Zacznijmy wreszcie normalizować płacz. Zachowanie staruszki w sklepie to skandal
Dzieci czasami płaczą
"Czy inni rodzice też, idąc gdzieś z dziećmi, zwykle są cali spięci i zestresowani tym, jak ich pociechy będą się zachowywały? Mnie zazwyczaj trzyma takie napięcie podczas wizyty w sklepie czy restauracji, że nie umiem się cieszyć zupełnie ze wspólnego czasu z rodziną. Ciągle myślę o tym, czy syn lub córka nie są za głośni albo, czy zaraz nie wybuchnie jakaś inna awantura" – zaczyna swój list pani Joanna.
"Jestem mamą 6-letniego chłopca i 4-letniej dziewczynki, więc o dramaty, łzy i krzyki przy tej dwójce nietrudno. Wiem, że to tylko dzieci i mają prawo czasami tak reagować, bo ich układy nerwowe nie są jeszcze w pełni rozwinięte i nie zawsze radzą sobie ze złością, frustracją i smutkiem. Wiem to doskonale, ale bardzo denerwuje mnie to, że tak mało ludzi dookoła mnie to wie i rozumie.
Zauważyłam to przy niedawnej dyskusji o tym, jak traktować dzieci w przestrzeni publicznej. Wtedy pojawiła się ta awantura o zakazach wstępu dla dzieci na basen czy do restauracji, ale wczoraj sama tego doświadczyłam. Byłam z dzieciakami na zakupach. Odebrałam je z przedszkola, bo mąż był do wieczora w pracy. Razem z dwójką przedszkolaków pojechaliśmy do marketu zrobić zapasy jedzenia na weekend".
Awantura w kolejce do kasy
Mama przedszkolaków opowiada o trudnej atmosferze między dziećmi: "Byłam zmęczona i przebodźcowana, więc zdawałam sobie sprawę, że będę miała mniej cierpliwości do dzieci, ale nie bardzo miałam wyjście. Oni też byli zmęczeni po całym dniu w placówce, a córka dodatkowo śpiąca, bo w tym roku nie ma już leżakowania, na którym mogłaby się zregenerować. Po tym, jak przez cały czas chodzenia po sklepie starałam się opanować kilka różnych punktów zapalnych, stając w kolejce do kasy, czułam, że kończą mi się zasoby na to, by być oazą spokoju w obliczu krzyków, płaczu i wzajemnych zaczepek moich dzieci.
Zaczęłam wyjmować zakupy z koszyka i usłyszałam, jak syn pacnął swoją siostrę w ramię, a po chwili ona oddała mu. Zanim zdążyłam zareagować, obydwoje dzieci krzyczało i płakało. Miotałam się między pakowaniem zakupów, uspokajaniem dzieci i płaceniem za sprawunki, ale najgorsza w tym wszystkim była reakcja ludzi z kolejki za mną.
Większość po prostu była zniesmaczona i zirytowana zachowaniem moich dzieci. Jedna starsza pani zapytała z pretensją czy mogłabym się pospieszyć z zakupami albo chociaż uciszyć te dzieci. Kilka osób przewróciło oczami albo ciężko westchnęło. I wiecie co? Te zachowania wkurzyły mnie po stokroć bardziej niż moje kłócące się i płaczące dzieci".
Ludzie, więcej życzliwości
Nasza czytelniczka opowiada o swoich przemyśleniach po nieprzyjemnej sytuacji w sklepie: "Czy możemy wreszcie zacząć normalizować płacz dzieci? Albo to, że one nie są robotami i nie zawsze będą zachowywały się zgodnie z oczekiwaniami dorosłych? Sama byłam nie do końca zadowolona z awantury, ale kiedy widzę w miejscu publicznym płaczące dziecko, nawet przez myśl by mi nie przeszło, żeby się irytować. Wiem, że ten płacz nie jest przyjemny, ale dla dzieci to po prostu jeden ze sposobów komunikacji.
Zamiast wzdychać i ciskać gromy wzrokiem, może warto byłoby w takich chwilach zapytać matki, która często po prostu nie ogarnia, czy jej jakoś pomóc? Zagadać kilkulatka o powód płaczu? A może pomóc spakować torbę z zakupami, żeby było szybciej? Kurczę, muszę wam powiedzieć, że ludziom brak empatii i zrozumienia dla zachowań dzieci, ale brakuje nam też jako społeczeństwu po prostu życzliwości. Pomyślcie o tym kolejnym razem, kiedy spotkacie w sklepie lub innym publicznym miejscu płaczącego malucha i jego bezradnego rodzica" – kończy list pani Joanna.