Przyjście na świat nowego członka rodziny nieodłącznie wiąże się z ekscytacją krewnych i znajomych Królika, którzy na-ten-tych-miast pragną ruszyć wszyscy do stajenki, do dziecięcia i mateńki. Cóż, tradycja święta i nie do podważenia jak sam Nowy Testament, a ten, kto chciałby odwiedziny dziecka obwarować jakimiś zasadami i warunkami, bluźni i grzeszy. Bo jak – nie chce się chwalić? Nie marzy o prezentach?
Pielgrzymi bez perfum proszę!
Z niezrozumieniem najbliższego otoczenia (i licznych "dobrze mu życzących" doradców internetowych) spotkał się młody ojciec, który w mediach społecznościowych napisał, iż wysłał potencjalnym odwiedzającym maila, w którym zaznaczył, że wraz z partnerką nie życzą sobie pielgrzymek do noworodka. Zwłaszcza jeśli królowie z darami mieliby mniej niż 18 lat, byliby przeziębieni lub mocno wyperfumowani.
Przybywających pielgrzymów miało być w jednym czasie maksymalnie czterech, wszyscy powinni uprzedzić o dokładnym terminie swojej wizyty, ograniczyć ją do jednej godziny i nie przynosić prezentów. Prośbę o "nieprzytłaczanie" noworodka i zmęczonych rodziców uszanowali wszyscy oprócz... rodziców i teściów.
Klasyk.
Magda: "Wyśpij się na zapas, bo zaraz do ciebie przyjdę"
– Kiedy byłam w ciąży, wszyscy powtarzali, żebym wyspała się na zapas. Zapomnieli dodać, że nie chodzi tylko o płaczącego noworodka, ale o gości, którzy nie dawali mi szans na odpoczynek – opowiada Magda, mama rocznego już bobasa.
Tłumaczy, że jeśli przyjmujesz gości, to czujesz się zobowiązana podać im herbatę i mieć pościelone łóżko. Wiesz, że powinnaś opowiadać im o przebiegu porodu i rozpływać się nad urodą noworodka. To, że gość każe ci się "nie kłopotać", nie zwalnia cię z poczucia, że coś jednak musisz. Musisz nie płakać. Musisz mówić. Musisz udawać, że chcesz ich widzieć.
Kiedy tak jak ona rodzisz w lecie, wyglądasz zaraz po porodzie jak połączenie rozgniecionych truskawek z rozmemłaną śmietaną i nie masz ochoty się starać o cokolwiek, bo właśnie przeszłaś życiowy Rubikon, który chcesz przetworzyć sobie w głowie. Potrzebujesz spokoju, nie pisków, ochów i "omójbożów" nad łóżeczkiem malucha.
– Kiedy wychodziłam ze szpitala, poza mężem przyjechali po mnie też teściowie. Siedzieliśmy w samochodzie w piątkę, bombardowana byłam pytaniami, a jedyne czego chciałam, to patrzeć na moje dziecko i trzymać partnera za rękę. Czułam się gwałcona tymi pytaniami i ich obecnością, ale nie miałam siły im tego powiedzieć. Nie zrozumiem nigdy, że matka nie empatyzuje z drugą matką w takich momentach. Każda kobieta, która rodziła, powinna wiedzieć, co się czuje w połogu – opowiada Magda.
Ewa: "Średnio się pani spisała. Za parcie stawiam 3 plus"
– Żałuję, że tak wyglądał nasz powrót do domu pierwszy raz we troje. To miała być piękna chwila i mogła taka być. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu – mówi Ewa, która doskonale pamięta powrót ze szpitala, mimo że od porodu minęło już prawie 5 lat. Wkrótce zacznie szykować się do drugiego i wie, że choć maila z zasadami nikomu nie wyśle, to niemowlę pokaże światu dopiero wtedy, kiedy sama będzie na to gotowa.
Jej syn urodził się zimą. Było nerwowo, małemu w kombinezonie było za gorąco, wydzierał się już na klatce schodowej. Na dźwięk dziecięcego płaczu w panikę i szał wpadł ich kot.
– Ja zmęczona, oboje z mężem oszołomieni, skupialiśmy się na tym, żeby jakoś wyciszyć sytuację i wtedy zjawiły się ONE. Mama i teściowa – w godzinę po tym, jak wróciliśmy ze szpitala. Wiem, że chciały dobrze, nie mogły się doczekać i tak dalej, ale ich ciumkanie nad dzieckiem, gdy ja trzeci czy czwarty raz w życiu mam okazję je przewijać, to było dla mnie za dużo – opowiada Ewa.
Na szczęście młody szybko zasnął, Ewie pozwolono wziąć prysznic, ale jej mąż musiał podać mamie i teściowej kawkę i słuchać, o czym opowiadają. Wtedy, kiedy akurat chciał odpocząć "w gaciach i koszulce" i przytulić żonę.
