Znacie ten obrazek. Może z własnego domu, może z domu babci, może widziałyście to u koleżanki. Kobieta, która ma cały dom na głowie. Sama ugotuje, sama upierze, sama pozbiera brudne skarpetki i jeszcze podziękuje losowi za męża, któremu chce się pracować zamiast czekać na zasiłek. I właściwie każda z nas obiecuje sobie, że nie popełni błędów swojej matki/babci/starszej siostry. Tylko dlaczego patrzę na swoje koleżanki i widzę, że to tylko puste słowa?
Młode kobiety są bardziej świadome niż ich matki i babcie. Czemu więc nadal dają się traktować swoim partnerom jak służące?
Patrzę na koleżanki i wiem jedno - feminizm to tylko teoria, w praktyce polski dom opiera się na harowaniu polskiej partnerki/żony/matki.
Młode pokolenie kobiet miało nie powtarzać błędów babć. Z młodych feministek rośnie nowe pokolenie kur domowych.
Młode kury domowe
Chodzimy na czarne protesty, walczymy o swoje prawa, chcemy zarabiać tyle samo, co mężczyźni. Dyskutujemy o tym, dlaczego w podręcznikach szkolnych brakuje kobiet i robimy wiele innych feministycznych rzeczy, które dla naszych mam raczej nie były codziennością.
Jednocześnie słyszę od moich 20-letnich koleżanek teksty, których nie powstydziłaby się etatowa kura domowa. Moja przyjaciółka ze spotkania na kawę wybiega z pośpiechem, bo musi "odgrzać chłopakowi obiad, zanim wróci z pracy". Och. Bozia mu rączek nie dała?
Feminizm w teorii, feminizm w praktyce
Mimo trudnej dla wszystkich kobiet sytuacji w naszym kraju, mam wrażenie, że wiele z nas w ostatnim czasie mogło po raz pierwszy w życiu poczuć siłę kobiecej solidarności. Widzieć na protestach swoje koleżanki, nauczycielki i znajome. Wspierać się po kolejnych złych wiadomościach.
Moje koleżanki, które nigdy nie interesowały się polityką, zaczęły rozumieć, że to "serio ich dotyczy". Introwertyczki, które nie znoszą zatłoczonych miejsc, nie przejmowały się tym, co pomyślą o nich inni. W małym mieście, z którego pochodzę, wyszły na ulicę, żeby pokazać, jak bardzo są wkurzone tym, że ktoś chce decydować o ich ciele i życiu za nie.
Te same koleżanki, które zdają się dobrze wiedzieć, czym jest niezależność, siła i prawo do decydowania o sobie, w domowej codzienności kompletnie nie stosują swoich teoretycznych haseł.
Nowe pokolenie służących
Jestem u przyjaciółki na winie. Jej facet nie może znaleźć skarpetek, bokserek, butów, portfela i własnej godności, chciałoby się dodać. "Ania a przyniesiesz mi to? A uprasujesz to? A gdzie ja mam tamto? A mogłabyś przyjść, bo ja jednak nie widzę".
Ania co chwilę zrywa się, by mu w czymś pomóc, jakby w tym domu był gościem (a mieszkają razem od czterech lat) albo jakby miał siedem lat i szykował się na szkolną wycieczkę (a ma dwadzieścia sześć). Scena kojarzy mi się raczej z sytuacjami z domu mojej babci.
Dziadek nigdy nie wiedział, gdzie leżą jego rzeczy, bo i całe życie nie musiał się tym przejmować. On chodził do pracy, a babcia pracowała zajmując się dziećmi i... nim.
Zdecydowanie taki podział pracy nie istnieje w domu mojej przyjaciółki, więc pytam, czemu musi swojemu chłopakowi wszystko pokazywać palcem.
– Bo on jest bałaganiarzem, bo ja zrobię to szybciej, bo on był taki zawsze – mówi, sprzątając za nim bałagan, który sam zrobił wychodząc z domu. W ręku mając portfel, który ona mu znalazła.
Mam też kilka znajomych, które zdecydowały się zamieszkać z partnerem i teściami. Zaczęło się od mocnych postanowień – "nie pozwolę teściowej się wtrącać w moje życie".
