że jego przedmiot jest najważniejszy i z każdego trzeba coś zadać. Nie wolno nam zapominać, że uczniowie mają jeszcze życie po szkole: są zajęcia dodatkowe, rodzina, przyjaciele, ich doba nie jest z gumy. Dziecko stresuje się, czy zdąży odpisać przed lekcją, bo odrobienie wszystkiego w domu graniczy z cudem. Jak nie zdąży, ryzykuje jedynką. Szkoła uczniom nie kojarzy się z niczym dobrym, tylko z tym strachem. Do realizacji tego pomysłu zmotywowali mnie uczniowie i rodzice, którzy często zwracali uwagę na ten problem. Koncepcja spodobała się nauczycielom w pańskiej szkole? Takie zmiany zawsze budzą pewną obawę. Nie powiem, żeby wszyscy zareagowali entuzjastycznie. Pojawiały się obawy, czy wiedza dzieci na tym nie ucierpi. Nauczyciele martwili się, czy testy nie pójdą gorzej. Na szczęście nic takiego się nie stało, dzieci nie potrzebują codziennej pracy domowej, żeby się uczyć. Nadal wykonują różne projekty, ale to są rzeczy, na które mają więcej czasu, mogą wszystko sami przemyśleć, zaplanować czas na ich wykonanie. W moim odczuciu daje to znacznie lepsze efekty niż bezmyślne przepisywanie zadań tuż przed lekcją, bo nie oszukujmy się, w wielu przypadkach to tak wygląda. U nas, zamiast tracić 10 minut z lekcji na sprawdzanie pracy domowej, te zadania robią razem z nauczycielem. To się przekłada na dobre wyniki ze sprawdzianów. Dzieci mają wszystko wytłumaczone i nie muszą być zdane same na siebie. Wprowadziliśmy zmiany w pracy na lekcji i brak prac domowych jest ich naturalną konsekwencją. Uczniowie spędzają więcej czasu w szkole, żeby "nie zabierać szkoły do domu"? Nie, absolutnie wszystko mieści się w tych standardowych 45 minutach. Nauczyciel rozwiązuje zadania wspólnie z klasą, na bieżąco wyjaśnia, jeśli ktoś czegoś nie rozumie i dzieci wracają do domu z czystą kartą. W Polsce od wielu lat postępujemy utartymi schematami, bo co to za szkoła bez zadań domowych? A tymczasem świat idzie naprzód i szkoła musi za nim nadążać. Przecież nam wszystkim chodzi o to, żeby żyło nam się łatwiej i zmiany musimy zacząć od podstaw. Dzieci są dziś przeładowane, ale nauczyciele bronią tych prac domowych, tłumacząc, że bez nich dzieci nie nauczą się samodzielnej pracy... Codzienna praca domowa nie uczy systematyczności ani samodzielności. U nas prace domowe są zadawane z wyprzedzeniem 2-3 tygodni. Uczeń musi sam zaplanować swój dzień czy tydzień tak, żeby ze wszystkim zdążyć. Zresztą już nauka na kartkówki czy klasówki wymaga od niego systematyczności. Nie wydaje mi się, żeby codziennie pisanie zadań miało jakąś magiczną moc nauki. Przeciwnie — mocno do niej zniechęca. Na szczęście coraz więcej nauczycieli rozumie, że bez tych schematycznych działań szkoła staje się lepszym miejscem, a dzieci, które po lekcjach mają czas dla siebie, chętniej przychodzą do placówki i chętniej w niej pracują. Szkoła bez zadań domowych musi dawać nie tylko efekty edukacyjne, ale też społeczne. Jakie zmiany obserwujecie? Dzieci przede wszystkim zyskują czas na spotkania z kolegami, również tymi ze szkolnej ławy, na dworze. Nasze dzieci częściej chodzą do kina czy teatru, bo mają na to czas. Tak jak na rozwijanie pasji, bo zamiast ślęczeć nad zadaniami z matematyki, mogą dotrzeć na zajęcia do domu kultury. To bardzo pozytywnie wpływa nie tylko na relacje między uczniami, ale też poprawia ich kontakt z nauczycielem, który staje się partnerem, kimś, kto rozumie ich potrzeby i odpowiada na nie. My, dorośli, też staramy się nie zabierać pracy do domu, bo jutro znów usiądziemy za biurkiem i dokończymy to, czego nie zrobiliśmy dzisiaj. Szanujemy swój wolny czas i dzieci też powinniśmy tego uczyć. Uczeń nie powinien być niewolnikiem