Można w jeden dzień wyzdrowieć z COVID-19? Matki opowiadają historie swoich dzieci – "ozdrowieńców"

Magdalena Konczal
Czasami całe zamieszanie wokół koronawirusa może doprowadzić do jeszcze innej, poważnej choroby. Albo odejścia od zmysłów. Zwłaszcza że szpitale, które nie były przygotowane na koronawirusa, mogą mieć problemy z wykonywaniem testów czy zachowaniem odpowiednich procedur. Sytuacje rodzin, w których dzieci lub dorośli niesłusznie zostali uznani za "ozdrowieńców", są na to dowodem.
Matki opowiedziały historie swoich dzieci - "ozdrowieńców" z COVID-19 Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja Gazeta
Moją uwagę przykuł post ciężarnej kobiety, która na profilu "Ciąża – pytania i odpowiedzi" przytoczyła swoją traumatyczną historię. Kiedy była już w końcowym okresie ciąży dowiedziała się o pozytywnym wyniku testu na COVID-19.

Kobieta opisuje, że zamknięta w izolatce odchodziła od zmysłów. W jej odczuciu nikt nie dbał o to, że jest w 36. tygodniu ciąży, a jedynie o to, że oddział będzie przez nią zamknięty. Ostatecznie okazało się, że wystąpił błąd w laboratorium. Kolejne wyniki testów i test na przeciwciała wskazały wynik ujemny.

Kobieta w rzeczywistości była zdrowa. Narażono ją – w 36. tygodniu ciąży – na wielki stres, a jej trudna historia się tutaj nie kończy.


W swoim wpisie podkreśla, że choć nie była chora, uznano ją za "ozdrowieńca". Jej 6-letnia córka musiała odbyć kwarantannę, a matka nie mogła się z nią widywać.

Relacje ludzi pokazują, że może to być jedynie wierzchołek góry lodowej. Historii kobiet, które doświadczyły takich lub podobnych "covidowych traum" jest więcej. Świadczą o tym, chociażby komentarze, które pojawiły się pod wpisem.

Porozmawiałam z matkami, których życie z dnia na dzień stało się naprawdę trudne. Wiele placówek nie było gotowych na epidemię: brakowało odpowiednich procedur i potrzebnych narzędzi. W szpitalach powstało wielkie zamieszanie, ktore także generowało niejednoznaczne sytuacje.

Dziecko ozdrowiało w jeden dzień?


– 10 marca wróciliśmy z Budapesztu, ale ludzi, którzy wrócili dopiero po 15 marca, obowiązywała kwarantanna – mówi Milena, matka 7-letniego Oliwiera w rozmowie z Mama:Du.

– Po tygodniu dostaliśmy telefon z sanepidu, że w samolocie była osoba zarażona koronawirusem. Musieliśmy przejść na obowiązkową izolację. W międzyczasie syn zachorował na rumień zakaźny, wówczas w szkole panowała epidemia, więc miałam pewność, że chodzi o tę chorobę.

– Mimo wszystko zrobiono całej rodzinie testy na koronawirusa. Test mój i męża wyszedł negatywny, ale syna pozytywny. Na drugi dzień zabrano Oliwiera do szpitala. Pojechałam razem z nim karetką na oddział zakaźny w Poznaniu. Choć nalegałam, odmawiano zrobienia kolejnych testów. Ostatecznie, po usilnych prośbach i naciskach, zgodzili się. Kolejne dwa testy wyszły negatywne. Podobnie jak test na przeciwciała – dodaje.

– W niektórych sytuacjach badanie należy wykonać przynajmniej dwukrotnie, na przykład, gdy pacjent ma ewidentne objawy kliniczne, a wynik pierwszego testu jest ujemny – mówi prof. dr hab. Agnieszka Szuster-Ciesielska zastępca Dyrektora Instytutu Nauk Biologicznych UMCS w rozmowie z Mama:Du.

