Dzieci z pokolenia X i milenialsi wychowywali się głównie na podwórku: z kluczem na szyi, wisząc na trzepaku, grając w podchody z rówieśnikami. Nikt nie znał rzeczywistości pełnej technologii, nie wszyscy nawet mieli w domu telewizory czy telefony (stacjonarne!). Dzięki temu mamy umiejętności, których dziś nastolatki mogą nam pozazdrościć.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Niezależnie od pogody dzieci lat 80. i 90. wychodziły bawić się na świeżym powietrzu, były samodzielne, często odpowiedzialne, umiały ugotować obiad, zająć się młodszym rodzeństwem. Jako milenials mam poczucie, że nie byliśmy puszczeni samopas. Raczej widzę, że mieliśmy dużo więcej swobody i zaufania rodziców, dzięki czemu budowaliśmy swoje poczucie wartości, rozwijaliśmy samodzielność i uczyliśmy się wielu praktycznych umiejętności.
W naszym portalu kultowy stał się już artykuł o tym, że współczesne pokolenie nastolatków zginie, bo tych praktycznych umiejętności i logicznego myślenia czasami mu brakuje. Przeczytajcie zresztą tekst o puszcze ananasa i sami oceńcie.
Dziś już dorośli ludzie, którzy sami czasami są też rodzicami, mają szereg umiejętności zupełnie nieprzydatnych w cyfrowym świecie XXI wieku. Kto dziś korzysta z wiedzy, jak przewijać ręcznie kasetę VHS albo nagrać muzykę na kasetę magnetofonową? Już nikt nie korzysta z odtwarzaczy muzyki i filmów na fizycznych nośnikach: dzieciaki włączają muzykę w aplikacjach, a filmy oglądają na platformach streamingowych.
Popatrzcie na obecne pokolenie: alfy dużo gorzej radzą sobie z zapamiętywaniem ciągów liczb, bo nigdy nie musiały pamiętać numerów telefonów stacjonarnych do koleżanek z osiedla. Zupełnie nie wiedzą, do czego służy discman, magnetowid albo rzutnik "Ania". Mamy umiejętności, które część z nich potraktowałaby jako zupełnie nieżyciowe, ale są też takie, których młodzi mogą zazdrościć iksom i igrekom.
Używanie papierowych map
Każdy, kto wybierał się w jakąś podróż samochodem, był zaopatrzony w papierową mapę: całej Polski albo choćby wybranego regionu. Korzystało się z drogowskazów i pytało o drogę przechodniów. Dziś każdy wpisuje cel w aplikacji na smartfonie i ślepo słucha poleceń lektora. Kiedyś trzeba było siąść z mapą, obejrzeć trasę, popatrzeć, w jakich miejscowościach należy gdzieś skręcić.
Dziś takie analogowe rozwiązanie wydaje się przedpotopowe (bo drogi szybciej się zmieniają, niż drukowane są nowe mapy), ale sama umiejętność może się przydać, kiedy staniecie pośrodku niczego, a nawigacja straci zasięg sieci. Pokaż swoim dzieciom jakąś mapę i spróbujcie razem odczytać trasę np. do waszego ulubionego miejsca nad morzem.
Kilkulatki bardzo szybko podłapią, kiedy zaproponujesz im zabawę w podchody lub naukę czytania mapy na ewentualną apokalipsę i brak łączności GPS w elektronicznym sprzęcie ;-) Być może dzięki nauczeniu ich umiejętności czytania papierowej mapy sięgną też po inne analogowe rozwiązania? Ostatnio słyszałam, że wśród alf modne jest chodzenie do biblioteki i granie w szachy!
Szukanie informacji w książkach
Niezależnie, czy mówimy o znalezieniu numeru telefonu w książce telefonicznej, czy wertowaniu encyklopedii w czytelni, żeby znaleźć interesujące nas hasło na lekcję języka polskiego. Kiedyś każdy, kto potrzebował jakichś informacji, musiał udać się do biblioteki lub domowego księgozbioru, odnaleźć odpowiednie książki i szukać w nich pożądanych treści. Trzeba było mieć zmysł poszukiwacza, logiczne myślenie, cierpliwość.
Dziś wszystko jest łatwiejsze i szybciej dostępne: większość informacji uzyskamy, wpisując interesujące nas hasła w wyszukiwarce Google, bo cały świat stoi na internecie i nowoczesnych technologiach. Tak sprawdzamy godziny otwarcia placówki bankowej, tak też nasze pociechy wyszukują potrzebne im do pracy domowej informacje o wielomianach albo życiu Konopnickiej. Oczywiście wszystko z sieci nagle nie zniknie, ale czytanie papierowych książek i wyszukiwanie w nich informacji to umiejętność, którą młode pokolenie zaczyna doceniać coraz bardziej. Jak inaczej wytłumaczycie wspomnianą już nagłą modę na chodzenie do bibliotek i przesiadywanie w czytelniach?
Zabawy w podchody i budowanie szałasu
Nikt mi nie powie, że moja umiejętność ułożenia patyków i gałęzi w zgrabny, nierozwalający się szałas na skraju podwórka babci nie przydała mi się do budowania dla moich synów bazy z koców i poduszek. Zresztą bazy z koców również budowałam z siostrą jako dzieci. Ta umiejętność przydaje się, kiedy chcę pokazać dzieciom, na czym powinno polegać beztroskie dzieciństwo: na swobodnej zabawie, kreatywności, bez wyczekiwania na wyznaczony przez rodziców czas przed telewizorem.
Jasne, wychowałam się w czasach, kiedy telewizja była dostępna w domu, ale programy dla dzieci nie leciały non stop na dedykowanych najmłodszym kanałach albo na Netfliksie. Trzeba było cierpliwie czekać do wieczorynki, więc w ciągu dnia wszyscy bawili się w bazach z koców albo biegali na osiedlu. Gra w podchody niosła ze sobą ważną umiejętność, której niestety nie pozyskałam i dziś bardzo tego żałuję (bo zamiast podchodów, wolałam akrobacje na trzepaku).
Mianowicie – orientacja w terenie. O ile mapę papierową umiem czytać, o tyle w ogóle nie umiem fizycznie odnaleźć się w nieznanych mi przestrzeniach. Jestem zdania, że gra w podchody, bieganie po osiedlu i okolicy po ustalonych przez kolegów znakach uczą tej umiejętności jak mało co. A taka umiejętność jest przydatna zawsze i każdemu, kto staje się samodzielnym dorosłym.