polskiej szkoły. Od nauczycieli, szczególnie tych starszych, słyszymy, że szkoła przejmuje część odpowiedzialności za wychowanie dzieci. Ich zdaniem rodzic, niejako w barterze, powinien wziąć część odpowiedzialności za edukację, a przecież nie każdy ma kompetencje... To jeden z argumentów, które zawsze podnoszę. Nie każdy uczeń ma w domu taką sytuację, że rodzice mogą mu pomóc, jeśli sam czegoś nie wie. Pomijając już, że nie każdy z nas musi świetnie mówić w języku obcym czy pamiętać wszystko z lekcji fizyki. Pamiętajmy, że program się zmienia, to, czego rodzic uczył się 30 lat temu, może już nie być aktualne. A dodajmy jeszcze, że nie bez powodu nie każdy rodzic ma wykształcenie pedagogiczne. To, co dla nauczyciela oczywiste, dla innych może być poważną trudnością i to jest zupełnie normalne. Nie możemy zrzucać odpowiedzialności na mamę czy tatę za tłumaczenie dziecku szkolnych zagadnień. Oni nie są zobowiązani tego robić, a wtedy dziecko na starcie jest skazane na porażkę. To nie jest tak, że cała Polska pragnie szkoły bez zadań domowych, ale naszym celem jest uświadamianie zarówno środowiska nauczycielskiego, jak i rodziców, że dziecku bez zadań domowych nie dzieje się krzywda. My też zadajemy prace domowe dla chętnych i jak ktoś ma czas, to robi to i jest za to odpowiednio nagradzany. To świetny sposób, kiedy komuś zależy na podniesieniu średniej, ale z naszej strony nie ma presji. Co to daje? Przede wszystkim pozwala dzieciom mieć poczucie, że to one o sobie decydują. Bo dziś mam czas i ochotę, to zrobię coś dodatkowo, a jutro może będę wolał jechać na imieniny do cioci albo pograć z kolegami w piłkę. To świetne ćwiczenie samodzielności. Dużo macie zapytań o to, jak zostać szkołą bez zadań domowych? Bardzo, szczególnie po każdej medialnej publikacji obserwujemy ich natężenie. Piszą rodzice, jak przekonać dyrektora, ale i nauczyciele, jak się za to zabrać. Nauczyciele się przekonują, że warto te prace domowe racjonalizować. Każdy z nas boi się zmian, ale wierzę, że dzięki propagowaniu tej idei, szkoła zyska nową twarz. Szkoła musi odzyskać szacunek i zaufanie młodych ludzi. Wierzę, że stanie się tak jeszcze za mojego życia, bo coraz więcej osób dostrzega potrzebę tych zmian. Uczniowie chętniej chodzą do takiej szkoły? Zdecydowanie. Wiedzą, że ta szkoła zostaje na szkolnym progu. Idą wykonują swoje zadania, a kiedy wychodzą, mogą spokojnie zająć się swoim hobby, odpoczynkiem, tym, co lubią. W ich głowach szkoła nie funkcjonuje jako pożeracz czasu. Ile jest takich szkół w Polsce? Te, które przyłączyły się do akcji, liczymy w tej chwili w setkach. Zdarza się, że rodzice zapisują dzieci do placówki właśnie z tego powodu? Tak, bardzo często. Jak możemy wspierać kompetencje dzieci od wczesnych lat, żeby system nie zabił w nich głodu wiedzy? Dzieci najlepiej uczą się przez praktykę, doświadczanie. To jest tak, jak z opisywaniem, jak zrobić bitą śmietanę do tortu. Możemy napisać, że trzeba ubijać 4 minuty, bo potem śmietana zmieni się w masło, ale ktoś, kto tego nie zobaczy, nie będzie rozumiał tego procesu. Dziecko, które zobaczy to na lekcji, widzi, że to naprawdę jest takie samo masło, jak to, którym smarujemy chleb. Wróci do domu i robiąc to samodzielnie, doskonale wie, co się stanie, jeśli "przebije" śmietanę. I tak samo jest z każdą inną wiedzą. Kiedy dziecko doświadcza wiedzy wszystkimi zmysłami, po pierwsze lepiej zapamiętuje, a po drugie czerpie z tego większą przyjemność. Powinniśmy uczyć się przez doświadczanie, to jest klucz do przyszłości. Dzieci są bardziej skupione, zainteresowane, kiedy obok teorii jest miejsce na eksperymenty. Staramy się w naszej szkole, żeby takich zajęć było jak