Dziś świąteczny klimat jest zupełnie inny niż ten w czasach PRL-u, który wspominają nasze mamy. Teraz Gwiazdka podlega komercji, ale zmieniły się też przyzwyczajenia m.in. przy wigilijnym stole. Przeczytajcie wiadomość czytelniczki, która wspomina jedną z pięknych dawnych tradycji bożonarodzeniowych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Przeczytałam ostatnio w waszym portalu tekst o tradycji kolędowania, która była popularna w czasach PRL-u, a dziś już mało kto ją praktykuje. Nasunęły mi się różne refleksje dotyczące tego, jak święta Bożego Narodzenia wyglądały 30-40 lat temu i tego, jak to wygląda obecnie" – zaczyna swój list do redakcji nasza czytelniczka Dorota.
"Święta stały się bardzo komercyjne i teraz właściwie w marketach zaczynają się już w październiku. Według mnie z tego powodu tracą swoją magię. Trzeba jednak przyznać, że brak niektórych tradycji, które jakoś po cichu się wycofały, również wpływa na to, że tego niepowtarzalnego klimatu jest jakby mniej. Po przeczytaniu wspomnianego artykułu też pomyślałam o innej tradycji, która odchodzi już do lamusa, czyli o 12 potrawach wigilijnych".
Wigilijne dania
Kobieta wspomina Wigilie, które przeżywała jako dziecko: "Kiedyś w dzień Wigilii wszystkich obowiązywał post, czyli przez cały dzień zjadało się tylko jeden posiłek, żeby móc najeść się na wigilijnej kolacji. Na świątecznym stole musiało być 12 potraw, symbolizujących 12 miesięcy w roku. Oczywiście wszystkie dania były bezmięsne: barszcz z uszkami, smażony karp, śledzie, kapusta wigilijna, pierogi z kapustą i grzybami, makowiec, kluski z makiem (albo kutia), kompot z suszu, piernik, chleb albo ziemniaki, ryba po grecku i zupa grzybowa.
W moim domu zawsze było tych 12 potraw na wigilijnym stole, dbały o to co roku mama i babcia. Jako mała dziewczynka nie mogłam się doczekać karpia z ziemniakami i klusek z makiem, choć moim wieloletnim daniem numer jeden był barszcz z uszkami. Nikt nie mówił o tym, że dzieci nie powinny jeść grzybów i ciężkostrawnej kapusty, więc zajadaliśmy się odsmażonymi pierogami babci Tereski, a w uszkach farsz często był tylko z leśnych grzybów.
Według tradycji, którą dzieliła się mama, każdy musiał spróbować każdej z 12 rzeczy postawionych na stole, żeby zapewnić sobie zdrowie i szczęście w przyszłym roku. Oczywiście jako dziecko nie tknęłam ryby po grecku i śledzi, ale było sporo potraw, które uwielbiałam i jadłam co roku podczas Wigilii".
Teraz zdrowiej i bardziej świadomie
"Dziś tego zwyczaju już prawie nie ma. Moja mama przestała pilnować tego, żeby było 12 potraw. Dla dzieci robi osobną porcję pierogów – zawsze jest to delikatny farsz z łososiem albo dorszem (kiedyś oprócz karpia nie było na stole innych ryb). Do tego dla maluchów zawsze jest garnek rosołku (bo nie każde dziecko w rodzinie lubi barszcz), a dziadek, czyli mój tata, zamiast karpia często serwuje inne ryby (które sam łapie, bo jest wędkarzem).
Dziś wszyscy są bardzo świadomi tego, jak nie do końca zdrowe i lekkostrawne były tradycyjne potrawy i starają się ich nie dawać dzieciom. Podobnie kiedyś nie było aż tylu osób z alergiami pokarmowymi: wszyscy jedli miód, orzechy i nikt nie zabraniał dzieciom jedzenia czekolady, której przecież w PRL-u na co dzień nie było.
Mam wrażenie, że przez świadome zrezygnowanie z 12 potraw na rzecz zdrowszych zamienników, straciliśmy coś nieuchwytnego, co charakteryzowało ten wigilijny stół sprzed lat. Dziś już ten świąteczny klimat jest inny, kiedy dzieci dostają coś bardziej dostosowanego pod siebie, a i tak często narzekają, że nie będą tego jadły..." – kończy swoją wiadomość poruszona czytelniczka.