Skończyło na tym, że gdy teściowa mojej przyjaciółki wyjeżdżała na kilka dni, rozpisywała jej na kartce, co ma ugotować swojemu chłopakowi i dorosłemu teściowi, który zostawał z nimi w domu! Zostawała kobiecą opiekunką dorosłych mężczyzn, która miała dopilnować, żeby przeżyli bez najstarszej z rodu.
Mężczyzna król domu?
Gdy spytałam, czemu sobie na to pozwala, odpowiedziała, że w tym domu tak już było. Gdy zapytałam, czy nie wolałaby mieszkać w domu ze swoimi rodzicami i partnerem, usłyszałam, że on by się na to nie zgodził. Ale ona zgadzała. Bo tak się przyjęło, że to kobieta wyprowadza się do mężczyzny. Serio? W XXI wieku?
Wiecie jak to jest z każdym nowym pokoleniem. Jest przekonane, że nie popełni błędów starego, że będzie mądrzejsze od rodziców.
Dzisiejsze 20-latki napatrzyły się na związki swoich rodziców, w których często równy podział obowiązków był mrzonką, a w najgorszym razie ojciec nie potrafił przygotować nic poza mrożoną pizzą, gdy mamy akurat nie było w domu.
Krytykowałyśmy to i powtarzałyśmy, że w naszych domach tak nie będzie. Że to już nie te czasy, w których mężczyzna wraca do domu po pracy zmęczony i jak król domu oczekuje obiadu pod nosem i zdjęcia z niego wszelkich obowiązków, bo skoro zarabia, to poza 8-16 nie można mu niczym zawracać głowy.
Potem patrzę na moje koleżanki i mam wrażenie, że cofamy się do tamtych czasów. A może po prostu ciągle stoimy w miejscu? Bo czasami mam wrażenie, że nic się nie zmieniło.
Młode kobiety kończą dwa kierunki studiów, chodzą do pracy na tyle samo godzin, co ich faceci, w niczym nie mają taryfy ulgowej. Ich życie różni się diametralnie od codzienności ich mam czy babć, które harowały tylko w domu, ale dzięki temu był to jeden etat.
Czy na pewno nie ma takich kobiet?
Ale oczekiwania wielu mężczyzn nie różnią się wcale. Widzę 20 i 30-latków, którzy marzą o powrocie do przeszłości, ale skoro jest on niemożliwy, to można przynajmniej porozrzucać skarpetki, liczyć na obiad i powtarzać frazesy, o tym, że jest się zmęczonym po powrocie z pracy. Tylko ups. Prawdopodobnie nie jesteście już jednym żywicielem rodziny.
I zawsze, gdy pytam koleżanki, dlaczego sobie na to pozwalają, słyszę odpowiedź: bo nie chcę się kłócić, bo tak jest łatwiej, bo one zrobią to lepiej, bo one są bardziej odpowiedzialne. Może to właśnie moment, by przestać by odpowiedzialnymi?
Nie wrócić ze spotkania z koleżankami wcześniej, żeby ukochanemu odgrzać obiad, bo on rączki ma i na pewno sobie poradzi. Nie brać na siebie roli służącej i kucharki, nawet jeśli teściowa patrzy, bo w związku nie jesteście z teściową.
Nie zbierać brudnych skarpetek, nie przypominać o dentyście, nie prasować, sprzątać i gotować za dorosłego człowieka, bo ani wy nie jesteście matkami, ani on waszym dzieckiem.
To wszystko przypomina mi skecz kabaretowy, w którym żona zaczęła zachowywać się niczym zaprogramowany przez największego seksistę cyborg. Dla innych kobieta-ideał. Mężowi oglądającemu telewizję podkłada pod nos obiad, piwo i ciepłe kapcie.
Podziwia jego wystający brzuszek, dziurawe spodnie i zachwyca tym, jak ładnie beka. Skecz staje się coraz bardziej kuriozalny, ona jest służącą, on kimś, przy kim Ferdynand Kiepski jest dżentelmenem. Skecz kończy się słowami: niestety w rzeczywistości nie ma takich kobiet. Ale na szczęście są tacy mężczyźni.