Karolina: Przeczytałam ostatnio w natemat wywiad z Agnieszką Czerwińską, właścicielką agencji XXL. Tak się składa, że wcześniej przeczytałam też jej książkę „Śmierć grubej Berty". I oglądałam program, w którym wypowiadała się o DNP, niebezpiecznym spalaczu tłuszczu, który brała. Przez ten spalacz kilka młodych dziewczyn straciło życie. Inne zniszczyły sobie zdrowie. Szkoda, że nie o tym mówiła w wywiadzie. Jaką cenę, my kobiety, potrafimy ponieść, żeby choć trochę zbliżyć się do ideału.
Pracuję jako terapeutka, zajmuję się m.in psychologicznymi aspektami otyłości. Czasem pytam dziewczyn: „Dlaczego?". Słyszę „Bo się zakochałam, bo chłopacy, bo ojciec mnie nigdy nie akceptował". Odnajduje w tych młodych kobietach kawałki siebie z różnych lat. Chce mi się wyć. Otyłość, nadwaga to coś więcej niż słaby charakter. To sposób na ukojenie lęku, bólu, braku akceptacji, którego doświadczaliśmy w dzieciństwie. To chorobliwa walka „Będę piękna, tylko mnie kochajcie".
Tata – mam na imię fit
Narty, basen, bieganie. Pochodzę ze sportowej rodziny. Tata był po AWF-ie. U mnie w domu nie było leniwych niedziel. Niedziele były aktywne. „Zbierz tyłek i się ruszaj", „Jak ty jeździsz?! Jak krowa! Skup się". Każdy trening z nim to była męczarnia. Gdy przegrywałam zawody, mówił: „Rozczarowałaś mnie".
Mama była mniej wysportowana, pamiętam z jaką pogardą na nią czasem patrzył: „Czy ty widzisz się w lustrze?", „Zrób coś ze sobą". Choć generalnie byli dobrym małżeństwem na imprezach adorował kobiety szczuplejsze od niej.
Na tym etapie nauczyłam się, że: 1. Ciało należy ćwiczyć i katować, nawet jeśli wyraźnie komunikuje nam „nie". 2. Najbliższy mężczyzna mnie nie akceptuje. Muszę być szczupła, żeby mnie kochał.
Koledzy z klasy – nazywam się anoreksja
Nie nadawałam się do sportu. Bałam się chodzić na treningi, nie chciałam. W końcu, to mama powiedziała „dość". I zabroniła ojcu mnie trenować. Miałam 14 lat. Zaczęłam dorastać. Przestałam ćwiczyć, ale wciąż sporo jadłam. No i przybierałam na wadze. Nie widziałam tego, zawsze byłam szczupła. Ale wtedy podobał mi się pewien chłopak z klasy. Koleżanka chciała mnie z nim umówić. „Nie chcę, ona jest gruba" powiedział podobno.
Tego samego wieczoru długo patrzyłam w lustro. „Ja gruba???". Z uwagą oglądałam swój brzuch, uda, ramiona, pupę, rosnące piersi. Rzeczywiście, nie byłam już tak chuda i jędrna. „Od dziś nie jem" postanowiłam. I z dnia na dzień przestałam. A raczej jadłam bardzo mało. Na przykład przez cały dzień jabłko, albo kawałek pomarańczy. Chciałam, żeby rodzice się przejęli i powiedzieli: „Ale nie możesz tak, wyglądasz fajnie nawet jak jesteś ciut przy kości". Nie powiedzieli. Tata nawet mnie pochwalił: „Dobrze, że wzięłaś się za siebie".
Wzięłaś się za siebie: nie zjesz ziarenka ryżu, dopytujesz się, ile kalorii ma kawa, i czy marchewka na pewno nie tuczy. Ograniczasz nawet wodę, bo jak jej nie pijesz, to waga spada szybciej. W końcu boisz się myć zęby. „Mamo, ale czy jesteś pewna, że pasta nie ma kalorii? Ale skąd wiesz? Czy są jakieś badania, które to potwierdzają?".
Chudniesz, wszyscy cię chwalą, a ty żyjesz swoimi lękami i wszystkie mają na imię tak samo: „kaloria", „nadwaga", „nie spotkam się z nią, jest za gruba". Chudniesz i najbardziej kochasz słowo: „znikam". Zostajesz miss klasy. Nowy chłopak, za którym biegają wszystkie dziewczyny – chce się umówić właśnie z tobą. A ten, który powiedział: „Ona jest gruba" chodzi i patrzy na ciebie z zachwytem. Twoje drugie imię to„triumf". No i „znikam", oczywiście.
Na tym etapie nauczyłam się, że… 1. Szczupła dziewczyna może wszystko. Że po prostu jest lepsza od tej grubej. 2. Chudość to kontrola. I władza. Nad facetami (już nie tylko moim tatą).
