Słyszysz propozycję, której byś się nie spodziewała. "Po co macie wynajmować mieszkanie, macie u nas pokój/dwa/całą górę dla siebie! Razem weselej, a wy zaoszczędzicie na swoje". Mówią rodzice twojego partnera. Żartują, że nie będą się przecież wtrącać, że chcą dla was dobrze, więc godzisz się. Usłyszysz, że to wasz wspólny dom! Psst... dom wspólny, ale zasady "teściów".
Kolejna z moich koleżanek mówi, że zdecydowała się zamieszkać z nowym partnerem. Super! Mam już gratulować, pytać, kiedy mogę przyjść na parapetówkę, co to za nowe gniazdko. Słyszę, że oczywiście jestem zaproszona, ale na razie będą mieszkać u jego rodziców.
Jasne. Historii mieszkania z "przyszłymi teściami" znam na pęczki. Moja czerwona lampka już się nie zapala, ona płonie, a w głowie wyje mi syrena alarmowa. Jestem pewna, że będą z tego kłopoty. Zawsze są.
Mam wrażenie, że wiele kobiet zupełnie inaczej wyobraża sobie sam moment rozmowy o ich ewentualnym zamieszkaniu w rodzinnym domu partnera. Moja przyjaciółka powiedziała mi, że "jego rodzice zgodzili się i byli bardzo zadowoleni".
Jej partner wyjawił mi, że rozmowa o zamieszkaniu z jego rodzicami nie miała wiele wspólnego z powitaniem jego dziewczyny w ich domu chlebem i solą.
Przygotował się do tej rozmowy jak dziecko, które chciało pojechać na wycieczkę szkolną i potrzebowało zgody mamy. Przedstawił rodzicom argumenty za, skupił się na tym, że mieszkając z nimi oszczędzą pieniądze i przecież "Angelika się dostosuje".
Ciekawe, co by powiedziała wybranka jego serca, wiedząc, że jej zamieszkanie w domu obcych dla niej osób było okupione prośbami, negocjacjami i deklaracją ze strony jej chłopaka, że to ona na pewno dostosuje się do zasad panujących w domu.
Przyszły teść mojej koleżanki zaczął podobno narzekać, że już nie będzie mógł chodzić w gaciach po domu, bo przy przyszłej synowej nie wypada, ale teściowa ucieszyła się nawet, że będzie miała kogoś do pomocy przy sprzątaniu i gotowaniu. I tak to się zaczyna.
Dostaniecie swoją część!
Rozmowa z przyjaciółką dopiero się rozpoczęła, ona wie, jakie mam zdanie na temat mieszkania z rodzicami partnera, więc będzie próbowała mnie przekonać, że tym razem nie mam racji. Zarzeka się, że w domu u rodziców Błażeja (imiona zostały zmienione ze względu na dobro mojej przyjaźni) będą mieli całe piętro dla siebie!
Swoją sypialnię, jeden pokój i łazienkę. Tylko kuchnia wspólna! Świetnie, a więc prywatność będzie na najwyższym poziomie. Do momentu wspólnych posiłków, których w ciągu dnia jest przecież tylko kilka... Przepraszam za złośliwość.
Co było parę tygodni później? Okazało się, że może i "młoda para" dostała swoją górę, ale nie oznacza to, że zupełnie na wyłączność. Teściowa nie omieszkała wchodzić tam bez zapowiedzi, wygłaszać uwagi, gdy wydawało jej się, że panuje bałagan, a o spontanicznym życiu seksualnym moja przyjaciółka mogła zapomnieć. Jak nastolatka czekała momentu, aż teściowie znikną z domu, by zbliżyć się ze swoim facetem.
Nic tak nie odmładza dorosłych jak mieszkanie z rodzicami! Aż przypomina wam się życie, w którym najmniejsza zmiana wymagała pytania o zgodę. A to dopiero początek.
Przecież nie będziemy się wtrącać!
Ta znajoma, jak i każda inna, była przez swoją teściową przekonywana, że będzie miała pełną decyzyjność, nawet pod wspólnym dachem. Zadziałało do momentu. Pierwszego dnia! Wyjaśniła, że zrobi zakupy i poprosiła teściową o listę, co do domu jest potrzebne. Miło z jej strony, prawda?
Specjalnie po pracy pojechała do marketu i wróciła z kilkoma pełnymi siatkami – w końcu to jedzenie dla czterech osób. Zdążyła je wypakować w lodówce, a teściowa zaczęła monolog.
Szyneczka nie taka, co prawda na kartkę podyktowała taką, ale ona chcę inną, kurczak miał być na wagę, a nie z paczki – no i zabrakło słodyczy. Moja przyjaciółka wyjaśniła, że ich nie było na liście. No nie było, ale mogła się domyślić, że do kawy przyda się coś słodkiego.
Teściowa wsiadła w samochód i pojechała ponowić zakupy. Tyle z pomocy przy obowiązkach domowych. Podobnie było z obiadem. Gdy gotowała swój obiad, teściowa robiła swój, jakby uważała, że to konkurencja w Masterchefie, a rodzina będzie biła jej prawo, gdy jej zupa wyjdzie mniej przesolona niż przyszłej synowej.
Gdy przyjaciółka nie miała czasu na zrobienie posiłku, nie robiła go i teściowa, i wypominała jej, że jej synek musi jeść teraz kanapki. Gdy próbowała się z nią dogadać, kiedy kto stoi przy garach, teściowa słodko się uśmiechała i nie rozumiała problemu. Niech gotują i obie, co moja przyjaciółka ma do roboty po pracy?
Teściowa dokładnie wiedziała, co ta ma do roboty, bo nie raz wypomniała jej, że ich syn to tak ciężko pracuje (na budowie), a ona to 8 godzin siedzi przy biurku. Czym jest jej praca intelektualna? Piciem kawy przy biurku – to jasne!
Teściowa zresztą wiedziała wszystko i nie raz lubiła przy dziewczynie syna podkreślić, że kiedyś kobiety były inne, wychowywały piątkę dzieci, sprzątały, gotowały i do pracy chodziły. Nikt nie słyszał o depresji, zmęczeniu, rozrywkach, koleżankach.
Czemu miały służyć takie wykłady? Sami sobie odpowiedzcie, na pewno świetnie poprawiały humor mojej przyjaciółce. Minęło kilka tygodni, miesięcy i moja koleżanka była kolejną zdziwioną swoją naiwnością niedoszłą synową. I pewna, że teściowa utopiłaby ją w łyżce rosołu.
Teściowa miała się nie wtrącać? Ona się nie wtrąca! Ona tylko "doradza dla twojego dobra".
Podział obowiązków miał być równy? Po równo robisz tyle, ile ona od ciebie oczekuje. Albo się stawiasz i jesteś niewdzięczną, rozwydrzoną synową.
Góra, piętro, pokój są twoje, ale w ich domu.
I nieważne, jak wspólny by on był – zasady zawsze będą ich.
Kochana, w domu rodziców partnera nie jesteś długo oczekiwanym gościem. W najlepszym razie jesteś miłą współlokatorką, która weźmie na siebie część obowiązków domowych. W najgorszym... wrzodem na tyłku. Myślisz, że przesadzam? Poczujesz to prędzej czy później. Dlatego najlepiej powtórzyć sobie pod nosem bardzo prawdziwe porzekadło: mieszkanie ciasne, ale własne.