Awantura o WDŻ: "Wypisuję córkę z lekcji, nie będą jej kłaść do głowy pisowskiej ideologii"
Nowy rok, nowa klasa i przedmioty
"Moja córka poszła w tym roku do 4. klasy szkoły podstawowej i na każdym kroku są w szkole jakieś nowości. Ma nowego wychowawcę, lekcje w innej części szkoły, nowe przedmioty do nauki, a nawet inną godzinę, w której chodzi na szkolne obiady. Wśród tego wszystkiego pojawiły się też w planie lekcji nowe zajęcia – w tym WDŻ, czyli wychowanie do życia w rodzinie. Zajęcia mają na celu przybliżenie dzieciom seksualności, zasad świadomego rodzicielstwa i zakładania rodziny" – rozpoczyna swój list nasza czytelniczka, mama 4-klasistki.
"Boję się jednak, że w warunkach, kiedy ministrem edukacji jest Czarnek, religia i polityka zapewne wkradły się do programu nauczania przedmiotu. Jak jeszcze zobaczyłam, że do nauki wymagany jest podręcznik, w którym wyjaśnia się funkcje rodziny, opisuje się rolę przyjaźni, ale też segreguje na kobiety i mężczyzn (nie tylko w celu omówienia spraw płciowych i intymnych), to mam poczucie, że z przedmiotem może być tak jak z Historią i Teraźniejszością, na której w podręczniku negatywnie taktuje się in vitro".
Nie ufam programowi nauczania
Kobieta przyznaje, że nie ma zamiaru się zgodzić na to, żeby ktoś uczył jej dziecko o seksie w rozumieniu religijnym: "Nie ma we mnie zgody, żeby ktoś wmawiał mojemu dziecku, że jedyna słuszna antykoncepcja to kalendarzyk małżeński, a aborcja to największe zło na świecie. Boję się, że ktoś będzie ją próbował nauczyć tego, że jedyny prawdziwy model rodziny to mama, tata i dzieci, którzy także co niedzielę są obowiązkowo w kościele.
Sama jestem po rozwodzie, więc moja córka może po takich informacjach czuć się urażona albo gorsza, że pochodzi z 'niepełnej' rodziny. Zamierzam najpierw iść do nauczycielki WDŻ i poprosić ją o przybliżenie programu nauczania. Chcę wiedzieć, czego szkoła ma zamiar uczyć moje dziecko w tej kwestii. Jestem jednak pewna, że wypiszę córkę z zajęć. Te lekcje nie są obowiązkowe, jeśli rodzic wypisze dziecku zwolnienie z nich".
Porozmawiam z nią sama
Czytelniczka uważa, że może odpowiednią wiedzę przekazać córce sama: "Wydaje mi się, że wszystko, czego córka w takich kwestiach nie wie, będę z nią omawiała w domu na bieżąco. Dużo rozmawiamy, w naszym domu nie ma tematów tabu, więc nie martwię się, że nie będzie wiedziała, co robić, gdy dostanie okresu albo jeśli kiedyś zdecyduje się na współżycie ze swoim partnerem. Na tyle, na ile mam wiedzę, będę samodzielnie przekazywać córce informacje o antykoncepcji, zakładaniu rodziny itp.
Uważam, że moja wiedza raczej nie odstaje od tego, czego uczy się w szkole, a przynajmniej będę miała pewność, że córce nikt nie kładzie do głowy pisowskiej ideologii. Już się dowiedziałam w sekretariacie, że rodzic może dziecko z nich wypisać, składając podanie. Przynajmniej córka będzie miała godzinę mniej w planie lekcji, który jest i tak bardzo przeładowany. W jej klasie dzieci w niektóre dni kończą lekcje o 17:00, to jest nie do pomyślenia. A podobno MEiN tak miał odchudzać plan lekcji..." – kończy swój list zdenerwowana czytelniczka.