"Miałam cesarkę, ale ponieważ wszystko działo się szybko, lekarz zapomniał odblokować kroplówkę ze znieczuleniem". "Wciąż płaczę, myśląc o tym porodzie". Trauma jak po gwałcie? Płacz na samo wspomnienie porodu? Problem ze współżyciem? Brak skupienia na obowiązkach w pracy i ciągłe powroty do tamtego dnia i tamtego miejsca? Nie. To niestety nadal realne doświadczenia tysięcy kobiet.
"Zaczął mnie zszywać bez znieczulenia"
Zaledwie kilka godzin temu telewizja Arte udostępniła film "W bólu będziesz rodziła dzieci". To dokument o traumie, cierpieniu, upokorzeniu. To poruszające historie kobiet, dla których poród nie był najpiękniejszym momentem w życiu. I nie, nie jest to film historyczny o tym, jak kiedyś było źle, a teraz jest wspaniale. To świadectwo, że do wykonania nadal jest tytaniczna praca.
"W bólu będziesz rodziła dzieci" jest produkcją francuską, analizując jednak wszelkie raporty czy śledząc działania Fundacji "Rodzić po ludzku" od razu nasuwa się wniosek, że problem dotyczy wielu krajów. Milczenie o nim przerwał zaś dostęp do mediów społecznościowych – to właśnie w sieci kobiety zaczęły opisywać przemoc ginekologiczną i położniczą, czyli nieuzasadnione lub wykonane bez zgody działania medyczne (np. 64 proc. Włoszek wskazało, że nie zapytano je o zgodę na nacięcie krocza).
– Zaczął mnie zszywać bez znieczulenia. Podskakiwałam za każdym razem, gdy w moje ciało wbijała się igła. Nikt nie reagował. Wtedy lekarz rzucił: "Skarbie, zaraz nic nie będę widzieć". To 'skarbie' zostanie mi w pamięci na zawsze – mówi jedna z bohaterek.
"Przez wiele miesięcy nie mogłam się pozbierać", "Brutalnie rzuciła na mnie moją córkę, bo przecież jak matka zobaczy dziecko, to zapomni o wszystkim", "Przez ten koszmar nie czułam, że to był poród", "Czułam się jak ofiara zamachu, wojny lub gwałtu" – relacjonują kolejne.
Piętnowanie lekarzy?
Podobnymi doświadczeniami podzieliły się Włoszki z ruchu "Dość milczenia" – "Wciąż płaczę, myśląc o tym porodzie", "Czułam się upokorzona i zgwałcona".
To połączenie przemocy fizycznej, ale również psychicznej, brak poszanowania prywatności i prawa do informacji, bo wiele kobiet miało problem z otrzymaniem dokumentacji medycznej. Na zarzuty odpowiedział w filmie przewodniczący komisji ginekologów i położników Israel Nisand: "To, że niektóre kobiety odbierają poród jako przemoc, jest oczywiste", a także że publiczne piętnowanie lekarzy jest niedopuszczalne.
Mężczyzna tłumaczy, że lekarzy jest za mało, są przemęczeni, mają dużo pracy i małe zarobki. Więc trudno, żeby zawsze byli mili dla każdej pacjentki. W podobnym tonie wypowiedziały się inne osoby reprezentujące środowisko medyczne – mają dość słuchania, że są sprawcami przemocy, że to dla nich "policzek" oraz że "kiedyś się lekarzy szanowało, nie podważało ich słów. Teraz jest inaczej. Szpitale są bardzo surowe wobec lekarzy. Mamy dość narzucania nam rozwiązań".
We Francji o przemocy położniczej mówi się od niedawna – bardzo niedawna, bo od 2017 roku, gdy sekretarz stanu ds. równouprawnienia, Marlene Schiappo, poprosiła o sporządzenie na ten temat raportu. Nagle okazało się, że nie są to pojedyncze przypadki, a problem, którego skala jest znacznie, znacznie większa. Sytuacja najpewniej bardzo podobnie wygląda w wielu innych krajach, jednak nadal jest to temat tabu.