najwięcej. Nadal nie jest idealnie, ale widzimy, jak te działania podnoszą skuteczność. Zdarza się, że słyszy pan od nauczycieli, że nie zabiorą dzieci do parku na lekcję przyrody, bo nie zapanują nad grupą? W mojej szkole nie, ale w środowisku nauczycielskim zdarzają się takie głosy. Mówią, że nie wychodzą, bo obawiają się, że dzieci im uciekną, że się nie słuchają albo krzyczą... Należałoby się zastanowić, jakim jest się nauczycielem. W każdej placówce są różne dzieci, te łatwiejsze wychowawczo i te, które mają nieco inne potrzeby. Zwykle te złe zachowania to wołanie o uwagę, pomoc. Zawsze powtarzam, że my, jako nauczyciele, musimy oceniać wiedzę, a nie jej brak. Jeśli uczymy dzieci, to możemy ocenić, ile wiedzy posiadają. Niestety często jest tak, że dziecko dostaje jedynkę, bo czegoś nie ma albo nie umie. Rolą nauczyciela jest uczyć tak długo, aż dziecko się nauczy. A to czasem wymaga gimnastyki, bo jeśli w kółko robimy coś tak samo i to nie daje efektu, to trzeba zmienić sposób, a nie zrzucać winę za brak umiejętności na ucznia. Gdyby wszyscy tak podchodzili, to mielibyśmy w Polsce piękny system oświaty. Ale wierzę, że dojdziemy do niego, tylko przed nami sporo pracy, żeby wszyscy to zrozumieli. Pandemia, edukacja na odległość — was też to dotknęło. Jak te dwa lata wpłynęły na waszą szkołę? Wszyscy to odczuliśmy. Dziś każda szkoła odczuwa skutki tego okresu, również edukacyjne, ale przede wszystkim społeczne. To były dwa lata, które bardzo zaszkodziły polskiej szkole i nie boję się powiedzieć tego głośno. To nie jest ta sama szkoła. Wszyscy mierzymy się z problemami natury pedagogiczno-psychologicznej, mierzymy się z zaburzeniami zachowania. W końcu skutecznie sobie z tym poradzimy, ale póki co jest to zupełnie inna szkoła niż przed pandemią. Łatwiej jest uporać się z tymi problemami tym nauczycielom, którzy są bliżej z uczniami? W moim odczuciu nauczyciel zawsze powinien być partnerem uczniów, przewodnikiem. Wtedy łatwiej zawrzeć z nimi przyjazne relacje. Stopnie w szkole są warte tyle, co pieniądze w Monopoly. Póki gramy, mają znaczenie, ale tak, jak po odłożeniu gry na półkę nie wracamy do nich pamięcią, tak samo po wyjściu ze szkolnych murów nie ma dla nas większego znaczenia ocena z geografii czy plastyki. Miał pan nauczyciela, który zaszczepił w panu miłość do szkoły, którego dziś pan ciepło wspomina? Nie, dlatego właśnie postanowiłem zmienić polską szkołę. Od zawsze widziałem ją w nieco innych barwach niż polska rzeczywistość. Dlatego dziś robię to, co robię. Jak sobie przypomnę tamte szkoły z moich uczniowskich czasów, to bardzo się cieszę, że udaje nam się robić to zupełnie inaczej i odchodzić od tych systemowych schematów. Jak w tej nowoczesnej szkole odnajduje się młodzież ukraińska? Myślę, że doskonale. Przyjmowaliśmy ich jako jedni z pierwszych w Polsce, w tej chwili na 140 polskich uczniów mamy 80 z Ukrainy. Zorganizowaliśmy oddziały przygotowawcze, staramy się integrować je z polskimi dziećmi. Staramy się pokazywać im Polskę, jeżdżą na wycieczki, uczą się języka. We wrześniu ci, którzy zostaną, będą już uczyć się w normalnym trybie. Pierwszy oddział otworzyliśmy już 1 marca. Działamy intuicyjnie, ale widzę, że to daje efekty. Mam poczucie, że sobie poradziliśmy. Idealna szkoła powinna... Szanować ucznia, jego potrzeby, indywidualizm i podchodzić do niego ze zrozumieniem, odpowiadając na jego potrzeby. W tej szkole otaczamy opieką i dajemy dostęp do edukacji każdemu dziecku, niezależnie od tego, jak wygląda i skąd pochodzi. Idealna szkoła kocha wszystkie dzieci - i taka właśnie będzie piękna.

Czytaj także: https://mamadu.pl/137025,w-krakowie-powstala-pierwsza-szkola-bez-ocen