– Nigdy nie kończyłam, ani nie kończę mojej pracy o 16 wraz z wyjściem z przedszkola czy wylogowaniem się z systemu. Miło by było, gdyby rodzice o tym pamiętali, zanim powiedzą coś o ciepłej kawie i wygodnym biurku! – mówi z żalem nauczycielka przedszkola. Nie jest tajemnicą, że e-learning to wyzwanie dla wszystkich. W nowej sytuacji muszą odnaleźć się nauczyciele, uczniowie, ale i rodzice. Ci ostatni natomiast mają tendencję do narzekania, a i okazuje się, że często brak im wyrozumiałości. Bywa, że niektórzy z nich wylewają frustrację wynikającą z obecnej sytuacji właśnie na pedagogów. Jak to wygląda z perspektywy nauczycielek najmłodszych dzieci?
Wydaje się, że na temat nauczania online, mimo tego, że jego obowiązek trwa dopiero
od 25 marca, powiedziano już wszystko. Poruszałyśmy w Mamadu zarówno kwestię e-learningu w szkole, jak i przedszkolu.
Maria pracuje w prywatnym przedszkolu. W rozmowie z Mamadu mówi, że ich nauczycielski zespół (czy raczej zespół cioć, jak lubią o nich mówić podopieczni) rozpoczął zajęcia online już 16 marca, czyli zanim zostało to ogłoszone przez rząd jako obowiązkowa realizacja podstawy programowej. Podkreśla, że "celem tej edukacji miał być stały kontakt z dziećmi, one miały czuć, że sytuacja jest do opanowania, że jest tylko chwilowa i zaraz wrócą do przedszkola".
Grono "cioć" rozpoczęło więc swoje codzienne, ośmiogodzinne dyżury na Zoomie, Skype, Facebooku i Messengerze. Miały być w każdej chwili do dyspozycji rodziców i dyrektorki, ale przede wszystkim miały tworzyć materiały dla dzieci, wymyślać dla nich codziennie nowe aktywności i służyć wsparciem.
Napięty grafik
Każdego dnia, co kilka godzin wstawiają na grupę każdej przedszkolnej klasy
nowe zadania. I nie, nie są to gotowe wzory kolorowanek. Filmy z poranną gimnastyką, wideo lekcje angielskiego i rosyjskiego, karty pracy do grafomotoryki, słuchowiska bajek, nagrywane przez nauczycielki, czy nawet teatrzyki kukiełkowe reżyserowane i odgrywane przez ukochane ciocie na żywo.
Początkowo rodzice byli zaciekawieni pomysłem e-learningu. – Rodzice byli zachęcani do dzielenia się zdjęciami czy filmikami z wykonywanych prac i zabaw, mieliśmy być teamem, który stara się dobrze bawić w tych trudnych dniach – mówi Maria.
Jednak z każdym dniem zapał rodziców gasł. Jedni narzekali, że materiałów jest za dużo (chociaż ich wykonywanie wcale nie jest obowiązkowe), inni, że jest ich właśnie niewystarczająco, a panie nauczycielki: "Też powinny w domu coś robić". Maria dodaje, że "jeden tata narzekał nawet, że nie chce mu się szukać materiałów na grupach, a panie powinny wysyłać treści do każdego indywidualnie". Nie zważając na to, że byłoby to kilkadziesiąt wiadomości każdego dnia...
Nie tylko narzekanie...
Dorota na szczęście nie spotkała się z oskarżeniami o " bezczynne siedzenie w domu".
Z resztą tak jak w przypadku Marii, byłyby one bezpodstawne: "Około 3 godzin zajmuje mi przygotowanie planu, materiałów, znalezienie ćwiczeń – ja nie robię tego, co mi przyjdzie do głowy, planuje sobie co ma być".
Resztę czasu Dorota poświęca na jego realizację, stały kontakt z rodzicami. – Robię bardzo dużo webinariów, ciągle się doszkalam, nigdy nie kończyłam, ani nie kończę mojej pracy o 16 wraz z wyjściem z przedszkola czy wylogowaniem się z systemu – dodaje. Miło by było, gdyby rodzice o tym pamiętali, zanim powiedzą coś o ciepłej kawie i wygodnym biurku.
Presja dyrekcji
W szkole Marii zaangażowanie rodziców w lekcje malało, ale naciski dyrektorki na kadrę rosły, bo przecież: "Za coś im trzeba zapłacić". Nauczycielki z dystansem podeszły do pomysłu łączenia się online z maluchami, w końcu mówimy o dzieciach od 3. do 6. roku życia.