We Francji, która uznawana jest raczej za kraj postępowy, działania Schiappo zostały potraktowane jako atak na lekarzy, uznano, że zebrane przez nią dane są fałszywe i że "trzeba ją uciszyć".
Cierp, ale bądź cicho
Dlaczego? Należy odpowiedzieć sobie na to pytanie dosadnie, pomimo tego, że nadal wiele środowisk stara nam się wmówić coś innego: Kobiety mają cierpieć w milczeniu, ich opinie są najmniej istotne. – Mam wrażenie, że to lekarz dziś rodzi, a nie matka. To nie jest normalne ani słuszne – powiedział w archiwalnym nagraniu Max Ploquin, francuski ginekolog, który stworzył klinikę (zamkniętą w latach 80.), w której to właśnie komfort kobiety był najważniejszy. Lekarz czerpał z technik psychoprofilaktycznych Fernanda Lamaze'a.
– Chęć przejęcia kontroli nad ciałem kobiety widoczna jest stałe we wszystkich społeczeństwach, we wszystkich epokach i ma jeden cel: kontrolować zdolności rozrodcze. Bo zdolności rozrodcze to władza. Wyjątkowa władza kobiet, nad którą należy mieć kontrolę – powiedziała Danielle Bousquet, była członkini parlamentu, przewodnicząca Wysokiej Rady ds. Równości Kobiet i Mężczyzn.
A autorka bloga "Marie rodzi" i prawniczka dodaje: "Większość ginekologów uważa, że jeśli matka i dziecko żyje, nie ma poważnych komplikacji, to wszystko gra. Nie uwzględnia emocjonalnego wpływu działań na ciało rodzącej".
A ten, jak się okazuje, jest ogromny. Poczucie winy, lęki, depresja, trauma. – Nigdy nie byłam zgwałcona, ale poród był dla mnie taką traumą. Moje ciało zachowywało się, jak po gwałcie – mówi w filmie jedna z kobiet.
Maska cierpiętnicy przekazana genetycznie
Milczenie o takich przeżyciach jest jednak bardzo zakorzenione w naszej kulturze. – Ma boleć, a jak marudzisz, to na pewno przesadzasz lub robisz z siebie ofiarę. Od zawsze rodzimy dzieci, więc ty nie jesteś wyjątkowa – to słowa, które często słyszą młode kobiety. Od swoich mam, babć. Pamiętam, jak kobieta po 50. powiedziała mi: "Boli, boli jak cholera. Chciałam umrzeć. Nikt nas na to nie przygotowywał, nie mówił. Teraz młodym dziewczynom też opowiada się o cudzie narodzin, a zapomina jakoś się je uprzedzić, że to nie tylko i nie zawsze najpiękniejsza chwila w życiu, bo na świat przychodzi twoje dziecko".
Trzeba oczywiście przyznać, że ta sytuacja cały czas się zmienia. Zarówno w naszej świadomości, jak i na samych porodówkach, na co wskazują raporty Fundacji Rodzić po Ludzku. Nadal jednak kuleje kwestia kontroli, wdrażania i przestrzegania standardów, a kobiety alarmują o lekceważeniu, obraźliwych komentarzach, poniżaniu, braku szacunku (54,3 proc. pytanych przez Fundację kobiet się z tym spotkało). 27 proc. z nich nie zapytano o zgodę na wywołanie porodu.
Ktoś mógłby skomentować, że jasne, jasne, kobiety znowu przesadzają, przecież lekarz najlepiej wie, co robić, by dziecko przyszło na świat całe i zdrowe. Nie chodzi o piętnowanie i oskarżanie specjalistów. A jedynie na wskazanie, że czy to we Francji, czy w Polsce potrzebne są rozwiązania systemowe. I jeszcze jedno, chyba najważniejsze – dopuszczenie do głosu tych, które w tej danej chwili są najważniejsze. Mam. To ich ciało. Nie zabierajmy im do niego dostępu w tym ważnym dniu.