Rodzice "smarkaczy" weszli na wyższy poziom bezczelności. Myślą, że nawet lekarz się nie zorientuje
To tylko katar
Mamy wrzesień, a dzieci zaczęły chodzić do żłobków i przedszkoli. Długo nie trzeba było czekać, by miks maluchów sprawił, że pojawiły się pierwsze infekcje. Z pewnością nie pomaga aura, która stała się mocno jesienna. Część dzieci nie zdążyła się jeszcze dobrze zaaklimatyzować, a już siedzi chora w domach. Jednak gros maluchów z glutem po pas i charczącym kaszlem nadal chodzi. Nieważne, czy rodzice nie mają z nimi co zrobić, to bezdyskusyjnie nie jest w porządku.
To słabe dla dzieci, które chore muszą siedzieć w przedszkolu i jeszcze bardziej niefajne w stosunku do innych dzieci, które lada monet także będą chore. Brak wyobraźni jednak nie kończy się na przedszkolu czy żłobku. O nie! Rodzice ze swoją ignorancją i egoizmem idą o krok dalej.
Moje dziecko chore? Niemożliwe!
Jakiś czas temu moja córka miała szczepienie. Nigdy źle się nie czuła po szczepieniu, ale tym razem było inaczej. Po dwóch dniach zaczął się stan podgorączkowy, bóle brzucha, mdłości i rozwolnienie, ale także katar i ból gardła. Początkowo myśleliśmy, że to jakaś reakcja po szczepieniu, jednak objawy zaczęły się nasilać. Lekarz stwierdził, że to zdecydowanie wirus, a nie żadna reakcja poszczepienna.
Gdy pojawiliśmy się na kolejnej wizycie u "dzieci zdrowych", lekarka zapytała, jak samopoczucie po szczepieniu. Gdy powiedziałam, jakie mieliśmy problemy zdrowotne, tylko westchnęła. Okazuje się, że rodzice, którzy (często miesiącami) czekają na wizytę u "dzieci zdrowych", nie czują oporów, by przyjść z chorym dzieckiem bilans.
Katar czy kaszel bez innych objawów, to już standard, ale zdarza się, że rodzice nie wiedzą, że biegunka to także objaw, który dyskwalifikuje dziecko z wizyty u "dzieci zdrowych". Rodzice milczą jak zaklęci, dopiero podczas badania maluch "zdradza", że wcale nie jest zdrowy, a rodzice, idąc w zaparte, udają zdziwienie.
Może lekarz nie zauważy
Nie bez przyczyny w przychodniach jest podział na "dzieci zdrowe" i "dzieci chore". Dzieci zdrowe to te absolutnie zdrowe, a cała reszta, powinna umówić się na wizytę w tej drugiej części. Niby to proste, ale jednak definicja zdrowego dziecka dla niektórych jest tak obszerna, że to aż przeraża. Mały katarek - zdrowe, kaszle, ale jeszcze nie wypluwa płuc - zdrowe, przeszklone oczy - alergia (więc zdrowe), 37,8 - to nie gorączka, więc nie choroba, rzadsza kupka - się czasem zdarza (zdrowe!?), krostki - zdrowe... Pomysły rodziców zadziwiają. Pomijając fakt, że dziecko w takim stanie niekoniecznie nadaje się na szczepienie, to przede wszystkim rozsiewa wirusy.
Jak powiedziała sama lekarka, nie ma szans, by w przychodni zachwali sterylność i wyczyścili przestrzeń po "takich" wizytach. Nawet jeśli ona wyczyści, gabinet jest jeszcze choćby poczekalnia. No ale cóż, kogo to obchodzi, że w ten sposób można zarazić inne dzieci?
Taki rodzic się nie przejmuje i nie myśli o innych. Nie wpadnie na to, że coś, co jego dziecko przechodzi na tyle "lekko", by sam postawił diagnozę, że jest "zdrowe", może być niezwykle niebezpieczne dla noworodka, który pierwszy raz przyszedł na wizytę. Najbardziej zadziwia mnie jednak fakt, że poza tym, że bezczelnie rozsiewa wirusy, ma nadzieję, że lekarz nie zauważy, że dziecko wcale nie jest zdrowe. No przecież czekał na wizytę kilka miesięcy, nie będzie teraz przekładał.