– Pamiętam taką scenę, że mały śpi, ja po prysznicu leżę w łóżku i chce mi się płakać, bo w głowie mam słowa lekarza z porodówki ("średnio się pani spisała. Za parcie stawiam 3+"), a one siedzą na brzegu łóżka, jedzą ciasto drożdżowe i trajkoczą: "oo pyszne, a jak pieczesz, hmm, mi nigdy nie wychodzi" – mówi Ewa.
Absurd. Poporodowa mieszanina skrajnych emocji – od lęku o własne o życie po euforyczną wręcz radość – raczej nie sprzyja chęci na ploteczki.
Sara: "Chcę poznać swoje dziecko"
Sara też nie chciała nikogo widzieć, ale nie przemyślała tego wcześniej. Myślała, że odwiedziny będą miłe, ludzkie, naturalne. Zmieniła zdanie, kiedy w dniu wyjścia ze szpitala, przyszli do niej rodzice i teściowie, którzy wszyscy razem – oraz każdy z osobna – rzucili się do pomocy.
Każdy miał po sto złotych rad (różniących się od siebie, co generowało słowne przepychanki), każdy klepał Sarę po plecach i kazał jej odpoczywać, bo "jeszcze się napracuje". – Wiesz, co jest najgorsze? Że przy takich odwiedzinach, które mają mieć charakter "pomocowy", wychodzi przekonanie, że życie matki to męka. Wszyscy chcą za ciebie nosić, tulić i przewijać, bo sądzą, że potrzebujesz odpoczynku, bo przecież zajmowanie się własnym dzieckiem to koszmar, nie? – mówi Sara.
Jedynie prababcia jej córki zachowała się tak jak trzeba. – Spłakała się i powiedziała, że to jest taki cud, że to wszystko co robię przy dziecku teraz, będzie obiektem największej tęsknoty na starość – opowiada Sara.
Chciała poznać swoje dziecko. Wszystkiego w nowej roli chciała spróbować sama. – To tak jakbyś była na pierwszej randce i ktoś cały czas wcinał wam się w rozmowę i odrywał was od radości z obcowania razem. Tylko tysiąc razy gorzej – mówi Sara.
Olga: Strażnik Potomstwa
– Czułam się jak strażnik mojej córki. Wszyscy chcieli ją dotknąć, pocałować, utulić. Ja byłam wyczulona na różne bakterie i wirusy, którymi dziecko może zarazić się od dorosłego, więc zamiast odpoczywać, musiałam non stop upominać gości i umierałam ze stresu. W życiu nie wpuściłabym żadnych ludzi do mojego domu, gdybym wiedziała jak to będzie wyglądać – mówi Olga, mama 6-letniej dziś Kai.
Czuła się jak najgorsza matka na świecie: taka, która nie tylko skąpi córce czułości bliskich, ale w dodatku ciągle robi coś źle. Rodziła tuż przed Wigilią i choć miała gargantuiczną chęć na smażoną rybę i pierogi z kapustą i grzybami, pamięta, że podczas wigilijnej kolacji nie zjadła nic. Dla świętego spokoju, każdy bowiem z doradców – choć trafniej byłoby ich nazwać odradcami – sugerował z paniką w głosie, że to danie to już na pewno jej zaszkodzi. Pal sześć jednak ją, ale co będzie z dzieckiem? Przecież Olga karmi piersią!
Owszem, chciała spędzić święta z córką i partnerem. To nie wchodziło jednak w grę, bo byłoby równoznaczne z "zamykaniem się w domu" i "odseparowywaniem dziecka od rodziny".
Hej, jestem zmęczona!
Historia każdej z moich rozmówczyń jest nieco inna, łączy je jednak to, że uniknęłyby problemów, gdyby jasno wyznaczyły granice. Magda, Ewa, Olga i Sara pochwalają – jak jedna wierna żona – maila, którego wysłał świeżo upieczony ojciec swoim krewnym i znajomym. Same by się na to nie zdecydowały, bo wiedzą, że zostałoby to uznane za "bezczelne". Polecają rozmowę z bliskimi jeszcze przed porodem.
"Hej, wiem, że będę zmęczona. Czy możemy się umówić, że wpadniecie do nas dopiero jak odpocznę i dam wam znać? To bardzo ułatwi nam życie." Gdyby każda z potrzebujących prywatności i intymności rodzących zdecydowała się w porę wypowiedzieć takie słowa, tak ważne wspomnienia, których nie da się powtórzyć, a które zostają w pamięci na całe życie, byłyby zupełnie inne. – To tak jakby porównywać "I Can't Get No Satisfaction" w wykonaniu Rolling Stones i Britney Spears. Niby ta sama piosenka, prawda...? – kwituje Magda.