1,5 mln par w Polsce zmaga się obecnie z problemem niepłodności. Dla wielu jedyną szansą na zostanie rodzicami jest procedura in vitro. Według naukowców skuteczna, bezpieczna, według wielu rodzin jedyna szansa na spełnienie marzeń. Według autora podręcznika do HiT - produkcja niekochanych dzieci.
Reklama.
Reklama.
Podręcznik do krzywdzenia
Na instagramowym profilu Małgorzaty Rozenek pojawiło się piękne zdjęcie przedstawiające ją w zaawansowanej ciąży, a pod nim poruszające słowa.
"Od września w szkołach ponadpodstawowych w Polsce nauczany będzie nowy przedmiot – historia i teraźniejszość, który zastąpi wiedzę o społeczeństwie (na poziomie podstawowym). Autor podręcznika uderza w nim w dzieci, poczęte w procesie leczenia niepłodności metodą in vitro. Dzieci KOCHANE i długo wyczekiwane przez swoich rodziców.
Co się między innymi dzieje, wg autora? Przede wszystkim to, że lansowany obecnie, inkluzywny model rodziny zakłada przywodzenie na świat dzieci w oderwaniu od naturalnego związku kobiety i mężczyzny, najchętniej w laboratorium, a sferę płodności traktuje się obecnie jako obszar produkcji ludzi, czy jak mówi autor wprost 'hodowli' - pisze mama trzech chłopców.
Rozenek można lubić, albo nie. Nie ma to żadnego znaczenia. Ta kobieta, czy wam się podoba, czy nie, robi kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o szerzenie świadomości Polaków na temat problemu niepłodności. Gospodyni takich programów, jak "Project Lady" (TVN), nigdy nie ukrywała, że trójka jej dzieci urodziła się właśnie dzięki metodzie in vitro.
Prof. Wojciech Roszkowski, partyjny kolega ministra edukacji idzie jednak w swoich rozważaniach w podręczniku o krok dalej i pyta: Kto będzie kochał takie dzieci? Rozenek odpowiada mu w żołnierskich słowach "ku*wa JA!". I czytając jej post, mam ochotę zakrzyknąć: "Brawo Gosia! Zaorane, jak mawia młodzież".
Urodzeni w 2007 roku
Dzieci, które za niespełna trzy tygodnie zasiądą po raz pierwszy w ławkach szkół ponadpodstawowych, urodziły się w 2007 roku. W tym czasie procedura in vitro nie była już niczym "egzotycznym". Wielokrotnie przebadana pod kątem bezpieczeństwa i skuteczności pozwoliła wielu parom spełnić marzenie o dziecku.
Te dzieci w podręczniku do obowiązkowego na poziomie podstawowym przedmiotu Historia i teraźniejszość, przeczytają, że są sztucznymi tworami wyhodowanymi w laboratorium, które w zasadzie, zdaniem ministerialnego autorytetu, nie zasługują, żeby je kochać. Z pewnością to podniesie ich samoocenę i ułatwi wejście do grupy rówieśniczej w trudnym okresie dorastania.
Oczywiście ostatnie zdanie nie jest niczym innym, jak sarkazmem. Bo nie wiem, jak wasze historie ciążowo-porodowe, ale znam wiele takich, które do rodzicielstwa prowadziły drogą krętą i wyboistą. Macierzyństwo okupione niepowodzeniami, cierpieniem, łzami, wątpieniem w siebie, jako pełnowartościową kobietę, ba, nawet kredytami na kolejne badania, inseminacje, leczenie hormonalne i wreszcie in vitro.
Nie twierdzę, że żeby być pełną kobietą trzeba mieć dzieci. Ale wiem, co mówią moje znajome, które dzieci bardzo chcieć miały, ale natura im nie sprzyjała. Kilka z nich poczęło swoje szczęście dzięki dokonaniom współczesnej medycyny. Są szczęśliwe, spełnione, a ich dzieci są mądre, piękne i każdego dnia zalewa je fala miłości od rodziców.
Wbrew bzdurom głoszonym jeszcze niedawno przez księdza Franciszka Longchamps de Bérier, żadne z nich nie ma "bruzdy dotykowej". Słów brakuje, dosłownie. Bo te dzieci niczym nie różnią się od dzieci ministra Czarnka czy premiera Morawieckiego. One są wśród nas, są kochane i kochają, są wrażliwe, słyszą, co się o nich mówi i będą się uczyć z tego przeklętego podręcznika.
In vitro to przełom, to cud
Można nie wierzyć w skuteczność szczepień, nie brać antybiotyków na anginę i nie jechać do szpitala, kiedy urwie ci nogę. Można, bo czemu nie. Ale czy to ma sens? Współczesna medycyna robi ogromne postępy. Każdego dnia przekonujemy się, że dla niej niemożliwe nie istnieje. Jeszcze niedawno ludzie umierali na choroby, które dziś, dzięki postępowi nauki w zasadzie nie istnieją.
Kilka lat temu dziecko, które rodziło się znacznie zbyt wcześnie i ważyło 500 g, było w zasadzie skazane na śmierć. Dziś operujemy maluszki w brzuchu matki. Syn mojej kuzynki urodził się w 2010 roku z wagą zaledwie 520 g, dziś jest mądrym, przystojnym 12-latkiem. Wszystko dzięki wiedzy medycznej. Potwierdzonej badaniami, praktyką.
In vitro niczym się od innych procedur medycznych nie różni. Dziś lekarze wszczepiają chorym rozruszniki, protezy kości, implanty ślimakowe... To wszystko takie sztuczne, znacznie bardziej niż ludzki embrion, a jednak nasi notable chętnie z tej medycyny korzystają. Czemu? Skoro ten staw biodrowy powstaje w fabryce?
Powiem wam, dlaczego są ok. Są ok, bo oni ich potrzebują! Jakby jeden z drugim mądrym panem znaleźli się w takiej sytuacji, jak Rozenek i wiele innych polskich kobiet, nawet by nie mrugnęli, poszliby do kliniki i szukali pomocy, żeby spełnić marzenie o dziecku. Bo in vitro to skuteczna metoda leczenia niepłodności i za nią stoi nauka, a nie chore przekonania kilku panów w średnim wieku, którzy jedyne, co potrafią robić naprawdę dobrze, to siać ferment i nienawiść.
Brawo, Rozenek! Masz pięknych synów, a oni mają mądrą mamę, która kocha ich i wspiera. Wierzę, że w wielu polskich szkołach ten podręcznik zostanie potraktowany z dużym przymrużeniem oka i głoszone w nim hasła zostaną przedstawione młodzieży jako absurdalne przekonania autora, a nie prawda objawiona.