Pierwszy chłopak – mówcie mi bulimia
Mało jem, jestem pewna siebie. Na wyjeździe poznaję Jego. Pyta: „A dlaczego ty nic nie jesz", „Tak nie można". Mówi te słowa, które powinni powiedzieć rodzice. „Martwię się”, „Jesteś piękna", „Idealna". Całuje każdy kawałek mojego ciała i jako pierwszy człowiek w życiu pokazuje mi znaczenie słowa akceptacja. Zabiera na obiady, kolacje, karmi jak dziecko. Uczę się od nowa, jak smakuje kawałek sera i winogrono. Uczę się przełykać bez straszliwego niepokoju, że kawałek jedzenia w buzi sprawi, że przemienię się w tłustą świnię. Uczę się miłości. Jestem szczęśliwa. Mój chłopak mówi: „krągłości to seks, energia".
Ale...
„Przytyłaś" stwierdza ojciec, gdy wracam z wyjazdu. „Musisz uważać" mówi matka. „Uważaj, chyba nie chcesz znów tego przerabiać" radzi przyjaciółka. Co czuję? Że wszystko co odkrywał on, rozpada się, jak domek z kart. Odkrywam wymiotowanie. Jestem zachwycona. To tak jakby zjeść ciasto i jednocześnie je mieć. Jem kolację z Nim, a potem znikam w łazience. Od połowy kolacji myślę tylko o tym. Że pozbędę się tych potraw, które przełykam i które są zapowiedzą braku akceptacji ojca i groźbą: „Będziesz gruba".
O technikach wymiotowania czytam w necie: na przykład trzeba pić dużo wody, wtedy łatwiej pozbyć się jedzenia.
Co mnie najbardziej szokuje? Że mnóstwo dziewczyn to robi. Gdy otwieram się ja, robią to też moje koleżanki. Dlaczego kiedyś czułam masło orzechowe w łazience mojej przyjaciółki? Bo ona namiętnie jadła kanapki z masłem orzechowym, a potem je zwracała. Inna tak żyje od miesięcy, lat. Jeszcze inna przeżywa jedzenie, a potem wypluwa. Boże, czym jest jedzenie? Życiem, czy złem, którego musimy się pozbywać?
On wciąż mówi: „kocham cię taką, jaką jesteś", ale ja już mu nie wierzę. Wierzę tylko tym, którzy mnie oceniają. Każą być lepszą. Jak ojciec. Myślę: „Przecież księżna Diana też wymiotowała, wymiotują moje koleżanki. Może to jedyny pomysł, by to kontrolować?".
Narzeczony– nazywam się meridia i adipex
Mijają lata, mam kolejne związki. Ciągle balansuję między „jestem chuda", a „jestem przy kości". Bywam anorektyczką, bulimiczką, bywam zwyczajną dziewczyną. Bywam też ortorektyczką. Żywię się obsesyjnie i zdrowo. Każdy posiłek poddaje skrupulatnej analizie.
Jestem psychologiem – wiem, że to tylko druga strona tego samego medalu. Czasem odpuszczam, wtedy tyję. Mój facet mi się oświadcza. Mam osiem kilko nadwagi (moim zdaniem). Przez internet zamawiam słynne tabletki hamujące łaknienie. W miesiąc chudnę 10 kg. Nic dziwnego, nic nie jem. Ale też nie śpię, nie potrafię się skupić, w ciągu nocy sprzątam wszystkie szafy, myję okna– czemuż się dziwić, łykam pochodną amfetaminy. Wali mi serce, czuję suchość w gardle. W 2010 wycofują meridię z aptek. Po tym, jak kilka osób – używając jej– dostało zawału. A ja przecież wiem, ilu ludzi– gwiazd, celebrytów, polityków się na niej odchudzało.
Wychodzę za mąż
Mam problemy z zajściem w ciążę. Problemy z akceptacją siebie ( wciąż). Problemy z nerkami ( to po meridii), z wątrobą. Mam skłonność do depresji. Mam, mam, mam. Mnóstwo problemów przez to, że katowałam swoje ciało. Dręczyłam je dietami, ćwiczeniami, a potem na szybko pakowałam w siebie w jeden wieczór 14 tysięcy kalorii. Zniszczyłam siebie.
Czy można to przerwać? Tak. Ale nie bez terapii. Nie bez naprawdę dobrej dietetyczki. Nie bez pytań: co zajadam, o co walczę, i na czym naprawdę mi zależy. A może mi się udało dlatego, że któregoś dnia uznałam, że tyle razy byłam przez swoją wagę na dnie, że więcej nie zniosę?
Mówmy o tym, bo nie jestem jedyną kobietą w takiej sytuacji. Patrzę na swoje pacjentki. I widzę dramat wielu kobiet. „Jestem tym, ile ważę" myślimy.
Mąż - nazywam się „szczupła"
Mam 34 lata. 174 cm wzrostu, ważę 60 kg. Mieszczę się w rozmiar 38, często 36. Leczę inne kobiety z otyłości. Prowadzę terapię. Bywa, że widzę grubą kobietę i myślę, że to jest przerażająca. Boję się jej. Nikomu o tym nie mówię. To takie skrzywienie po anoreksji. Wszyscy powyżej 60 kg wydają Ci się grubi. Nie lubisz grubych, bo oni Ci przypominają o własnych słabościach. Wszystkim tym, którzy nienawidzą grubych radziłabym– przyjrzyjcie się sobie. Złość nie bierze się znikąd.