Nie tylko "Sztuka kochania" Michaliny Wisłockiej – jak wyglądało życie seksualne w PRL-u?

Martyna Pstrąg-Jaworska
Seks Polaków w PRL-u w publicznej sferze nie istniał - dotyczył tylko małżeństw i uprawiany był tylko w celu spłodzenia potomstwa. A jak było naprawdę? Co i jak Polacy robili w swoich prywatnych czterech ścianach?
Kadr z serialu "07 zgłoś się" - scena łóżkowa porucznika Borewicza. East News/ Polfilm 1
Dosyć ciekawe jest spojrzenie na sferę życia intymnego z perspektywy przemijających lat – czy patrząc historycznie, seks był tylko traktowany jako sposób prokreacji, obowiązek małżonków, by "przedłużyć linię rodu"? Jak wyglądała seksualność, świadomość seksualna i rozmowy o seksie w młodości naszych mam i babć, gdy w całym kraju panował głęboki komunizm?

Publiczna moralność ponad wszystko

Gdy na świecie panowała w najlepsze rewolucja seksualna, która na Zachodzie w latach 60. i 70 XX wieku miała ogromny wpływ na mentalność całych nacji, w Polsce sprawa była trochę bardziej skomplikowana. Na świecie zmieniała się obyczajowość seksualna i trendy w zachowaniach intymnych, ale także pojawiały się nowe ideologie, ruchy społeczne i prawno-polityczne wydarzenia, które zmieniły bieg światowej historii.


Zaczęto popularyzować antykoncepcję, zmieniać podejście do seksu pozamałżeńskiego i pornografii, dochodziło do emancypacji kobiet i zmieniało się patrzenie na homoseksualizm. Tymczasem w Polsce królował konserwatyzm (jak i dziś?), ale jak to z naszą polską mentalnością bywa – nie przeszkadzało to nikomu w zaglądaniu do sypialni innym, wysokiej dzietności i przekazywaniu sobie z rąk do rąk podniszczonych egzemplarzy "Playboya".

W polskiej historii istnieje problem z zagadnieniem seksualności, bo jesteśmy na tyle wstydliwym społeczeństwem, że powstało bardzo mało prac naukowych na temat jej historycznego ujęcia i niewiele osób chce głośno mówić o seksualności (i nie chciało tego też robić wcześniej). Choć to spory błąd, bo temat jest ciekawy naukowo, historycznie, a także – albo przede wszystkim – kulturowo. Sam komunizm był bardzo konserwatywny, ale nie przeszkadzało to władzom w wypowiadaniu się na temat spraw, które powszechnie się uznawało za intymne.

No i oczywiście oficjalnie mówiono jedno, a "po kątach" robiono coś zupełnie innego. Na takie postrzeganie seksu na pewno bardzo wpłynęło też stanowisko polskiego Kościoła, który po prostu seks pozamałżeński uważał (i uważa) za coś złego. Tak właśnie pisał o tym Marcin Kula w książce "Kłopoty z seksem w PRL": "Komunizm (…) przypominał zamkniętą społeczność, w której na powierzchni zjawisk wszystko jest w porządku, a o seksie wręcz się nie mówi – podczas gdy po krzakach dzieją się różne rzeczy".

Powojenna epidemia

Być może taka postawa była spowodowana nie tylko mentalnością, ale i tym, że po wojnie w Polsce mieliśmy do czynienia w prawdziwą falą chorób wenerycznych. Do tego stopnia, że musiało epidemię gasić Ministerstwo Zdrowia w działaniach nazwanych "Akcja W" – na początku lat 50. było 4-krotnie więcej zarażonych kiłą, rzeżączką i świerzbem niż przed wojną. By uświadomić Polaków o zagrożeniach chorób wenerycznych, rozdawano broszury, wydawano lekarzom instrukcje o edukowaniu pacjentów, a nawet kręcono propagandowe filmy, puszczane przed wieczornymi seansami w kinie.

