Czasami aż ręce opadają, gdy patrzy się na to, jak współczesne nastolatki radzą sobie z codziennymi czynnościami. A przykład otwierania puszki z ananasem, o którym ostatnio słyszałam, przebił moje najśmielsze wyobrażenia.
Reklama.
Reklama.
Usłyszałam historie z ust kilkunastoletniego dziecka. Na obozie wakacyjnym grupa nastolatków kupiła sobie do zjedzenia puszkę ananasów w syropie. Potężny produkt, do którego otwarcia nikt z nich nie był przygotowany. Żaden z uczestników uczty w czasie zakupów też nie zadał sobie pytania: "Jak to otworzymy?".
Wedle ich zeznań starali się przeciąć puszkę na pół lub zrzucać ją z wysokości, wbijali w nią długopisy i uderzali o rant łóżka. I znów, żadne z nich nie wpadło na pomysł, żeby pójść do kuchni i po prostu zapytać o otwieracz.
Komunikacja z rówieśnikami i dorosłymi nie jest ich najmocniejszą stroną, mimo że każdy z nich dzierży w ręce smartfon wibrujący od powiadomień. Kiedyś moja córka umawiała się z koleżanką do kina i w czasie kilkudniowej wymiany informacji zdołały się na siebie obrazić, a ostateczny termin wyjścia omówiła między sobą trójka rodziców nastolatek.
Innym razem zobaczyłam dziecko, które stojąc w przedpokoju, wrzucało do swojej sypialni buty, licząc na to, że zabije w tej sposób komara.
Im więcej słyszę historii o tym, że dziecko którejś z koleżanek potrafiło przesiedzieć cały dzień w domu przed komputerem i nic nie jadło albo zastanawiało się, jak umyje zęby, skoro jego szczoteczka elektryczna się wyładowała, tracę wiarę w przyszłość budowaną przez kolejne pokolenia.
Wiem, że w wieku nastoletnim w mózgu dzieją się niesamowite rzeczy, a racjonalne myślenie jest poza zasięgiem umysłu zalewanego hormonami, ale (na boga!), są jakieś granice.
Czego twój nastolatek nie potrafi?
Jakiś czas temu opublikowano badania, wedle których:
92 proc. nastolatków nigdy nie robiło samodzielnie zakupów,
75 proc. z nich ani razu nie załadowało i nie włączyło pralki,
tyle samo nigdy nie sprzątało łazienki i toalety,
64 proc. nie potrafi uprasować sobie koszulki.
I wbrew pozorom są to ludzie wychowani przez ludzi o mentalności "kiedyś było lepiej i dzieci wszystko umiały". Dlaczego ich dzieci nie potrafią?
Jestem trochę dziadersem. Szczególnie w podejściu do pracy i ambicji. Byłam wychowywana na wsi, gdzie zdobyłam liczne umiejętności, które pozwalają mi wnieść lodówkę na 4. piętro, naprawić uszczelkę, przygotować obiad, bazując na niemal pustej lodówce i rozpalić ogień przy niesprzyjających warunkach.
Jestem trochę nowoczesna. Pozwalam dzieciom wychowywać się, jak chcą. Nie narzucam swojej woli, wsłuchuję się w ich życzenia i prośby, zezwalam nastolatkom spać do późnego popołudnia, zamiast ganiać ich w sobotę z odkurzaczem po domu.
Jednak im dłużej obserwuję współczesną młodzież, tym bardziej załamuję ręce. Oczywiście, część z moich przemyśleć wynika z utartych schematów, którymi się posługuję, a część z tego, że świat się nieustannie zmienia, a w ostatnich dwóch dziesięcioleciach praktycznie stanął na głowie.
Słabeusze w rurkach
Pod koniec lat 80. został ukuty termin VUCA, którego nazwa pochodzi od 4 głównych cech tych czasów - zmienności (volatility), niepewności (uncertainty), złożoności (complexity) i niejednoznaczności (ambiguity).
W czasach pandemii VUCĘ zastąpił akronim BANI (brittle, anxious, non-linear, incpreceptible), czyli kruchy, niespokojny, nielinearny i niezrozumiały świat, w którym zmiany następują bardzo szybko, wpływają na siebie i destabilizują utarte normy. Dlatego tak trudno zrozumieć nam, jak działają i jak będzie wyglądała przyszłość nastolatków.
Na BBC jakiś czas temu pojawił się ciekawy materiał: "Czy młodsze pokolenia są naprawdę słabsze od starszych?". Hasło "słabeusze w rurkach" pojawia się w ostatnich latach częściej niż zwykle, szczególnie dlatego, że nastąpiła duża polaryzacja społeczna, ale i tacy lewacy jak ja, zaczynają zastanawiać się, czy młodzi ludzie sobie poradzą?
4-dniowy system pracy być może pozwoli na zwiększenie produktywności, ale nie mamy co do tego pewności. Zmiany klimatyczne są nie do zatrzymania. Koszty życia rosną, a ograniczenie zasobów sprawi jedynie, że będzie jeszcze drożej. W tym wszystkim przebija się tez obawa o nas samych - już dorosłych. Czy ktoś zarobi na moją emeryturę? Czy umrę z głodu, bo system będzie niewydolny i dziurawy, a wypłata świadczeń nigdy nie nadejdzie? (Wiem, trochę to zbyt dramatyczne, ale wiecie, o co mi chodzi).
Peter O'Connor, profesor zarządzania w Queensland Institute of Technology w Australii zauważa w materiale BBC, że to nie jest tak, że dzieci kiedyś były odpowiedzialne, pracowite i ambitne, a teraz nie są. Po prostu jako dorośli projektujemy swoje aktualne "ja" na siebie z przeszłości.
Gdy mnie zapytacie, czy w wieku 13 lat potrafiłam otworzyć puszkę z ananasem, powiem, że pewnie, że potrafiłam. I to będzie prawda, bo spędziłam wiele godzin, pracując w polu i mając za wyżywienie konserwy i kilka kromek chleba. I dalej, jestem argumentem anegdotycznym, który niczego nie dowodzi, ale takich przykładów zaradności lat 90. jest wiele, choć niewiele z nich przekazuje ten styl wychowania kolejnym pokoleniom.
Twarda ręka rynku nas skrzywdziła, dlatego nie chcemy wymuszać na dzieciach bezwzględnego posłuszeństwa, ale czy z drugiej strony nie kopiemy sami pod sobą dołka?
Przygotowanie do życia
Minister Czarnek zapowiada, że w tym roku szkolnym do programu nauczania powróci przysposobienie obronne. Na zajęciach uczniowie będą uczyć się survivalu i przetrwania w trudnych warunkach. Lekcje mają mieć charakter praktyczny, ale w inny sposób niż nakładanie masek gazowych (czasy mojego męża), czy przepisywanie zeszytów ćwiczeń (moja nauka PO). I tu o dziwo, po incydencie z puszką owoców w syropie, jestem w stanie dostrzec szansę dla młodzieży.
Być może oni jej nie chcą i twierdzą, że nie potrzebują. Jednak w świecie, w którym w mamy niemalże stale do czynienia z zamachami, wojnami, migracją i skrajnymi nierównościami społecznymi, nie wiedzą, kiedy przyda się im umiejętność otworzenia słoika, który babcia wcisnęła do kieszeni, gdy tłumaczyli, że "kupimy sobie w sklepie".