Z tą jedną bożonarodzeniową tradycją walczę od jakichś 10 lat i o dziwo jest ona tak mocno zakorzeniona w naszej kulturze, że nawet racjonalne argumenty nie pomagają. Warto jednak posłuchać rodziców, bo taka "przyjemność" może sprawić dzieciom więcej przykrości niż radości.
Reklama.
Reklama.
Urodziłam się w latach 80., więc mam (nieco już mgliste) wspomnienie tego, jak rzadko w domu bywały słodycze. To zapewne dlatego w Boże Narodzenie czekoladowy mikołaj, bombki lub moja ukochana czekolada z okienkiem smakowały tak wybitnie. Słodkie paczki z pracy też robiły niesamowite wrażenie. Nie jadło się wszystkiego na raz, a dawkowało się przyjemność, by starczyła na dłużej.
Choć już od wielu lat w sklepach można przebierać i wybierać w słodyczach, to mimo to zwyczaj słodkiego dodatku do prezentu pozostał. Gdy urodziła się moja córka, już w pierwszej świątecznej paczce znalazła kilka czekoladowych figurek z podobizną mikołajów! Miała zaledwie rok, więc grzecznie wyjaśniłam, że jest zbyt mała, by go zjeść. Po roku argument ten jednak już nikogo nie obchodził.
Choć moja córka (o dziwo!) nie lubiła czekolady, wszyscy stukali się w głowę, słysząc moją przedświąteczną prośbę o niekupowanie słodyczy. Jakby to był jakiś sadystyczny wymysł matki, która chce za wszelką cenę odmówić dziecku przyjemności. Mimo moich instrukcji po świętach półka z łakociami pękała w szwach (ostatecznie większość się przeterminowała, nie doczekawszy zjedzenia).
Nie lubię czekolady
Któregoś roku nawet moje dziecko zirytował czekoladowy dodatek do prezentu. "Jak to mikołaj niby wie wszytko, a nie może zapamiętać, że nie lubię czekolady?" – wygłosiła oburzona znad torby z prezentem. Był spokój przez jakiś rok... ale tylko od czekolady. Pojawiły się za to laseczki na choinkę, pierniczki, żelki itp.
W końcu pierworodna jednak polubiła gorzką czekoladę, a to wszystkim dało przyzwolenie na obdarowywanie jej wielgachnymi tabliczkami, adwentowymi kalendarzami z czekoladkami czy innymi czekoladopodobnymi ludkami. Co ciekawe, słodycze nadal są składowane na półce, bo wystarcza jej kosteczka lub dwie raz na jakiś czas... A sam podarek nie robi na niej wrażenia.
W międzyczasie na świat przyszła moją drugą córka i żeby było ciekawiej – alergik. Pechowo śladowe ilości soi i orzechów są absolutnie w każdym gotowym czekoladowym produkcie. Tłumaczenie 3-latce, że nie zje tego, co dostała w prezencie, jest naprawdę przykrym i trudnym obowiązkiem. Taka sytuacja boli mnie szczególnie mocno, gdy np. takiego mikołaja wręcza ktoś bliski, kto wie o alergii, ale zakłada, że "śladowe ilości to nic takiego". Te ciągłe pytania co kupić jej w zamian, bo "inne dzieci dostaną czekoladę", doprowadzają mnie do szału.
Po co to komu?
Jestem zmęczona tym ciągłym tłumaczeniem przy okazji absolutnie każdego święta (bo na Dzień Dziecka, urodziny i Wielkanoc jest dokładnie to samo), że moje dzieci (i myślę, że inne także) obejdą się bez czekolady. To naprawdę nie jest konieczny element prezentu. Nie tylko nie sprawia olbrzymiej radości, ale może być przyczyną łez.
I choć u nas w domu to może ekstremalny przykład, to jednak uważam, że warto słuchać rodziców. Jeśli nie chcą słodyczy w świątecznym prezencie, to mają jakiś powód. Wypada to uszanować, zamiast upierać się, że to fajny zwyczaj.
Są dzieci, które mają problemy ze zdrowiem, z zębami, alergiami, pasożytami, apetytem. Są i rodzice, którzy po prostu nie chcą, by dziecko jadło tyle słodkości lub by święta kojarzyły się dziecku z czekoladą. I mają do tego prawo.
I może niektórych to zdziwi, ale brzdące absolutnie nic nie stracą, jeśli nie dostają czekoladowego mikołaja w Boże Narodzenie!