„Hasło jest kontrowersyjne, odstraszyło ludzi” – powiedziała jedna moja koleżanka komentując na oko niską frekwencję na wczorajszej manifie. „E tam hasło, deszcz pada i ludziom się przyjść nie chciało. Hasło jest w porządku” – skomentowała to druga koleżanka. To rzekomo kontrowersyjne hasło to „aborcja w obronie życia”. Wcześniej w ogóle mi nie przyszło do głowy że to jest kontrowersyjne i bardzo chętnie się na manifę pod takim sztandarem wybrałam.
Bo niby co w nim kontrowersyjnego? Co najwyżej jest trochę przewrotne. Bo przecież to przeciwnicy prawa do aborcji zwykli mienić się „obrońcami życia”. Zabierzmy im monopol na to określenie. Aborcja może być przeprowadzana w służbie obrony życia. Życia kobiet. Będę bronić tego poglądu. Dlaczego? Bo jestem wkurzona.
Jestem wkurzona na to, że w dyskusji na temat aborcji zapomnieliśmy o kobietach
Mówi się o "nienarodzonych dzieciach", o lekarzach i ich sumieniach, o posłach, o stanowisku kościoła. Tak, jakby ta sprawa kobiet w ogóle nie dotyczyła. Jakby to nie one były w ciąży, rodziły dzieci których z różnych względów mieć nie mogą bądź nie chcą. A aborcja dotyczy przede wszystkim kobiet.
Aborcja jest złem – zgadzam się z tym poglądach w stu procentach. Jako społeczeństwo powinniśmy dążyć do tego, by aborcji przeprowadzało się jak najmniej. Tyle tylko, że bywają sytuacje, w których aborcja jest mniejszym złem. Są to sytuacje szalenie trudne i dramatyczne, ale się zdarzają. Wtedy kobieta powinna mieć prawo decydować o tym, co się stanie z jej ciałem.
Dajmy sobie spokój z zaostrzaniem prawa dotyczącego aborcji. To nic nie daje, bo podziemie aborcyjne ma się w Polsce wspaniale. Postawmy na edukację seksualną i na łatwy dostęp do antykoncepcji. Postawmy też na dostępność żłobków, skuteczną ściągalność alimentów bo obecnie ona naprawdę nie istnieje. To naprawdę przyniesie lepsze efekty w kwestii zmniejszenia liczby aborcji niż zaostrzanie i tak już wyjątkowo restrykcyjnych przepisów.
Jestem wkurzona tym, że aborcji odmawia się kobietom, które mają do niej prawo
Kobieta w Polsce ma prawo przerwać ciążę jeśli ta jest wynikiem gwałtu, jeśli płód jest trwale uszkodzony, bądź jeśli ciąża zagraża życiu lub zdrowiu matki. Tyle teorii. W rzeczywistości co rusz media donoszą o sytuacjach takich jak głośna sprawa prof. Chazana, który nie skierował pacjentki na zabieg przerwania ciąży, gdyż to godziło w jego sumienie. Bo w sprawie aborcji bierze się pod uwagę dobro lekarza, kobiety nie. Sama znam smutny przykład kobiety, która będąc w ciąży w pełni kwalifikowała się do przeprowadzenia zabiegu z uwagi na uszkodzenia płodu. Gdyby urodziła, dziecko nie miałoby żadnych szans na przeżycie. Jednak zanim do zabiegu doszło, w nieskończoność powtarzano bolesne badania i piętrzono formalności. Jakby sam fakt, że nie będzie miała upragnionego dziecka nie był wystarczająco bolesny. Bo formalności są ważne, kobieta nie.
Jestem w kurzona tym, że nie ma poważnej debaty dotyczącej prawa do aborcji
Przed kilkunastoma laty o aborcji mówiło się w kontekście liberalizacji obecnego prawa. Nic z tego nie wyszło, ale przynajmniej jakaś debata była. Teraz? Jeśli ten temat jest podnoszony publicznie, to tylko w kontekście zaostrzenia prawa (które i tak jest wyjątkowo restrykcyjne w porównaniu do innych krajów europejskich).
Jestem wkurzona nierównością społeczną
Brak możliwości przeprowadzenia zabiegu aborcji? Nie żartujmy. Kobieta, która taką decyzję podjęła ma do dyspozycji nie tylko bogatą ofertę podziemia aborcyjnego. Jako obywatelka Unii Europejskiej może wyjechać za dowolnie wybraną polską granicę i legalnie przeprowadzić taki zabieg. Owszem, taka podróż kosztuje, ale nie aż tak dużo. Wiele kobiet na to stać. A kogo nie stać? Najbiedniejszych. Nie stać na to bezrobotnej matki trójki dzieci, regularnie gwałconej przez męża alkoholika, dla której dostęp do antykoncepcji to abstrakcja. I wielu innych kobiet, które żyją w biedzie. Tylko one nie mają dostępu do aborcji, bo nie mają na nią pieniędzy. Ale przecież nie liczy się kobieta, tylko arbitralnie narzucony przez państwo zakaz.
Jestem wkurzona na język
„Zwolennicy aborcji” – tak jakby osoby z tzw.opcji „pro-choice” optowały za przeprowadzaniem aborcji na potęgę. Powinno się mówić „zwolennicy prawa do aborcji”. Przeciwnicy prawa do aborcji to „obrońcy życia”, tak jakby ich oponenci regularnie biegali po mieście z maczetami i mordowali ludzi. „Ustawa antyaborcyjna” – a przecież poglądy osób krytykujących obecny stan prawny naprawdę trudno nazwać „proaborcyjnymi”. „Nienarodzone dziecko”, zamiast płód. Nawet powszechnie używane określenie „usunięcie ciąży” jest błędne. Ciąża jest stanem, którego się nie da usunąć, można go przerwać. Usunąć można płód. Ciężko jest brać udział w debacie, w której jednej stronie przypisano same nieprecyzyjne i pejoratywne określenia.
Tak, jestem zwolenniczką prawa do aborcji. I tak, jestem mamą. Nigdy nie żyłam w biedzie, nie znalazłam się w dramatycznej sytuacji życiowej, w której nie byłabym w stanie dać dziecku opieki i miłości. Moja córeczka jest na świecie dlatego, że podjęłam decyzję by ją urodzić. Była chciana i wyczekiwana. Urodziła się wtedy, kiedy ja dojrzałam do roli matki, z odpowiednim partnerem, gotowym do wejścia w rolę ojca u boku. Chciałabym, aby każda kobieta mogła podjąć decyzję czy chce mieć dziecko i kiedy je urodzi. Bez edukacji seksualnej, powszechnego dostępu do antykoncepcji i prawa do aborcji z przyczyn społecznych to nie będzie możliwe.