Plaga była tak duża, że zakażonym zabraniano zawierać małżeństwa, zmuszano ich do rozwodów, a nawet zamykano w aresztach, by chorzy odbywali 2-tygodniowe kary. W trudnej sytuacji były też osoby homoseksualne, ponieważ jeszcze w latach 80. traktowano inną orientację niż heteroseksualna jak chorobę.

Nawet profesor Lew-Starowicz przyznaje, że w swojej wczesnej praktyce w latach 70. i 80. zdarzało mu się wysyłać gejów i lesbijki na leczenie elektrowstrząsami, a homoseksualizm widniał na liście chorób. Warszawski Zakład Seksuologii i Patologii Więzi Międzyludzkich popierał gejów i lesbijki jako mniejszości seksualne, ale równolegle prowadził leczenie, twierdząc, że tę "przypadłość" można wyleczyć.
Profesor Zbigniew Lew-StarowiczWikimedia Commons/Ralf Lotys (Sicherlich)

Wychowanie seksualne młodzieży… i dorosłych

Jeśli już o broszurach mowa, to warto wspomnieć również te ulotki, które docierały do szkół i młodzieży. Mówiły o tym "Co każdy chłopiec wiedzieć powinien?" i "Co każda dziewczynka wiedzieć powinna?" i były tak naprawdę głównym źródłem wiedzy o seksualności.

Nie można było sobie pozwolić na czytanie Playboya czy oglądanie kaset z niemiecką pornografią, bo te też zwyczajnie były niedostępne – można było czasem zdobyć gazetę, którą przeczytało już kilku kolegów, ich ojców i wujków. Nowego czasopisma czy kasety VHS raczej się nie uświadczyło – wszelkie tego typu uciechy były sprawnie konfiskowane podczas granicznych kontroli, gdy Polacy wracali z wyjazdów do NRD.

Pierwszym, który naukowo dużo i głośno mówił o seksualności Polaków, był Kazimierz Imielnicki - jego najsłynniejsi wychowankowie to Michalina Wisłocka i Zygmunt Lew-Starowicz. Dzięki niemu rozwijała się polska szkoła seksuologiczna. Uczył w niej lekarzy nie tylko w obrębie nauk medycznych, ale też w jakimś stopniu duchowych – pokazywał, że seks ma także sferę duchową, która jest dla człowieka niezwykle istotna.

On i jego uczniowie poświęcili lata pracy na popularyzację współczesnej seksuologii i poniekąd pozbawienie Polaków pruderyjności, co oczywiście nie sprawiało, że władza była im przychylna. Wystarczy powiedzieć, że książka "O miłości prawie wszystko" Mikołaja Kozakiewicza, który również był uczniem Imielnickiego, została uznana za przejaw pornografii.

"Nie ma kobiet zimnych…", czyli Miśka walcząca o seks Polek


Niewątpliwie świeżym spojrzeniem była działalność i książka Michaliny Wisłockiej. Jej "Sztuka kochania" stała się na tyle znana i kultowa, że rozdawano sobie jej nielegalne przedruki na bazarze Różyckiego – świetnie to zostało zobrazowane w głośnym filmie Marii Sadowskiej "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej", który opowiada o życiu i działalności Wisłockiej.

Podręcznik najbardziej znanej polskiej ginekolożki był dla tamtego pokolenia kultową książką, która pokazywała, że seks może być nie tylko narzędziem, dzięki któremu będziemy mieć dzieci, ale może też kobietom sprawiać przyjemność. To była prawdziwa rewolucja, bo dotychczas wiele kobiet uważało, że to tylko mężczyznom należy się przyjemność – dla nich seks był czystym małżeńskim obowiązkiem. Mimo trendów idących do Polski z Zachodu, które mówiły o równości seksualnej, Wisłocka bardziej skupiała się na kobietach.
Michalina Wisłocka w towarzystwie swojego jamnika BorutyWikimedia Commons/Mateusz Opasiński

Nie umniejszała panom, mówiła o ich męskiej sile i gwałtowności (w pozytywnym sensie), ale twierdziła, że seks dla kobiet jest bardziej duchowym doświadczeniem ze względu na uczuciowość wywoływaną przez hormony. Była wojującą feministką – rozprawiała się z prorodzinną mentalnością i seksem w życiu kobiet, który był traktowany jako małżeńska powinność.

