"Ciocia pobiła moje niegrzeczne łapki". Ona uwierzyła swojemu dziecku, nie dyrekcji przedszkola

List czytelniczki
Pełen zaufania rodzic szuka placówki odpowiedniej dla swojego dziecka. Przedszkole, na początek małe, prywatne, blisko domu, wydaje się być idealnym wyborem. Mała grupa kojarzy nam się przecież z lepszą opieką, a kameralna prywatna placówka, która nie przyjmuje każdego z ulicy, stwarza wrażenie elitarnej i dobrze przemyślanej. Tak myślała Agata, posyłając syna do przedszkola, kiedy ten miał dwa lata.
unsplash.com

Opieka priorytetem

Agata długo szukała placówki dla syna, który w wieku dwóch lat doskonale komunikował się werbalnie, był rezolutny i... nudził się w żłobku. "Od sąsiadki usłyszałam, że na osiedlu obok jest przedszkole, w którym w sumie jest dwadzieścioro dzieci, jej syn tam chodził" - zaczyna swoją opowieść kobieta. Znajoma zapewniła ją, że była bardzo zadowolona z opieki i z podejścia do dzieci, które tam panowało.


"Stworzenie wrażenia elitarności, poprzez skomplikowaną procedurę rekrutacji, tylko pogłębiło moje przekonanie, że jest to miejsce dedykowane dzieciom wyjątkowym" - przyznaje. Damian dostał się do placówki, zarówno właścicielka przedszkola, jak i panie opiekunki nie kryły zadziwienia, że tak małe dziecko wypowiada się zdaniami złożonymi i zapewniły młodą mamę, że jest to odpowiednie miejsce dla chłopca.

Dziecko płakało

Przez pierwszy miesiąc Agata zostawiała syna w przedszkolu z duszą na ramieniu, chłopiec płakał, odmawiał jedzenia. "Zapewniano mnie, że jest to naturalny proces adaptacyjny i niektórym dzieciom zajmuje nieco dłużej, niż innym" - wspomina kobieta.

Jednocześnie zaznacza, że za każdym razem, kiedy przychodziła po syna, zapewniano ją, że zaraz po jej wyjściu uspokaja się i dobrze się bawi. "Damianek jednak twierdził inaczej. Opowiadał, że starsze dzieci nie pozwalają mu się bawić autami, a panie zupełnie nie starają się załagodzić sytuacji" - pisze Agata.

Panie z przedszkola z uśmiechem twierdziły, że im dzieci też opowiadają niestworzone historie i żeby się nie przejmować, bo kłamstwo jest naturalne na tym etapie rozwojowym.

W końcu nie chciał pójść

Pewnego listopadowego ranka Damian poszedł do toalety, Agata usłyszała jego płacz, cichy, stłumiony. "To było pochlipywanie, które rozdzierało moje serce. Weszłam do łazienki i zastałam syna siedzącego na podłodze, z kolanami podciągniętymi pod brodę, kołysał się, jak dzieci z chorobą sierocą" - pisze kobieta.

Jak sama przyznaje, zatkało ją, nigdy nie zostawiała syna, "żeby się wypłakał", nie stosowali z mężem żadnej przemocy, dziecko było wychowywane w duchu bliskości, a jednak patrzyła na swoje maleństwo i wiedziała, że dzieje mu się krzywda.
"Wzięłam go na ręce i mocno przytuliłam, zapytałam, co się dzieje" - wspomina. Wtedy zawsze wesoły chłopiec powiedział, że nie chce pójść do przedszkola, bo boi się "cioci". "Nie wiedziałam, o co chodzi, Damianek nigdy się tak nie zachowywał, nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach takiego przerażenia. Napisałam do szefowej, że potrzebuję wolnego dnia. Musiałam wiedzieć, co się wydarzyło" - wspomina.

