Do Sejmu trafił kolejny projekt ustawy, który pochodzi z rąk Kai Godek. Tym razem kobieta poprzez swoją fundację, którą wsparł również Episkopat, chce karać więzieniem każdego, kto choćby o aborcji mówi i informuje o jej wykonaniu w kraju i na świecie. Absurd? Jak zwykle w przypadku tej pani.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kaja Godek razem ze swoją fundacją jest po części odpowiedzialna za to, że w Polsce wprowadzono zakaz aborcji.
Kobieta po każdym głośnym medialnym wydarzeniu związanym z aborcją triumfuje, że w Polsce zakazano legalnej aborcji praktycznie całkowicie.
Teraz do Sejmu trafił kolejny projekt ustawy, który ma uszczelnić funkcjonujące już przepisy. Tym razem Godek chce karać nawet za mówienie o medycznym przerwaniu ciąży.
Kolejny pomysł Kai Godek dotyczący zakazu aborcji
Tyle żółci, żalu i nienawiści, ile ma w sobie ta kobieta, nie widziałam chyba nigdy u nikogo. I nie znam nikogo innego, do kogo od otoczenia szło tyle nienawiści, być może stąd w niej tyle żalu i negatywnych emocji? Nawet prezes Kaczyński wywołał chyba mniej obrzydzenia swoimi sławetnymi słowami o "dawaniu w szyję" przez kobiety, które nie rodzą dzieci. Kaja Godek, bo o niej mowa, tuż przed Sylwestrem 2022, postanowiła, że zakończy ten rok z przytupem.
Mianowicie, przy pomocy Episkopatu, który pomógł jej zebrać podpisy pod projektem ustawy, Kaja Godek złożyła w Sejmie potrzebne dokumenty dotyczące kolejnych przepisów związanych z aborcją w Polsce. Tym razem projekt ustawy przewiduje m.in. więzienie dla tych, którzy informują o możliwościach przerywania ciąży w kraju i na świecie.
Kaja w projekcie napisała o tym, że: "fundamentalnym prawem jest prawo do życia, którego ochrona warunkuje nabycie wszelkich kolejnych praw", a "projektowane przepisy uszczelniają ochronę życia dzieci w najwcześniejszym stadium rozwoju". No dobrze, to gdzie jest Kaja Godek i jej chęć walki o życie, gdy rodzice niepełnosprawnych dzieci strajkują i domagają się pomocy ze strony państwa?
Sprawę od razu skomentowała m.in. Natalia Broniarczyk, aktywistka związana z warszawską Manifą, współzałożycielka Aborcyjnego Dream Teamu. "Tylko moim zdaniem celem wcale nie jest ustanowienie tych przepisów (myślę, że nawet ona nie umie odpowiedzieć, jak wyobraża sobie wdrożenie zakazu rozmawiania/pisania o aborcji). Cel jest inny - pokazanie rozłamu w prawicy i ponowne nawalanie w PIS, że wcale nie chcą 'chronić życia' przy jednoczesnym chwaleniu Konfederacji i… Solidarnej Polski" – napisała na swoim profilu na Instagramie.
I jestem zdania, że trafiła tu w punkt, bo kto trochę śledzi politykę w Polsce, wie, jak wszyscy zaczynają żyć najbliższymi wyborami i jakie cyrki się właśnie dzieją w partii rządzącej. W rozmowie z NaTemat Broniarczyk powiedziała też: "Niemożliwe jest zakazanie ludziom myślenia, rozmawiania, dzielenia się swoimi doświadczeniami".
Zakaz wymiany informacji = naruszenie praw człowieka i obywatela
Nie chcę tu jednak całkiem o polityce, bo przecież jesteśmy portalem parentingowym, a nie politycznym. I chociaż obecna władza uważa, że to rodzina jest najważniejsza i dlatego tak ją niby wspiera wieloma programami dla rodziców i rodzin, to tak naprawdę kolejny projekt ustawy, który wyszedł od Godek, wywołuje we mnie złość.
Wiem, że to raczej ma na celu medialne poruszenie (udało się jej to osiągnąć), że ciężko będzie wyklarować przepisy, które całkowicie zakażą ludziom mówić na jakiś temat (czy to nie brzmi jak hasła z czasów, kiedy za zachodnią granicą rządzili naziści?).
Przecież to jawne naruszenie praw wolności słowa i wielu innych praw, które gwarantuje Polakom Konstytucja. Tak, nadal wierzę, że jednak jest to dokument w jakimś stopniu ważny w naszym kraju, mimo tego, że w tak wielu kwestiach już go naruszono.
Chciałam tylko powiedzieć pani Godek, że wierzę, że jej pomysły nie przejdą i nie zostaną przegłosowane i wprowadzone w życie. Bo zakaz mówienia o aborcji wielu komentuje jako bliźniaczy dla rosyjskiego przepisu zakazu propagowania homoseksualizmu, jak zauważył m.in. Bartosz Staszewski, aktywista. Czy to nie jest jawne szczucie na siebie ludzi i zakaz swobody wymiany myśli, który jest zapisany w Konstytucji RP i jest jednym z podstawowych elementów demokracji?
Kaja Godek nienawidzi kobiet
Czy, jeśli zakaz o informowaniu o aborcji wszedłby w życie, to pani Godek też zostanie ukarana za informowanie o tym, że aborcja jest zła, tak jak to czyniła z okropnymi ulotkami dla uchodźczyń z Ukrainy? Szczerze wątpię. Przecież w innych przypadkach, kiedy mówi się o przestępstwach (a aborcja w większości przypadków teraz w Polsce jest przestępstwem), nikt nie karze również tych, którzy mówią o tym, jak wygląda dokonywanie takiego czynu albo jak do niego doprowadzić.
Ten projekt ustawy i przepisy, o których mówi, są największym absurdem, o jakim w ostatnim miesiącu słyszałam, a trzeba przyznać, że tych bezsensów w mediach i życiu społecznym w ostatnim czasie jest bardzo dużo. Uważam, że nawet Kaja Godek, która triumfowała po publikacji orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, które praktycznie zakazało legalnej aborcji w Polsce, nie wierzy w to, że jej pomysł w realnym świecie mogłyby funkcjonować.
No bo jak zakazać rozmów, publikowania informacji i ich przepływu w wolnej demokratycznej Polsce? To powrót do cenzury m.in. w prasie, co brzmi wyjątkowo niedorzecznie z perspektywy wolności mediów.
Czy my naprawdę żyjemy w XXI wieku w europejskim kraju, w którym jest nieograniczony dostęp do informacji? Jak Kaja Godek wyobraża sobie to, że teraz usuną np. z platform seriale medyczne, w których mowa o tym, jak się przeprowadza aborcję lub prasa kolorowa przestanie pisać o zagranicznych i polskich gwiazdach, które otwarcie przyznają się do aborcji?
A może zakaże opublikować wszystkie prace medyczne, które ukazały się w czasopismach medycznych i internecie, a które traktują o tym, kiedy aborcję można wykonać i jakie to ma np. skutki dla pacjentek?
Zostawię was z tymi pytaniami. Jestem zdania, że Kaja Godek już tak odleciała, że chyba sama nie wierzy, że te przepisy faktycznie przejdą długą drogę legislacji i w kolejny sposób utrudni kobietom życie w Polsce.