Dzieci, w wieku przedszkolnym, które mają zdiagnozowane zaburzenia rozwojowe takie jak autyzm i zespół Aspergera, powinny w placówce dostawać wsparcie. Należą im się zajęcia z psychologiem, logopedą, integracja sensoryczna czy nauczyciel wspomagający. Okazuje się jednak, że co sprytniejsi dyrektorzy prywatnych placówek przedszkolnych wykorzystują furtkę prawną i pobierają na dzieci z zaburzeniami fundusze, ale potrzebnego wsparcia maluchom nie dają. Przeczytajcie historię Patrycji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dzieci, które mają diagnozę i orzeczenie o autyzmie i zespole Aspergera, powinny w przedszkolu, do którego chodzą, mieć wsparcie zespołu specjalistów.
Placówki na każde takie dziecko z zaburzeniami dostają po kilka tysięcy złotych, by maluchy miały wsparcie psychologa, nauczyciela wspomagającego i innych specjalistów.
Zdarzają się sytuacje, że przedszkola wykorzystują furtkę prawną - biorą pieniądze z oświaty, a dziecko z zaburzeniami nie otrzymuje wsparcia.
Dzieci z zaburzeniami rozwoju wymagają dodatkowego wsparcia
Gdy dziecko rozwija się prawidłowo, jego rodzice się cieszą i są szczęśliwi, że wszystko jest w porządku. Gdy jednak okazuje się, że kilkulatek ma zaburzenia rozwoju: autyzm, zespół Aspergera i dużo głębsze problemy, zaczynają się schody. Dla dzieci w wieku przedszkolnym rodzice szukają placówki, która podoła wymaganiom rozwojowym dziecka z zaburzeniami. Jeśli kilkulatek uzyskał diagnozę (co też nie jest łatwe w naszym kraju) i ma potrzebne dokumenty, w przedszkolu najpewniej potrzebna mu będzie pomoc nauczyciela wspomagającego, zajęcia z integracji sensorycznej, najczęściej logopeda i psycholog dostępny w placówce codziennie.
Takie są najczęstsze wymogi, jeśli chodzi o dzieci z autyzmem i Aspergerem. Inaczej są traktowane maluchy z zespołem Downa, z niepełnosprawnościami intelektualnymi, z porażeniem mózgowym czy niedowładami ruchowymi. Te wszystkie przypadki traktuje się po prostu jako niepełnosprawności, z którymi niestety jest problem, jeśli chodzi o finansowanie leczenia i pomoc ze strony państwa (są mniejsze środki na inne niepełnosprawności, autyzm i Asperger są najlepiej finansowane).
Przeczytałam w ostatnim czasie obszerny materiał pt. "Segregowanie dzieci i dotacje bez nadzoru, czyli jak zrobić biznes na przedszkolakach z autyzmem" Elizy Doleckiej na stronie zdrowie.gazeta.pl i, czytając go, byłam niesamowicie poruszona, przerażona wręcz. Kobieta, która sama jest matką chłopca z autyzmem, opisuje w artykule, jak w placówkach edukacyjnych, szczególnie przedszkolach i placówkach terapeutycznych robi się biznes na dzieciach z Aspergerem i autyzmem. Opowiada o tym, jak segreguje się dzieci, autystyków traktuje jak trędowatych, jak dyrektorzy placówek chętnie biorą pieniądze na ich wspomaganie rozwoju, a potem nie zatrudniają specjalistów i nie prowadzą zajęć wspomagających ich rozwój.
Wykorzystanie dzieci z zaburzeniami
Czytałam to wszystko i miałam łzy w oczach. Bo nie dalej jak kilka dni temu rozmawiałam ze znajomą, która ma autystycznego 7-letniego syna z lekką niepełnosprawnością umysłową (chłopiec m.in. bardzo mało mówi i ma z tym spory problem od wielu lat). Patrycja (imiona bohaterów na ich prośbę zostały zmienione) zauważyła, że jej syn Piotruś nie rozwija się tak samo jak inne dzieci, gdy ten miał ok. 2-3 lata. Zaczął przygodę z przedszkolem, ale nadal nie był odpieluchowany, bo prawie wcale nie mówił i nie zawsze sygnalizował potrzebę pójścia do toalety.
