Dorośli wspominają czasy świąt w PRL-u z nutą nostalgii, bo często nawet jak było skromniej, to każdy miał czas na rozmowy, odpoczynek i pielęgnowanie relacji. Dziś wiele dawnych tradycji gwiazdkowych zostało wypartych przez nowe zwyczaje i brak czasu. O jednej z nich opowiedziała nasza czytelniczka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Jestem mamą dwóch chłopców, którzy chodzą już do szkoły. Moje dzieci grudzień kojarzą przede wszystkim ze świętami, prezentami i mikołajem – chyba jak każdy. Teodor i Szymon mają 8 i 10 lat, więc ich wiara w świętego mikołaja jest coraz słabsza. Staram się więc korzystać z tych momentów wspólnej rodzinnej magii, bo chłopcy pewnie za chwilę nie będą chcieli nawet spędzać świąt razem, wybierając przyjaciół" – zaczyna swój list pani Anna, nasza czytelniczka.
"Każdego roku budowaliśmy w domu świąteczny klimat za pomocą ozdób, choinki, wspólnego pieczenia pierniczków. Mamy jednak pewien zwyczaj, który zauważyłam, ze chyba już całkiem zanikł. W naszym domu śpiewa się kolędy i pastorałki. Nie świąteczne piosenki. Kolędy. Kiedy byłam dzieckiem, w czasach PRL-u cała rodzina siadała po zjedzonej kolacji wigilijnej i śpiewała religijne pieśni o narodzeniu Jezusa. To moje najlepsze i najbardziej wzruszające wspomnienie dotyczące świąt".
Śpiewa cała rodzina
Kobieta opowiada, że jej najbliżsi pielęgnują rodzinną tradycję: "Z tego powodu zawsze lubiłam kolędy, nucę je pod nosem cały grudzień podczas sprzątania czy gotowania. Słucham ich też na odtwarzaczu płyt w kuchni oraz w samochodzie. Uważam, że są piękniejsze niż świąteczne piosenki, które lecą w radiu, mają w sobie ciepło, nostalgię i skłaniają do refleksji. Moja mama stara się pielęgnować tę wieloletnią tradycję i każdego roku nadal śpiewamy kolędy przy świątecznym stole.
Teraz już zazwyczaj z akompaniamentem jakiegoś koncertu kolęd w telewizji. Trzeba przyznać, że wszystkie pokolenia, które spotykają się na Wigilii po kolacji i otrzymaniu prezentów, faktycznie śpiewają. Pewnie u moich dzieci – tak jak z wiarą w mikołaja – zaraz się to skończy. Będą się wstydzili, czuli się zażenowani, może powiedzą coś o głupocie i dziecinności, jak to nastolatki. Mam jednak cichą nadzieję, że tak się nie stanie i nasza tradycja będzie kontynuowana przez wiele lat i kolejne pokolenia. To taki uroczy zwyczaj, o którym jak teraz piszę, to wzruszam się i mam w oczach łzy".
Nikt nie ma czasu?
"Dziś już nikt nie śpiewa kolęd, wszyscy słuchają skocznych kawałków z radia o pędzącym mikołaju i dawaniu prezentów. A to przecież taki piękny zwyczaj. Jak już pisałam, w PRL-u było to normalne: nie tylko u mnie w domu, bo moje koleżanki również wspominają taki zwyczaj ze swoich rodzinnych Wigilii. To był czas, kiedy nikt aż tak nie gnał, święta oznaczały spędzanie czasu z rodziną, wspólne spacery, rozmowy, kolędowanie właśnie.
Dziś jest wszystko na szybko, a komercja i media całkiem wyparły religijny aspekt Bożego Narodzenia, więc i o kolędach wszyscy już zapomnieli. Mam nadzieje, że moje dzieci nie zapomną o tym, by każdego roku przystanąć i pośpiewać te pieśni razem ze swoimi dziećmi i wnukami" – kończy swój list nasza czytelniczka.