Wstrętni, zarozumiali, nieprzejednani. Tak, to o mnie. Rodzic-potwór: taką łatkę od nauczycieli dostali dorośli z mojego pokolenia. Co prawda termin ten ukuto w Japonii, ale wszędzie jesteśmy tacy sami – my, dorośli z pokolenia X. Czym zasłużyliśmy sobie na tak nieprzyjemne miano? Własnym dzieciństwem podobno.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wyobraź sobie taką scenkę. Mała prywatna szkoła. Dyrekcja chce zmienić pewnej trzecioklasistce klasę. Dziewczynka dobrze się uczy, świetnie współpracuje z nauczycielami i rówieśnikami, łatwo się adaptuje. Chcą ją przenieść do klasy o wyższym poziomie. Informują o tym mamę uczennicy, pewni, że będzie zachwycona.
Błąd. Matka się zdenerwowała. Przecież jej córka dopiero co zaczęła chodzić do tej szkoły rok wcześniej. Musiałaby zostawić przyjaciół ze swojej klasy. Szkoła nie wie, jaką sytuację mają w domu. A ona zapisała dziecko tutaj właśnie dlatego, że szkoła jest niewielka i miała gwarantować jej córce stabilną sytuację. Żąda zwołania zebrania władz szkoły, nauczycieli.
Co czujesz, czytając to? Ja w pełni rozumiem tę mamę. Jestem nią w 100 proc.! Sytuacja wydarzyła się naprawdę, w szkole w Nowym Jorku, a opisała ją w 2010 roku Susan Gregory Thomas na łamach "Edutopii". Dawno temu, ale to właśnie moje pokolenie było pierwszym, które w oczach nauczycieli zasłużyło na miano "rodziców-potworów".
Pokolenie X, ludzie urodzeni między 1965 a 1980 rokiem. Można by rzec, że przetarliśmy szlaki igrekom (milenialsom) i najstarszym z zetek (być może w obliczu rodziców z tych pokoleń, nauczyciele zdążyli już nawet zatęsknić za potwornymi iksami!).
Rodzic z pokolenia X w szkole
Jak zauważa Thomas, rodzice-iksy dawali się we znaki już nauczycielom w przedszkolach. Kontrolowaliśmy, jakie zajęcia mają nasze dzieci, czym się bawią, krzywiliśmy się na systemy motywacyjne i umawialiśmy się na rozmowy wyjaśniające, co jest nie tak z tym podejściem do przedszkolaków. Ochoczo podsuwaliśmy paniom stosowne lektury, sami zaś z niepokojem obserwowaliśmy, że nasze Zosie i Szymki jeszcze nie czytają tak płynnie, jak inne 6-latki w ich grupach.
Kiedy nasze dzieci poszły do szkół podstawowych, kwestionowaliśmy metody nauczania, martwiliśmy się, że poziom na matematyce jest zbyt niski, a wyniki szkoły za słabe, by nasza latorośl dostała się do naprawdę-dobrego-liceum i odniosła-sukces-w-życiu. To dla iksów bardzo ważne.
"Jako dorośli chcemy, aby szkoły robiły wszystko: zapewniały naszym dzieciom rygorystyczne nauczanie akademickie, bezbłędną socjalizację, oferowały bogate doświadczenia kulturalne, które tak bardzo cenimy. Jesteśmy źli i rozczarowani, gdy nie spełniają naszych niemożliwych oczekiwań", wyjaśnia Thomas, sama, jak zapewne odgadłaś, przedstawicielka pokolenia X.
Dlaczego tacy jesteśmy?
Thomas pyta w swoim tekście: dlaczego my, dorośli z pokolenia X, jesteśmy tak wstrętni, zarozumiali, nieprzejednani? I udziela odpowiedzi: wskazówek szukajcie w naszym dzieciństwie.
"Kluczem do rozszyfrowania naszych zachowań rodzicielskich jest zrozumienie, że – choć często nieświadomie – robimy dla naszych dzieci to, czego nikt nie zrobił dla nas", pisze Thomas. O pokoleniu X mówi się, że w dzieciństwie było zaniedbywane przez rodziców. I nie chodzi tu o patologiczne zaniedbywania, a raczej o postawę: dziecko sobie poradzi.
Mówi się też, że każdy przedstawiciel pokolenia X był "środkowym dzieckiem". Wiesz – jeśli masz troje dzieci, pierworodne jest nowe i otrzymuje dużo twojej uwagi, najmłodsze wymaga atencji, bo wiadomo: jest malutkie, a to w środku? Jakoś to będzie.
My, z kluczem na szyi, całe dni spędzaliśmy na podwórku z rówieśnikami. Byliśmy samodzielni. Kanapkę sobie zrobiliśmy, prosty obiad ugotowaliśmy, łazienkę umyliśmy, młodsze rodzeństwo zaopiekowaliśmy. Nasi rodzice wpadali zmęczeni z pracy, zdobywając po drodze łupy w postaci artykułów spożywczych na kolację.
W szkole bywali na wywiadówkach, nauczyciele byli dla nich wyroczniami, nigdy nie podważali ich autorytetu. Najwięcej uwagi poświęcali swojemu małemu iksowi właśnie po zebraniu w szkole. I nie był to zazwyczaj ten rodzaj uwagi, której iksiątko łaknęło.
Ja to zrobię inaczej!
Dlatego swoje dziecko dorosły już X wychowywał/wychowuje inaczej. Dawał mu to, czego sam w dzieciństwie nie dostał. Uwagę. Dużo, (za) dużo uwagi. To iksy jako pierwsi byli rodzicami-helikopterami. Kiedy o nas myślę, widzę pokolenie zagubionych perfekcjonistów. My wszystko zrobimy lepiej niż nasi rodzice. Nawet jeśli będzie to kosztem pójścia na wojnę z całym światem, ale też kosztem... dziecka. Jego luzu, samodzielności, czasu wolnego.
Młodsi rodzice, ci z kolejnych pokoleń, zaczynają się od tego iksowego szaleństwa odwracać i pozostaje mi się z tego tylko cieszyć. Ze względu na dzieci, nie na nauczycieli, bo ci z kolei muszą obecnie zmagać się z naciskami rodziców, żeby odpuścić dziecku, nie stresować, nie dokręcać śruby, stawiać na alternatywną edukację, a nie wyniki itd., itp. Nie dogodzisz.
Tak, to my, iksy, zaczęliśmy tę rewolucję, ten (przed)szkolny wyścig szczurów, w który wtłoczyliśmy nasze dzieci i który zamienił pracę nauczycieli w ciągłą walkę i trzymanie się na baczności. W piekło, znaczy się. Nasi młodsi następcy tylko wynieśli nasze fanaberie na wyższy poziom. Są w tym jeszcze doskonalsi, ale czy nie o to właśnie chodzi w kolejnych pokoleniach?