Ona chciała mu dać czas, nie wywierać presji, także w sprawie mówienia. Dopiero, gdy chłopiec poszedł do przedszkola, Patrycja zobaczyła, że dzieci nawet młodsze od jej dziecka są już na dużo dalszym etapie rozwoju. Długa droga przez gabinety wielu specjalistów, konsultacje i badania dały diagnozę – Piotruś ma autyzm z upośledzeniem intelektualnym. Okazało się, że z takimi zaburzeniami ciężko będzie znaleźć dla dziecka miejsce w publicznym przedszkolu w małym powiatowym mieście.
Niby placówek jest kilka, ale wszędzie takie same wymogi – dziecko wymaga nauczyciela wspomagającego, który jest mu przyznany w wymiarze 4 godzin codziennie. Po 4 godzinach nauczyciel kończy pracę, więc i dziecko trzeba zabrać, bo nauczycielka przedszkolna bez kwalifikacji nie może się podjąć opieki nad nim. A Patrycja pracuje na pełnym etacie, nie ma możliwości, by codziennie po 4 godzinach zabierać syna z przedszkola.
Prywatne przedszkole bardziej wspiera dzieci z zaburzeniami?
Znalazła więc prywatną placówkę, której dyrektorka miała skończone studia z pedagogiki specjalnej. Kobieta zapewniła, że sama podejmie się wspomagania rozwoju autystycznego Piotrusia. Dodatkowo miała tylko zorganizować zajęcia z psychologiem i integrację sensoryczną, bo choć dziecku przysługiwały także zajęcia z logopedą, tego w placówce wtedy nie było.
Moja znajoma nie miała pojęcia, że nawet jeśli tylko jedno dziecko wymaga wsparcia logopedycznego to placówka na dziecko z orzeczeniem dostaje pieniądze, by zatrudnić logopedę. Odpuściła w tej kwestii, jej syn i tak chodził prywatnie na zajęcia logopedyczne. I tak przez ponad 3 lata syn mojej koleżanki chodził do placówki, która podobno dbała o jego rozwój. Patrycja faktycznie widziała postępy, sama dużo ćwiczyła z dzieckiem w domu, jeździła też na jakieś dodatkowe zajęcia prywatnie.
Ale przez ponad 3 lata była pewna, że jej syn jest świetnie wspomagany również w przedszkolu. Tak ją zapewniano na zebraniach, w dokumentacji wszystko wyglądało w porządku, chłopiec chętnie chodził do przedszkola, więc jego mama myślała, że wszystko jest jak należy. Od dziecka raczej informacji i tak by nie dostała, bo Piotruś, mając teraz 7 lat, nadal mówi pojedyncze słowa, czasem składa proste zdania. Ale nie powie swojej mamie, że był na zajęciach z psychologiem w przedszkolu w czwartek czy miał terapię SI w poniedziałek.
Skreślony z listy przedszkola, bo sprawia problemy
W tym roku wszystko się zmieniło. Już od września chłopiec niechętnie chodził do przedszkola. Okazało się, że prawdopodobnie dlatego, że odroczono mu obowiązek szkolny i wielu z jego kolegów poszło już do szkoły, a on został z grupą dzieci, którą słabo znał. W przypadku dziecka z tego rodzaju zaburzeniami to jak usuwanie się ziemi spod nóg i zaburzenie jego poczucia bezpieczeństwa. Dodatkowo w jego grupie wszystkie panie się zmieniły, więc chłopiec czuł się niepewnie.
Patrycja postanowiła, że w tym roku chciałaby dokładniej dopilnować wszystkich zajęć dziecka, na które placówka przecież otrzymuje pieniądze. Wszystko dlatego, żeby za rok, gdy pójdzie do szkoły, mieć pełny obraz i dokumentację z tego, co chłopiec umie. Gdy poprosiła o dokumenty dyrektorkę, spotkała się najpierw ze zmieszaniem, że chce je dostać jeszcze przed zebraniem z rodzicami, potem z atakiem, że podważa jej autorytet pedagogiczny. Naskoczono na mamę chłopca, że wtrąca się, że chce zobaczyć wszelkie dokumenty i kontrolować placówkę. I nie pomogło to, że Patrycja wiedziała, że ma prawo do wglądu w dokumentację dziecka i sprawdzenie, jakie osiągnięcia ma jej syn.
