To zdanie wypowiadane przez dziecko to kod. Wiesz, co chce ci powiedzieć?

Magdalena Woźniak
09 listopada 2022, 11:58 • 1 minuta czytania
Masz coś dla mnie? – pyta moja mała córeczka, kiedy spotykamy się w przedszkolnej szatni. Czasami rzuca wariantami – Przytulę się, jak coś mi dasz – to jest moment, w którym wiem, że jakaś jej potrzeba jest niezaspokojona. O co właściwie chodzi?
Dziecko daje nam sygnały o swojej kondycji nieustannie. Fot. Allan Mas/ Pexels.com
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

To nie jest takie proste

Istnieje najłatwiejsza odpowiedź: dziecko jest rozpieszczone – niemal słyszę, jak ta myśl pojawia się w głowach połowy z was, w głowach starszych pokoleń. Nie poddawajmy się jej jednak i spróbujmy zajrzeć głębiej.

Ponieważ tak się składa, że te słowa padają z ust różnych dzieci, o różnej sytuacji materialnej w domach rodzinnych i często nie mają nic wspólnego z dobrobytem czy "rozpieszczeniem”. Współcześni psycholodzy dziecięcy nie mają wątpliwości: za tymi słowami kryje się coś więcej niż chęć posiadania.

To może być ważny komunikat dla rodzica: jestem tutaj w niezaspokojonej potrzebie i nie wiem, jak ci o tym inaczej powiedzieć. Tak naprawdę potrzebuję twojej obecności, mamo. Twojego towarzystwa, a może oderwania od tego złego dnia, który właśnie mi się przytrafia. Nie chcę zabawki, ty jesteś moją odskocznią, a ja jej bardzo potrzebuję – to dużo zawartości, prawda?

Co dziecko naprawdę chce ci powiedzieć?

I to wszystko w jednym małym ciele. I w głowie, która nie potrafi dojrzale powiedzieć: 

Teraz rozumiecie?

I wtedy pojawia się rodzic, zaufanie, ostoja. I znowu niedojrzała psychika dziecka nie sformułuje komunikatu: "Potrzebuję cię, przytul mnie mocno. Spraw by ten dzień był lepszy i przygotuj mi moją ulubioną zupę" – zapyta: "Masz coś dla mnie?" Po prostu cztery najprostsze słowa, które trochę symbolizują to, że rodzic od razu kojarzy się dziecku z gratyfikacją. Rodzic ukoi, otuli jak ciepła kołdra, nakarmi.

Chyba że rodzic sam jest na skraju wyczerpania i jego zasoby na ten moment pozwolą tylko na odpysknięcie: a co to za pytanie? Nie wystarczy ci, że jestem? Nie mam tyle pieniędzy, żeby codziennie przynosić ci prezenty.

Upadek

Po takim tekście wszystkie systemy awaryjne dziecka, na których leciało przez ostatnie dwie godziny, upadają. I pozostajecie rozbici obydwoje, znacie ten stan? Dziecko krzyczy, wy krzyczycie, łzy płyną po policzkach.

Ja znam, byłam w tym miejscu. Dlatego wiem, że warto zrobić wszystko, żeby się w nim nie znaleźć. A pierwszym i najważniejszym krokiem, jest zrozumienie. Zrozumienie, że to dziecko nie chce doprowadzić do wyczyszczenia twojego konta, że liczy się dla niego coś więcej niż ten materialny podarek i że za słowami: masz coś dla mnie? – kryje się jego kiepski dzień.

Ostatnie takie doświadczenie miałam nie dalej niż dwa tygodnie temu. Klasyk, nie pierwszy raz. Przedszkolna szatnia, moja córka wybiegająca do mnie. Stoję w znacznej odległości, wyciągam do niej dłonie, pytam: przytulisz się do mnie?

Słyszę: przytulę, jak mi obiecasz, że masz dla mnie prezent.

Oddech, chwila zastanowienia, odrzucenie pierwszej spontanicznej i nieprzemyślanej reakcji.

– Nie mam kochanie, ale bardzo za tobą tęskniłam. Może mogłybyśmy się przywitać i mocno przytulić i potraktować to, jako prezent?

I to był moment, w którym zobaczyłam ulgę w jej oczach, zejście napięcia z ramion. Podbiegła, przytuliła się mocno, dała mi buziaka w czubek nosa. Nie wracała do tematu prezentu. Ponieważ tak naprawdę, nigdy o niego nie chodziło. Potrzebowała mojego zrozumienia, mojej dojrzałości, obecności i usłyszenia, że oto odczuwa dyskomfort i potrzebuje matki, która ukoi, a nie jej wyrzutów, że "jest rozpieczona i myśli tylko o głupotach”.

Czytaj także: https://mamadu.pl/167806,jak-bylo-w-przedszkolu-dzieki-tym-pytaniom-sie-dwsiewsz