Kto w tym roku zasłużył na prezent? Awantura między rodzicami o upominki dla nauczycieli

Agnieszka Miastowska
Zbliża się koniec roku szkolnego i jak zwykle o tej porze wraca jak bumerang temat prezentów dla nauczycieli. Tym razem był to rok wyjątkowy. Przez ostatnich kilka miesięcy nauczyciele swoje obowiązki wykonywali głównie zdalnie, a zdaniem wielu rodziców nie wykonywali ich wcale... Z kolei nauczyciele twierdzą, że byli obciążeni bardziej niż zwykle. Konflikt zaostrzył się i powstało pytanie: kto w tym roku zasłużył na prezent?
Prezenty dla nauczycieli na zakończenie roku - czy w dobie nauczania zdalnego też im się należą? fot. 123rf

Prezent niezgody


Znajoma mama opowiada mi, że wśród rodziców pojawił się temat pomysłów na prezenty dla nauczycieli. Sama obstawiałabym pewnie standardowe formułki: kwiaty, słodycze, książkę, może jakiś zabawny i nieprzydatny gadżet, jak T-shirt z napisem "belfer roku".

Jednak przewodnicząca Rady Rodziców rzuca swoje propozycje biżuteria, drogie perfumy, zegarek, bon do SPA… Padł nawet pomysł kupienia tabletu lub laptopa. Propozycje są dość kosztowne, żeby nie powiedzieć ekstrawaganckie, elitarne, oderwane od rzeczywistości.

Jednak rodzice nie tyle podjęli się szukania odpowiedniego prezentu, ile wyrazili niechęć ogólną do idei dawania nauczycielom... czegokolwiek!


"Praca z dziećmi to ich obowiązek, czemu mam dawać im za to nagrodę", "mi nikt w pracy nie daje kwiatów ani czekoladek i nie rozumiem, czym sobie zasłużyli nauczyciele", "ja męczę się w domu z dzieckiem, a oni w szkole, może mi też się należy wynagrodzenie?" — komentarze padały oczywiście po spotkaniu, ale dobrze oddają stosunek części rodziców do nauczycieli.

Czy za wywiązywanie się ze swoich obowiązków nie można okazać wdzięczności? Oczywiście, że można. Nawet warto byłoby. Jednak w tym roku rodzice są szczególnie rozżaleni, bo w ostatnich miesiącach, jak sami piszą, "bawili się w nauczycielki". Chyba zapominają jednak, że bywa też odwrotnie...

Nauczyciele z obowiązkami rodziców?

Zaprzyjaźniona nauczycielka przedszkola opowiadała mi już wiele na temat zdalnej edukacji ze swojej perspektywy. Nie chodziło tu o formę przekazu materiału, a o relacje z rodzicami.

"Gdy przygotowałyśmy materiały na każdy dzień i rano wstawiałyśmy je na facebookową grupę, rodzice narzekali, że nie dostają ich na maila, dzieci są obciążone zadaniami.

Druga grupa rodziców twierdziła, że zajęć jest zbyt mało i są monotonne. Rozmowy na wideo musiały być na konkretną godzinę, większość rodziców nawet siedząc w domu, nie miała czasu połączyć z nami dziecka, ale materiałów pisemnych też nie chcieli robić, bo musieliby dzieciom pomagać, było to dla nich zbyt żmudne zajęcie" — mówi mi nauczycielka z przedszkola.

Wśród rodziców pojawiła się opinia, że przymusowa izolacja to dla nauczycieli wymarzona sytuacja — w końcu mają podwójne wakacje.

"Wielu rodziców jest przekonanych, że jedyne co robię, to wysyłanie skanów podręcznika. Nie widzą, że w czasie przygotowań do matury przygotowałam dla uczniów ćwiczenia do powtarzania, wiedzę w pigułce na podstawie własnych notatek, robiłam konferencje wideo, na której pojawiały się 3 osoby!", słyszę od licealnej polonistki.

Niektórzy rodzice przez całą pandemię nie zaglądali do e-dziennika, powtarzali, że "pani jest leniwa", a obudzili się z ręką w nocniku, gdy okazało się, że ich dzieci mają… 3-miesięczne zaległości.

Znajomy opowiada mi, że z żoną byli w szoku, gdy okazało się, że ich dwunastoletni syn musi nadrobić wszystkie codzienne prace domowe od początku pandemii. Teraz będą musieli pomagać mu z zaległościami nawet kilka godzin dziennie. Pyta mnie z frustracją, czy nauczycielka nie mogła do nich zadzwonić.

Pewnie mogła. Ale czy oni nie mogli porozmawiać z synem, sprawdzić jego zeszytu, Librusa, samemu odezwać się do wychowawczyni? Rodzice mają do przypilnowania swoje dzieci, nauczyciele — całą klasę.