Ale jak podkreśla Maria: "Dyrektorka jest wizjonerką bardziej niż pedagogiem „od maluchów”, szłyśmy więc w ilość materiałów, rodzice za wszelką cenę mieli doceniać opiekę i wsparcie, które roztacza nad nimi przedszkole". Wsparcie. No właśnie. Czyli pomoc w organizowaniu maluchom nauki i zabawy, a nie robienie tego zupełnie samemu.
Inne doświadczenia ze współpracy ma Dorota: "Mam rodziców, którzy gdy nie mogą czegoś wydrukować sami przerysowują zadania na kartkę, byleby dziecko zrobiło". Są bardzo zadowoleni z materiałów, które dla nich przygotowuje, dzielą się komentarzami i zdjęciami z wykonanych zadań.
Często piszą, że ich dziecko może jeszcze nie poradzić sobie z danym ćwiczeniem, a gdy wszystko idzie mu dobrze, są naprawdę pozytywnie zaskoczeni. – Mówią, że musimy dużo ćwiczyć w przedszkolu, skoro maluchy umieją już takie rzeczy. Sami rodzice odkrywają, że my nie tylko siedzimy za biurkiem, ale uczymy czegoś ich dzieci! – dodaje nauczycielka.
Maluch online?
Dorota nagrywa także filmiki wideo z eksperymentami i doświadczeniami. Najpierw wysyła rodzicom listę potrzebnych materiałów, potem nagrywa film z przygotowań i doświadczeń. Jednak nie łączy się z uczniami online: "To by się raczej nie sprawdziło w przypadku tak małych dzieci".
Gdy Maria pierwszy raz połączyła się z małymi uczniami na kamerce, ci chowali się zawstydzeni za rodzicami, byli niepewni, spięci, ale frekwencja dopisała. Tylko że tak jak w przypadku przygotowywanych materiałów – zapał szybko minął, a dzieci były zostawiane przed kamerkami same, nienadzorowane przez rodziców nie umiały lub nie miały ochoty współpracować.
– Ostatecznie mamy oddawały swoje telefony czterolatkom z poradą: idź do pokoju, zajmij się sobą i pogadaj z ciocią – mówi Maria. Lekcja online zmieniała się w room tour po sypialni malucha, który z entuzjazmem opowiadał ciociom i innym dzieciom o ostatnio kupionych mu zabawkach, przekrzykując skutecznie próby prowadzenia zajęć...
Z jednej strony Maria sama się temu nie dziwi: "Jakby mnie matka posadziła przed komputerem, z tekstem "mów do cioci", też bym nie wiedziała, co powiedzieć". – Na takim etapie rodzic musi wspierać dziecko i w nauce, i w zabawie, mentalne wsparcie to raz, a dwa to kontrola – podsumowuje.
Zbuntowani rodzice
Tu aż chce się przywołać komentarz spod wspomnianego na początku artykułu, w którym internautka zwraca uwagę, że rodzice dziwią się, że ich dzieci wynoszą z przedszkola za mało wiedzy, ale przecież bez pomocy rodziców w domu, nie można mówić o nauce. A odpowiedzialność za wszystkie potknięcia dzieci w opinii rodziców ponosi szkoła, przedszkole, nauczycielki, "ciocie".
To nie jest historia o roszczeniowych rodzicach i znoszących dużą presję "ciociach".
Nie chodzi o to, żeby wskazać, po której stronie biurka (a teraz raczej komputera) znajduje się winny. Każdy rodzic wie, że łączenie pracy z domu z opieką nad dziećmi to nie lada wyzwanie, a staje się jeszcze trudniejsze, gdy maluch ma własną pracę do odrobienia. I wiedzą o tym także "ciocie". Ale ciocia też człowiek i nierzadko też mama!
Nauczycielki oprócz "dzieci przedszkolnych" mają także swoje własne, często w podobnym wieku, które e-learning także obowiązuje. Dlatego same rozumieją, że rodzice nie muszą mieć każdego dnia czasu, siły i ochoty na realizowanie nawet najbardziej kreatywnych zadań przez nie nadesłanych. Może najważniejszą rzeczą, jakiej -e-learning nauczy obydwie strony będzie wyrozumiałość? Zarówno dla siebie samych, jak i względem siebie.
A słowo "dziękuję" w kierunku nauczycielek naszych dzieci będzie zawsze mile widziane.
Gdyby Maria i Dorota częściej je słyszały, na pewno home office z dala od podopiecznych byłby dla nich bardziej satysfakcjonujący.