Przez tydzień postanowiłam nie kontrolować moich dzieci. Efekty mnie zaskoczyły

Marta Lewandowska
15 grudnia 2022, 12:36 • 1 minuta czytania
Kiedyś ktoś zapytał mnie, czy mam tak w każdej dziedzinie życia, że zawsze muszę wszystko kontrolować. Tak, mam. Mój dzień musi być przewidywalny, lubię, kiedy moje dzieci przychodzą same powiedzieć dobranoc o 21:29, zamiast czekać, aż wejdę minutę później do ich pokoi, prosząc o wyłączenie komputera i odłożenie książek. A najbardziej nie lubię się powtarzać.
Odpuszczenie kontroli nie jest łatwe, ale jest warte zachodu. Efekt was zaskoczy. Fot. Pablo Merchán Montes z Unsplash
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Przy trójce dzieci powtarzam w kółko: żeby poszli już spać, kąpać się, schowali brudne naczynia do zmywarki i nie dokuczali bratu. Najgorszy maraton jest rano. Trzeba wstać, ogarnąć się, zjeść, spakować do szkoły (czemu nigdy nie robią tego wieczorem?!). "Ubrałeś się?" - pytam poirytowana, kiedy widzę, że jedno z moich dzieci siedzi na łóżku w samej bieliźnie i patrzy w ścianę. 

Wiem, że się nie ubrał, więc proszę, żeby się tym zajął, jeszcze kilkukrotnie, aż dociera do mnie, że jestem już naprawdę zła, a szkolny autobus odjeżdża za 4 minuty. Wtedy zwyczajnie zaczynam warczeć. Po południu staram się być miła, przepraszam, tłumaczę, jak ważna jest punktualność i tak aż do następnego poranka. Pomyślałam: "Dość!" i postanowiłam im, a przede wszystkim sobie, odpuścić. Podjęłam tygodniowe wyzwanie braku kontroli i wiecie co? To działa!

Najwyżej się spóźnią

Jestem w tej komfortowej sytuacji, że pracuję z domu i zaczynam o 9:00, szkolny autobus odjeżdża spod domu o 7:10, a lekcje zaczynają się o 8:00. Mamy więc tak naprawdę sporo czasu. Najwyżej ich odwiozę. Trudno. Postanowiłam, że przez jakiś czas przestanę pilnować za nich czasu i gotować się, kiedy nie wyrabiają się w zaplanowanym przeze mnie czasie. Przecież dzieci też miewają lepsze i gorsze dni.

Przez tydzień obiecałam sobie gryźć się w język, nie poganiać rano, mówić tylko raz, o której mają być gotowi, nie spinać się i pozwalać im popełniać błędy, które mają szanse ich czegoś nauczyć, a ja na koniec dnia nie będę miała ich za co przepraszać. Nie powiem, żebym szczególnie mocno wierzyła w powodzenie akcji, ale uznałam, że jeśli w ten sposób się czegoś nauczymy, to może warto spróbować?

Nie miał szansy zdążyć

Najstarszy zdecydowanie rano nie jest demonem prędkości. Szczerze mówiąc, kiedy z młodszymi  wychodziłam na przystanek, a on krzyknął, że już się pakuje, byłam gotowa go odwieźć do szkoły albo pozwolić mu spóźnić się na pierwszą lekcję, żeby wyciągnął wnioski. Dogonił nas, o dziwo, kompletnie ubrany na przystanku. Przeprosił, że nie sprzątnął po śniadaniu.

Choć wszystko się we mnie gotowało, zostawiłam na kuchennym blacie słoik z dżemem i okruchy. Wiedziałam, że cały dzień ich obecność będzie mnie irytować, ale jeśli ich nie sprzątnę, on pierwszy się na nie natknie, w końcu to jego ulubione miejsce do odrabiania lekcji. "O nie, mamo, dżem skisł!" - zawołał do mnie po powrocie.

Przełknęłam gorzki smak pretensji, który pojawił się w moich ustach i powiedziałam tylko, że dlatego zwykle trzymamy go w lodówce, bo produkty bez konserwantów szybko się psują. Przeprosił i sprzątnął blat. Kolejnego dnia pamiętał, żeby schować słoik do lodówki.

Musisz odrabiać lekcje

Średni wraca do domu najwcześniej i ma sporo czasu na różne aktywności, nim bracia wrócą ze szkoły i przedszkola, a ja skończę pracę. Tego dnia bardzo chciał oglądać mecz o 20:00. Gdy wrócił ze szkoły, powiedziałam, że musi odrobić lekcje przed meczem, uznał, że jest zmęczony i potrzebuje odpocząć. Upewniłam się, że wie, że jeśli lekcji nie zrobi na czas, z meczu nici. Nie przypomniałam mu już.

Do salonu wpadł lekko spóźniony. "Usłyszałem hymny i zorientowałem się, że jeszcze lekcje! Jaki wynik?" - zapytał, ciężko opadając na kanapę. Pomyślałam, że to ekstra, że nie musiałam z nim toczyć boju o 17:30 i 18:15. Po prostu chwilę się spóźnił, ale odrobił lekcje i przyszedł w sam raz na pierwszego gola, więc niewiele stracił. 

A ja nie strzępiłam nerwów, nie podnosiłam głosu i nie czuję się jak matka-policjantka. Jakie to było dobre uczucie! Jak bardzo spokojnie zrobiło się w domu przez tych kilka dni! Muszę powiedzieć, że ten eksperyment mnie zaskoczył. Okazało się, że moje dzieci całkiem nieźle ogarniają godziny i potrafią wszystko zrobić na czas. Bardzo szybko wciągają wnioski i uczą się na swoich błędach.

Nie wszystko się udało, ale świat nie stanął

Z porażek zaliczyli jedno nieprzygotowanie, jedną trójkę zamiast piątki z pracy plastycznej, no i zmarnowany słoik eko dżemu, a także deficyt czystych skarpetek w szufladzie. Mówiłam, że za pół godziny wstawiam pranie. 

Z sukcesów w domu było ciszej i spokojniej. Wzięli na siebie większą odpowiedzialność za siebie i spędziliśmy kilka naprawdę miłych wieczorów. Bilans zysków i strat jest oczywisty. Po tygodniu już nawet pory snu pilnują lepiej. Lubią się wysypiać i wiedzą, że na nocne siedzenie będą mogli pozwolić sobie w weekend.

Mnie też jest lepiej, bo choć nie mam problemu z przepraszaniem dzieci, kiedy mnie poniesie, to przecież oczywiste jest, że lepiej, żebym nie krzyczała, nie złościła się i zwyczajnie cieszyła się naszą codziennością. Ta wrodzona kontrola zabiera mi dużo spokoju, a przecież mogę część jej scedować na moje mądre i samodzielne dzieci. Wszystkim nam jest teraz lepiej. 

Czytaj także: https://mamadu.pl/163513,dziecko-boi-sie-porazki-i-zrzuca-wine-na-innych-5-strategii-dla-rodzica