Duża dzietność i brak zakazu aborcji

"Każdy miał mieszkanie, nikomu nic nie brakowało…" – tak tamte czasy wspomina moja ciocia. Nie mówi jednak o tym, że często mieszkania były małe, mieszkało w nich małżeństwo z kilkorgiem dzieci, często wielopokoleniowe rodziny, więc warunki średnio sprzyjały uprawianiu fizycznej miłości. Nikomu to nie przeszkadzało i choć głośno się o tym nie mówiło, bo przecież moralność itp…

...to w zaciszu domowym każdy uprawiał miłosne igraszki, nie zważając na to, że władza nawet zwykły małżeński seks, który nie miał na celu prokreacji, czasem nazywała zboczeniem. W małżeństwie bardzo szybko pojawiały się dzieci, a współczynnik dzietności w PRL-u oscylował w okolicach 2,43. Dla porównania obecnie w Polsce współczynnik ten wynosi 1,44.

Mimo że głośno nikt nikogo nie edukował i nie uświadamiał w kwestiach pożycia, to warto podkreślić, że w latach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej aborcja była całkowicie legalna, a środki antykoncepcyjne powszechnie dostępne. I mimo że Kościół był poważany i znaczna część Polaków do kościoła chodziła, to w publicznych rozmowach o aborcji nikt nie stawiał na czele aspektów religijnych – dyskutowano natomiast o psychologicznych i medycznych skutkach aborcji.

Co do antykoncepcji - była dostępna, ale nie oznaczało to, że wiedza o mechanizmie współżycia była powszechnie znana. Wiele osób np. wierzyło, że po każdym stosunku można było zajść w ciążę, a pierwsze artykuły o działaniu antykoncepcji powstały dopiero w 1973 roku.
"Sztuka kochania" Michaliny Wisłockiej w nowym opracowaniu na półce w księgarni w 2017 roku.East News/PIOTR KAMIONKA/REPORTER

W ogóle w latach 70., a dokładniej w 1972 roku, nastąpił pewien przełom, który rozpoczęła już działalność Wisłockiej – w kinach pojawił się film Huebnera o tytule "Seksolatki". Opowiadał on o parze nastolatków, która zamieszkała ze sobą, uprawiała fizyczną miłość i żyła właściwie jak małżeństwo, co szokowało ich otoczenie. To był jeden z pierwszych publicznych głosów, który otwarcie mówił o seksie i antykoncepcji – oczywiście przyszedł do Polski z Zachodu – więc ci co bardziej konserwatywni do dziś zarzucają "temu, co zachodnie", że jest złe, niemoralne i wulgarne.

Światło w tunelu polskiej świadomości seksualnej

W latach 80. swoją pracę szerzącą zagadnienia seksualne i tematykę miłości (nie tylko fizycznej) rozpoczął też znany psychiatra i ekspert z zakresu seksuologii Zbigniew Lew-Starowicz. Szereg jego książek wydanych w latach 80 i 90. często do dziś stoi na półkach naszych mam i babć, a sam pan profesor jest krajowym konsultantem z zakresu seksuologii.

Rok 1989 był nie tylko momentem przewrotu politycznego – gdy wygrała "Solidarność" otwarcie zaczęto też mówić o seksualności Polaków, Zachód przestał być niedostępną krainą, seksualną Sodomą i Gomorą. Pornografia stała się legalna dla osób pełnoletnich, zaczęły się odbywać marsze równości, działały feministki – to tylko niektóre ze zwiastunów tego, co określa się mianem szalonych lat 90.