
Pierwszy śnieg spadł nagle i na chwilę zatrzymał nas w codziennym pędzie. Choć zasypał drogi i pokrzyżował plany, przyniósł też prostą radość, której często nam brakuje. Patrząc na dzieci biegające po białym puchu, zrozumiałam, jak niewiele potrzeba, by poczuć szczęście.
Padający śnieg ma w sobie magię
Pierwszy śnieg nie tylko dla dzieci, ale i dla wielu dorosłych ma w sobie pewnego rodzaju magię. To dla niektórych nostalgiczny powrót do lat dzieciństwa, kiedy wszystko było prostsze, a świat pod pierwszą białą kołderką wydawał się miejscem idealnym, niczym niezakłóconym.
Nagle nie widać jesiennego błota ani gołych drzew, a ciepłe światełka zapalone o zmroku w połączeniu z prószącym śniegiem sprawiają, że w sercu odczuwa się coś na kształt ciepła i delikatnej, świątecznej magii, nawet jeśli do Bożego Narodzenia jest jeszcze miesiąc.
Kto jest rodzicem, ten pewnie wie, o czym mówię: odkąd ma się dzieci, zima i okres gwiazdkowy odzyskują dawny blask. Ja sama zawsze kochałam święta i ten zimowy nastrój, ale kiedy zostałam mamą, zaczęłam patrzeć na to wszystko również oczami dzieci. Co roku czuję się trochę tak, jakbym znów sama była dzieckiem – zarówno w wigilijny wieczór, jak i wtedy, gdy spada pierwszy śnieg.
W tym roku w wielu miejscach w Polsce pierwszy śnieg pojawił się nagle i spadł w sporej ilości. Miejscami były to już całkiem konkretne śnieżyce. Akurat tak się złożyło, że w ten weekend nikt w naszym domu nigdzie się nie spieszył, więc mogliśmy spokojnie obserwować zza okna wirujące płatki.
A potem, kiedy tylko zrobiło się ciemno, wyszliśmy na spacer. W ruch poszły sanki, śnieżki, był śmiech i wygłupy. Proste rzeczy – takie, które sprawiają radość i wyciągają nas z codziennego biegu.
Niby jesień jest czasem, kiedy zwalniamy i więcej uwagi kierujemy do wnętrza – domu, siebie, swojej rodziny. Ale nikt przecież nie może przez dwa miesiące siedzieć pod kocem, palić świeczek, popijać herbaty i czytać książek, choć czasem marzyłby o tym z całego serca.
Znowu można się poczuć jak beztroskie dziecko
Pierwszy śnieg jest więc czymś w rodzaju kolejnego zaproszenia do zatrzymania się. Do refleksji o wdzięczności za to, co mamy i do zachwytu nad takimi zwyczajnymi codziennymi dniami z naszymi bliskimi.
I paradoks polega na tym, że ten śnieg trochę pokrzyżował plany. Utrudnił podróżowanie i sprawił, że niektóre drogi były nieprzejezdne. Niektórym zasypał podjazdy, innym opóźnił powroty. Wiele osób burknęło pod nosem, że znowu to samo, bo "zima zaskoczyła kierowców".
A jednak – kiedy patrzyłam, jak moje dzieci wbiegają w ten biały puch z piskiem radości, dotarło do mnie, że życie bardzo często składa się właśnie z takich drobnych momentów. Nie z wielkich wydarzeń, nie z planów zapisanych w kalendarzu, ale z krótkich, ulotnych chwil, które możemy albo zapamiętać, albo przegapić.
Pierwszy śnieg przypomniał mi, że szczęście wcale nie musi być spektakularne. Czasem oznacza to, że wracasz zmarznięty do domu, otrzepujesz buty ze śniegu, a dzieci śmieją się jeszcze przez kolejne dwie godziny. Że zamiast wypełniania listy zadań na weekend, organizujecie wspólną bitwę na śnieżki. Że plany mogą poczekać, bo w sumie nie wiadomo, czy tej zimy kolejny taki śnieg jeszcze się trafi.
I że jeśli tylko pozwolimy sobie zwolnić, zauważymy, jak wiele mamy powodów do wdzięczności. Choćby za ten pierwszy, trochę niespodziewany w listopadzie śnieg. To wszystko brzmi może nieco ckliwie, ale to właśnie efekt tego, jak na mnie wpłynęło obserwowanie dzieciaków, które z ogromnym entuzjazmem tarzały się w tym pierwszym zimowym puchu.