Druga strona medalu

Jednak wina nie leży po jednej stronie, wśród pedagogów też są rodzice, a wśród rodziców pedagodzy. Poza tym niezależnie od branży ludzie przykładają się do swojej pracy mniej lub bardziej albo właśnie "za bardzo". Przekonałam się o tym, udzielając korepetycji z języka polskiego.

Chłopiec, z którym pracowałam, mówił, że spędza na odrabianiu prac domowych 4 godziny dziennie. Kończyło się na tym, że rozprawkę pisał przez półtorej godziny pod moim okiem, ale w domu miał jeszcze 4 strony ćwiczeń, lekturę, a następnego dnia odpowiedź ustną…

"Niektórzy nauczyciele uznali, że uczniowie mają w czasie izolacji nadmiar czasu wolnego. Niby tak, tylko, jak każdy z dwunastu nauczycieli tak pomyśli, to wyobraźcie sobie, ile oni mają zadane" — opowiada mi mama licealisty.

Przygotowania do matury też odbywały się w ekstremalnym tempie, niektórzy nauczyciele wzięli sobie za punkt honoru, żeby w czasie tych 3 miesięcy odrobić to, czego z klasą nie zdążyliby zrobić przez rok. — Poza koronawirusem to chyba największą epidemią jest kartkówkoza — słyszę od mamy siódmoklasistek.


Dziewczyny mają kilka kartkówek tygodniowo, wiadomo zdalnie. Musielibyśmy być naiwni, żeby wierzyć, że dzieci w czasie kartkówki nie korzystają z pomocy Internetu, a z nadmiarem pracy domowej nie przychodzą do korepetytora. Ale czemu się dziwić, jeśli czas siedzenia nad książkami to kilka godzin dziennie?

Zdarzają się też nauczyciele, którzy od marca zamilkli i zupełnie odcięli się od kontaktu z uczniami. Znajomy licealista opowiada, że ich pani od rosyjskiego, wiekowa kobieta, nie potrafi obsługiwać komputera, nie ma Internetu i jej umiejętności w obsłudze elektroniki ograniczają się do zrobienia zdjęcia telefonem.

Zdjęcie zadania wysyła więc do dyrektorki, ta do wychowawczyni, a ona do uczniów. Sytuacja powtarza się, gdy nastolatkowie chcą odesłać pracę domową. Lekcje rosyjskiego zamieniły się więc w korespondencyjny łańcuszek zdjęć gramatycznych ćwiczeń. A uczniowie żartują, że powinna to robić pocztą gołębią..

"Jedzą i piją za pieniądze rodziców"

Gdy streszczam znajomym nauczycielom rozmowy rodziców, jest im zwyczajnie przykro, nie są jednak zaskoczeni. "Mi by było po prostu głupio przyjąć jakiś drogi prezent w stylu zegarka, szczególnie że potem myślałabym, czy nie spotka się to z komentarzem, że rodzic musiał "wydać pieniądze za mój obowiązek" — pisze mi jedna z nauczycielek.

Nie ma chyba nic gorszego niż obdarowanie kogoś z łaską, takie nieszczere gesty pogłębiają napiętą atmosferę między pedagogami a rodzicami.

Nauczyciele naprawdę biorą sobie do serca komentarze rodziców. W moim liceum ulubieni nauczyciele nigdy nie gościli na studniówkach. Zaczęli na stałe odrzucać zaproszenia, od kiedy jedna z mam powiedziała, że "jedzą i piją za pieniądze rodziców".

Upragniony prezent

"Za swoją pracę dostaję wynagrodzenie, co prawda nieduże, ale nie na tyle, żeby liczyć na drogie prezenty od rodziców" — nie bez cynizmu podkreśla jedna z nauczycielek. Oczywiście, że praca z uczniami to obowiązek nauczycieli, jednak zwykła ludzka wdzięczność może być motorem napędowym do tego zadania.

Nauczycielki, z którymi rozmawiam, mówią, że najfajniejszymi prezentami są te, które kojarzą im się z dzieciakami, młodymi ludźmi, z którymi miały okazję spotykać się codziennie przez kilka lat.

Zdjęcia, albumy, kubki, na których widać uczniów. "Albo prezenty, które pokazują, że uczniom udało się mnie dobrze poznać. Książka autora, którego lubię, voucher do kina studyjnego", mówi polonistka.

Ale przede wszystkim żaden nauczyciel nie oczekuje podarunku. Cały spór o prezenty powstał z presji nakładanej na siebie przez rodziców, okazał się także idealną metaforą konfliktu zaostrzonego przez zdalną edukację. Kto jest ważniejszy, komu należy się nagroda, kto więcej z dziećmi pracuje, a kto ma niesprawiedliwie wakacje.

Pandemia uwydatniła negatywne postawy obydwu stron, licytowanie się na zasługi jest niczym licytacja o droższy prezent od Rady Rodziców. Pamiętajmy, że każdy w procesie edukacji odgrywa inną rolę, a prezenty? Zrozumienie, życzliwość i wdzięczność, to te, których obydwie strony pragną najbardziej.