– W tej sytuacji test należy powtórzyć albo w innym laboratorium, albo w tym samym, lecz wykorzystując inną metodę. Może też być sytuacja odwrotna – wynik testu jest dodatni u osoby bez objawów klinicznych (w tym przypadku również zaleca powtórzenie testu) – zaznacza.

To był jednak początek przerażającej historii, z którą musiała się mierzyć rodzina chłopca. Choć test na przeciwciała był ujemny, a tym samym początkowo w teście na COVID-19 musiała zajść pomyłka, dziecko zostało wpisane na listę "ozdrowieńców".

Matka Oliwiera nie pozostawiła tej sprawy samej sobie i drążyła temat. Bezskutecznie. Chłopiec wciąż widnieje jako "ozdrowieniec", pomimo tego, że – jak twierdzi jego matka – nigdy nie był chory.

Milena wielokrotnie dzwoniła do sanepidu, by usunięto jej dziecko z listy osób, które wyzdrowiały z COVID-19, ale jej działania nic nie zmieniły. Opowiada, że kiedy zadzwoniła do urzędu lubuskiego, usłyszała: "Dla dobra statystyk proszę nie drążyć tematu".

Sprawa do dzisiaj pozostała niewyjaśniona, a rodzina wciąż musi mierzyć się z trudną sytuacją – krzywymi spojrzeniami ludzi i dystansem obcych, którzy myślą, że jej dziecko jest "ozdrowieńcem".

Płacz małego słyszałam przez cały dzień i pół nocy


– Urodziłam 9 czerwca. Przy przyjęciu na oddział pobrano ode mnie wymaz na COVID-19 i położono na salę – mówi Monika, młoda mama w rozmowie z Mama:Du.

– Po porodzie dostałam krwotoku. Podano zastrzyk, lód. Kolejnego dnia poproszono mnie o zabranie rzeczy i przeniesiono do izolatki. Ostatecznie trafiłam do innego szpitala.

– I wtedy się zaczęło. Zabrano dziecko na inny oddział. Do czasu przyjścia wyników w formie papierowej ja i dziecko byliśmy osobno, a płacz mojego syna słyszałam przez cały dzień i pół nocy. Zrobił mi się zastój w piersiach, bo nie mogłam karmić. Do małego przychodzono jedynie, by go nakarmić i zmienić pieluchę. Trzeciego dnia przyszły wyniki ujemne i koło południa dostałam dziecko – dodaje.

Sama sytuacja mrozi krew w żyłach każdej matki i każdej kobiety. Ale później wcale nie było lepiej. W sanepidzie kobieta usłyszała, że pierwszy test był błędny, ale nie można pozwolić na całkowite zignorowanie go. Monika została więc wpisana na listę "ozdrowieńców".

– Mówi się o błędnym wyniku testu, kiedy jest on fałszywie dodatni lub fałszywie ujemny. – zaznacza prof. dr hab. Agnieszka Szuster-Ciesielska.

– Może być kilka przyczyn, z powodu których wyniki testów są błędne. Istotne jest pochodzenie testu (są różni producenci), ale także wykonywanie testów w walidowanych laboratoriach z wykorzystaniem odpowiedniego sprzętu i ważnych odczynników (wliczając to walidację poszczególnych serii odczynników). Ważne jest także, by prawidłowo wykonanać test, zgodnie z zaleceniami producenta i odpowiednio pobrać materiał do badań (wymazy z gardła) - dodaje.

Rodzinę Moniki objęto kwarantanną. Inne rodzące, które były z kobietą na sali – również udały się na przymusową izolację, ale o dziwo, nikt z personelu.

Przez sytuację związaną z koronawirusem jeszcze łatwiej o przemoc ginekologiczną. O negatywnych skutkach oddzielania matek chorych na COVID-19 pisała także położna Sylwia Ura-Polak:

Te historie pokazują bezsilność człowieka wobec epidemii. Widzimy ją w historiach matek, ale także medyków czy pracowników służb zdrowia, którzy muszą radzić sobie z tą trudną sytuacją. Czy jest szansa, by uniknąć podobnych wydarzeń?