Na koniec dostała dokumenty o odbywaniu się zajęć ze wsteczną datą, na których widniało nazwisko pedagoga specjalnego i psychologa dziecięcego, którego mama chłopca nigdy wcześniej nie widziała i nie znała. Okazało się niestety, że wszystkie zajęcia, które Piotruś miał mieć przez ostatnie kilka lat w placówce, odbywały się tylko wtedy, gdy właścicielka prywatnego przedszkola miała możliwość zatrudnienia dorywczo specjalisty. Zazwyczaj jednak zajęć prawie że nie było, a dziecko było często pozostawione samo sobie, bo nauczyciela wspomagającego też nie miało. W przypadku dziecka z takimi zaburzeniami to jakby stosowano wobec niego przemoc psychiczną i fizyczną.
Jego mama najpierw przeżyła szok i załamanie, a gdy emocje nieco opadły, zgłosiła sprawę do kuratorium. Dlatego, że placówka normalnie pobierała pieniądze na wspomaganie rozwoju jej syna, a nie robiła nic, by mu pomóc. Do tego dziecko nawet nie umiało tego mamie zakomunikować. Na koniec usłyszała jeszcze od dyrektorki, że jak ma problem, to niech wypisze dziecko z ich placówki, bo "oni nic na tym nie stracą, a chłopiec i tak jest problematyczny".
Stracą tylko tyle, że nie otrzymają ekstra pieniędzy (na takie dziecko otrzymują ok. 6 tysięcy co miesiąc), które będą mogli sobie gdzieś kątem przepuścić na coś innego, bo oszczędzają na wspomaganiu rozwoju chorego dziecka. Historia skończyła się tak, że chłopiec poszedł do innej placówki, w której ma nauczyciela wspomagającego i inne zajęcia wspierające. Przeciwko dyrektorce i przedszkolu toczy się sprawa, ale tego, ile stracił przez te 3 lata Piotruś i jego mama, nie da się odzyskać.
Korzystanie przedszkoli na finansowaniu wspierania zaburzeń
W artykule Elizy Doleckiej, który przywoływałam wyżej, kobieta pisze o konkretnych przypadkach, kiedy przedszkole naprawdę czerpie spore korzyści z dzieci z zaburzeniami. Przyjmują do placówki tylko takie maluchy, których zaburzenia są łagodne, nie wymagają dużej pracy specjalistów. To dzieci z Aspergerem i autyzmem, które mogą być razem w grupie z rówieśnikami, wymagają tylko niewielkiej pomocy nauczyciela wspomagającego i świetnie radzą sobie w życiu przedszkolnym.
Dolecka opisała, jak władze placówki rezygnują ze specjalistów, których mają tylko na papierze, biorą pieniądze na wspomaganie rozwoju dzieci, a w ogóle im wsparcia nie udzielają, szczególnie jeśli szczęśliwie trafi im się dziecko, które naprawdę świetnie sobie w życiu radzi. Jeśli z wiekiem (i brakiem wsparcia) dziecko nagle staje się "niegrzeczne", jeszcze bardziej nie wpisuje się w ramy, to prywatna placówka zawsze wynajdzie powód, by takie dziecko wyrzucić, co właśnie w powyższym artykule opisała kobieta i co również spotkało moją znajomą.
"Za co może wylecieć przedszkolak z autyzmem z przedszkola dla dzieci z autyzmem? Choćby za agresję, brak postępów rozwojowych, za padaczkę, czyli za... autyzm, bo to wszystko jego objawy i konsekwencje. Nikt za takie wyrzucenie podopiecznego placówki nie rozlicza, nie odbiera wypłaconych już dotacji. Na miejsce wyrzuconego dziecka przyjmie się kilkoro niekłopotliwych, dostanie bez problemu kolejne dotacje. I zarobi kilka razy więcej" – pisze w swoim artykule Dolecka. To legalna segregacja, wykorzystywanie niepełnosprawności, by wyłudzić pieniądze.
Strasznie to wszystko brzmi, ale takie rzeczy naprawdę się dzieją, dwa powyższe przykłady to pewnie tylko kropla w morzu. To furtka w systemie, z której bezczelnie korzystają władze niektórych placówek, wykorzystując to, że dzieci z zaburzeniami potrzebują pomocy i wspierania w rozwoju. Dolecka przywołuje też prawne aspekty i pokazuje jak MEiN i Ministerstwo Zdrowia, Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, a także Kuratorium Oświaty w takich sprawach nabierają wody w usta.
Na wiadomości dziennikarki odpisał tylko Rzecznik Praw Pacjenta, który zaznaczył, ze tego rodzaju problemy nie dotyczą jego biura, bo nie zajmuje się edukacją i opieką społeczną, więc tak naprawdę rodzice dzieci z zaburzeniami, z których przedszkole zrobiło sobie biznes, są pozostawieni sami sobie.