Jesteście zaręczeni i planujecie ślub. Nie chcecie, jak niektórzy znajomi, utknąć na tym etapie i tak trwać przez kilka lat. No, bo po co są zaręczyny? No chyba, żeby oznajmić światu i przede wszystkim sobie nawzajem, że chcecie się pobrać. Stać się dla siebie mężem i żoną. Na zawsze (takie przynajmniej jest założenie).
Ślub kościelny czy cywilny? Niektórzy moją dylemat. Ja najczęściej widzę trzy grupy.
Pierwsza: Nie wierzymy, a nawet jeśli wierzymy, to nie praktykujemy, albo z różnych powodów obraziliśmy się na kościół - ślub będzie cywilny.
Druga: Nie wierzymy, ale to tradycja (albo rodzina naciska) - ślub będzie kościelny.
Trzecia: Jesteśmy wierzącymi katolikami, więc ślub kościelny, to rzecz naturalna.
Grupę drugą i trzecią, prócz wszystkich formalności związanych z zawarciem związku małżeńskiego, czekają jeszcze specjalne NAUKI.
Nauki przedmałżeńskie
Mogą być pobierane w ciągu tygodnia lub weekendowo. Mogą trwać dwa, trzy miesiące, ale obecnie działają też "kursy" przyspieszone. Założenie jest takie, że para, czyli przyszli małżonkowie mają nauczyć się jak stworzyć udany, trwały i zgodny związek. Zgodny oczywiście również z zasadami religijnymi. Poznają też prawa i obowiązki, jakie wynikają z założenia przez nich rodziny, uczą się, jak żyć w szczęśliwym związku małżeńskim. Przynajmniej takie są, zakładane przed kościół, cele.
"Z narzeczonym (obecnie mężem) byliśmy na tego typu kursie. Było super, dowiedzieliśmy się bardzo dużo o sobie, wykłady, warsztaty sprowokowały nas do szczerych rozmów na tematy, które wcześniej pomijaliśmy. A jeżeli chodzi o planowanie rodziny, a przede wszystkim seks małżeński, to byliśmy zaszokowani liberalnym podejściem Kościoła. Wszystkim katolikom, którym zależy na przyszłym małżeństwie szczerze polecam. Największe wrażenie zrobiło na mnie pisanie listu miłosnego, popłakałam się dwa razy: pierwszy, sama pisząc, a drugi czytając ten zaadresowany do mnie :-). A tak na marginesie, zastanawiam się po co komuś ślub kościelny skoro odrzuca naukę i zasady Kościoła, kpi z księży i z kursów przedmałżeńskich. Trzeba się rodzinie i sąsiadom w białej sukni pokazać tak ?" - to zdanie jednej z internautek, z forum kobieta.interia.pl
Istotnym elementem nauk jest także: NATURALNE planowanie rodziny, a właściwie METODY tego planowania.
Metoda kalendarzyka
Jedyny akceptowany przez kościół sposób zabezpieczenia się przed ciążą. Nie od dziś wiadomo, że niezwykle zawodny. Znajoma mi opowiadała, że jej koleżanka, katechetka, nie stosuje żadnych innych zabezpieczeń prócz kalendarzyka i ma... siedmioro dzieci. Ale ponoć zawsze chciała mieć dużą rodzinę.
Niektórzy księża mówią wprost, że nie o antykoncepcję tu chodzi. A więc o co? O obserwacje swojego ciała, żeby wiedzieć KIEDY TO ROBIĆ, aby spłodzić dzieci. Bo o planowaniu rodziny tu mowa, a nie o tym jak się przed nią uchronić.
"Nauki przedmałżeńskie to żenada... Przyszedł jakiś dziad, nawet nie ksiądz, i opowiadał nam o antykoncepcji z kalendarzykiem, o mierzeniu temperatury, sprawdzaniu gęstości śluzu w pochwie itp. Jakbyśmy chcieli stosować te dyrdymały, to kochalibyśmy się od wielkiego dzwonu tj. boże narodzenie i wielkanoc. Te bajdurzenie o odpowiedzialności, wierności itd. można sobie podarować. Ważne jest wychowanie w domu i wartości jakie się z niego wyniosło, a nie opowieści dziwnej treści księdza czy innego pajaca... Co może powiedzieć ksiądz o małżeństwie? NIC!!! O potomstwie i jego wychowaniu? NIC (przynajmniej teoretycznie). Niektórzy zgodnie z przykazaniem biblijnym mnożą się i zaludniają ziemię, tylko przykładnymi ojcami rodziny nie są!!!
Dla mnie te nauki to czysta strata czasu a co do kupowania papierka to niech rozważa to w swoim sumieniu ten co go sprzedaje (ksiądz) za 30 srebrników." -komentuje i porusza ważny problem, forumowicz.
Szara strefa
Każdy o niej słyszał i jakby troszkę popytać, to wejście się do niej znajdzie. O czym mowa? O kupnie papierka, zaświadczenia o odbycia przedmałżeńskich nauk (bez ich odbycia, oczywiście). I gdzie tu sens? Gdzie logika? Być kapłanem, z założenia niosącym przesłanie o istocie tych przygotowań, o wadze i słuszności przestrzegania zasad religii i kościoła i samemu się od nich odwracać. To dopiero jest przesłanie kapłana. Ale z drugiej strony, "jest popyt jest podaż". Najczęściej z tej opcji korzystają pary z mojej "grupy drugiej", czyli ci którzy planują ślub kościelny ze względu na rodzinę, albo dla całej tej otoczki, pięknej kapliczki, katedry, białej sukni i "bo taka tradycja".
Mamy do czynienia z przypadkami obłudnych, przyszłych nowożeńców, już na starcie ich nowej drogi życiowej i to przecież w kwestii dotyczącej... wiary. Ale mamy też spragnionych zysku księży, lekceważących prawo i przykazania. "Eee tam" - mówi mi znajoma, -"Przesadzasz. Oni tylko pomagają. Ułatwiają młodym życie, te nauki to przeżytek". A dla mnie to trochę cyrk. Nie chcesz - nie bierzesz w tym udziału, chcesz - to idziesz. Przecież to wasze życie, wasz ślub i wy decydujecie jakie to małżeństwo będzie. A kalendarzyk? Ksiądz domyśla się, że para ze sobą sypia, albo nawet ma pewność, niektóre pary na kursach wyraźnie spodziewają się już potomka. To temat tabu. Podczas gdy większość młodych już na długo przed ślubem ze sobą mieszka, to przekaz od nich płynący wydaje się zakładać nasze dziewictwo. No i większość stosuje inne, te zakazane metody antykoncepcyjne. Ale nie to jest najważniejsze. Chciałabym zrozumieć dlaczego tak wiele par, przed ślubem, zaczyna udawać, że są wierzący? Albo oszukiwać w ramach własnej religii? Czy nie chodzi o prawdę przed Bogiem?
"Poza jakimiś bzdurami a propos zabezpieczeń to ksiądz rozmawia na temat wiary i boga w związku, co dla osoby wierzącej powinno być ciekawym wykładem. Jeśli nie chadzasz do kościoła i jesteś tak zwanym "katolikiem nie praktykującym" to ślub cywilny jest idealnym rozwiązaniem bez nauki księży i tej całej kościelnej szopki" - trafnie podsumowuje internautka.