Ciocia pobiła niegrzeczne łapki

"Kiedy w końcu mały trochę się uspokoił, zapytałam, czy może mi powiedzieć, dlaczego boi się przedszkolanki. Spojrzał na mnie tymi wielkimi oczami i powiedział: ciocia znowu pobiła moje niegrzeczne łapki. Myślałam, że wybuchnę" - przyznaje Agata.

Kobieta postanowiła działać błyskawicznie, choć przyznaje, że gdyby tylko w tamtym momencie miała z kim zostawić dziecko, od razu poszłaby do przedszkola wyjaśnić sytuację. Jednak zaczęła szukać psychologa, który byłby w stanie ocenić, czy dziecko mówi prawdę.

Z polecenia udało jej się ściągnąć specjalistę do domu jeszcze tego samego dnia. To, co usłyszała od psycholożki po badaniu, nie pozostawiało wątpliwości. Dziecko mówiło prawdę.

Opinia specjalisty

"Pani psycholog ponad wszelką wątpliwość potwierdziła, że syn mówi prawdę. Okazało się, że poprzedniego dnia nie chciał sprzątnąć kredek, które były porozrzucane po sali przez inne dzieci" - kontynuuje opowieść Agata. Za to wychowawczyni grupy postanowiła ukarań jego "niegrzeczne łapki" klapsem.

"Najgorsze jest to, że syn powiedział psycholożce, że to nie był pierwszy raz. Ona, a nie ja wyciągnęła od Damianka, że wcześniej stał w kącie z rękoma nad głową, bo rozlał kompot, miał zakaz jedzenia podwieczorku, bo nie chciał leżakować..." - to, co się działo w placówce, mrozi krew w żyłach.

Agata z pisemną opinią eksperta poszła na spotkanie z dyrektorką placówki. Postanowiła wbrew zapisom umowy wypowiedzieć umowę ze skutkiem natychmiastowym. "Dyrektorka poddała w wątpliwość każde słowo opinii, próbowała mi wmówić, że dwuletnie dziecko uknuło intrygę wobec jej pracownicy" - wspomina.

Monitoring się popsuł

Właścicielka placówki odmówiła mamie rozmowy z nauczycielką, na którą skarżył się syn, odmówiła też udostępnienia nagrań z monitoringu, tłumacząc się awarią. "Niechętnie podpisała wypowiedzenie, dopiero kiedy zagroziłam policją" - pisze Agata.

Kobieta przyznaje, że ostatecznie nie zdecydowała się na zgłoszenie sprawy na policję, bo po rozmowie z psychologiem uznała, że kolejne powroty pamięcią do trudnych chwil, mogą być zbyt traumatyczne dla jej dziecka. Zadała sobie jednak trud, żeby poinformować rodziców innych dzieci z tej placówki, co przydarzyło się jej dziecku.

"Przedszkole zamknięto w przeciągu miesiąca, tylko dwie rodziny nie zdecydowały się na zabranie stamtąd dzieci, ale właścicielka najwyraźniej uznała, że dla dwójki nie warto prowadzić placówki" - pisze Agata i przyznaje, że poczuła wielką satysfakcję, kiedy zobaczyła, że budynek jest pusty.

Wielu rodziców kontaktowało się z nią potem, mówiąc, że po rozmowie z dziećmi mogą potwierdzić, że to, co mówił Damian, faktycznie miało miejsce. "Uczulam was, zawsze słuchajcie tego, co mówi dziecko. Jeśli sygnalizuje, że w przedszkolu dzieje się coś niepokojącego, zawsze warto to sprawdzić" - pisze kobieta.

Damian kolejne podejście do przedszkola, tym razem większego miał dopiero w wieku czterech lat, początkowo adaptacja była trudna, bo chłopiec był nieufny, jednak po dwóch tygodniach w nowej placówce chodził tam z uśmiechem. Dziś jest w drugiej klasie szkoły podstawowej i nadal pamięta tamte wydarzenia.