Przestańcie wreszcie "ratować chłopców". Jako matka trzech synów stanowczo protestuję
NIE wychowaniu syna dla świata
Już wstęp sprawia, że prostuję się na krześle. Dowiaduję się, że wychowuję moich synów, żeby zadowolić ich przyszłe partnerki, świat, który będą tworzyć. A co z nimi, co z uczuciami moich dzieci? Czy tak naprawdę istotą rodzicielstwa nie jest wychowanie szczęśliwego i empatycznego człowieka, który będzie przy okazji samodzielny i samowystarczalny?
Z okazji Dnia Ojca Martyna Pstrąg-Jaworska napisała świetny tekst o tym, że tata nie jest rodzicem drugiej kategorii, nie jest dodatkiem do mamy. Wierzę w to całym sercem, mam cudownych rodziców i mój mąż jest cudownym ojcem. Zarówno on, jak i mój tata, gdyby zaszła taka konieczność wychowaliby dzieci jako samodzielni rodzice.
Czy stojąc na straży równouprawnienia rodzicielskiego, można wychowywać dzieci na starcie jako dodatek do kogoś? No jednak nie. Moje dzieci nie będą połową całości, nie będą dodatkiem, nie będą pomagać.
Mam nadzieję, że, podobnie jak moi rodzice i my, wejdą w związki partnerskie, które dadzą im szczęście, a może wybiorą życie w pojedynkę, who knows? W każdym razie: nie, nie wychowam ich dla świata. Stanę na rzęsach, aby wychować ich tak, żeby związek i rodzina byli ich wyborem, a nie elementem koniecznym do przetrwania.
Tak, chłopcy różnią się od dziewczynek, ale...
Jedyna teza, z jaką zgadzam się we wspomnianym artykule to fakt, że między płciami jest mnóstwo różnic, które warunkuje biologia. Kiedyś nawet znajoma strasznie się na mnie obraziła, kiedy powiedziałam, że statystyki są bezlitosne i kobiety za kierownicą generują więcej stłuczek (mężczyźni częściej odpowiadają za poważne kolizje). My się od siebie różnimy. Bez dwóch zdań.
Popatrzcie na dowolne zawody sportowe. Nie bez powodu reprezentacja Polski w piłce ręcznej, nożnej czy innej nie jest mieszana. Różnimy się fizycznie i ok! Matka natura wiedziała, co robi, bo jak człowiek żył w jaskini i zamiast do dyskontu po awokado leciał z włócznią do lasu, to musiał szybko biegać, żeby go tygrys szablozębny nie zaniósł swojej rodzinie na obiad.
Nie było mleka modyfikowanego, słoiczków i laktatorów, więc ten człowiek, który miał pokarm dla młodych, zostawał w jaskini i opiekował się potomstwem, zamiast hasać po lesie za łanią. Tylko i czasy były inne, bo ludzie żyli w stadach. Ale nie będę się już w to zagłębiać. Hormony wywołują między płciami różnice, zgoda. Ale wsadzanie wszystkich do jednego worka, jest bardzo nie fair wobec chłopców.
Chłopaki-łoboziaki?
Autorka artykułu o górnolotnym tytule nawołującym do ratowania chłopców, w każdym zdaniu zaprzecza temu, co widzę wokół siebie. Nie mówię tylko o moich synach, ale też chłopcach (i dziewczynkach) z ich otoczenia. Dowiadujemy się np. że chłopcy później zaczynają chodzić i mówić. Pamiętamy jednak, że to tylko statystyka. Statystyczny Polak głosuje na PiS i w ubiegłym roku zarabiał 5662,53 zł brutto.
To tyle o statystyce. Mój najstarszy syn zaczął chodzić w wieku 13 miesięcy, ale wówczas już naprawdę nieźle mówił. Zostało mu to do tej pory. A przecież czytam w przywoływanym tekście, że chłopcy w jego wieku komunikują się zdawkowo, mówiąc "no". Noooo, nie. Nie tylko Pierworodny mówi kwieciście, jego koledzy są bardzo elokwentni i naprawdę nie mają problemu z wyrażaniem myśli.
Żaden z nich nie odzywa się w ten sposób, a w klasie jest ich 13. Akurat tak się składa, że tę grupę znam dobrze i nie raz spędzałam z nimi czas dłużej niż przez pięć minut. Są przebojowi, pewni siebie, empatyczni, wrażliwi i w żaden sposób nie wpisują się w obraz zamkniętego w sobie nastolatka. Czytam, że chodzić też chłopcy zaczynają później i są mniej ostrożni.
Pewnie niektórzy tak, ale i niektóre dziewczynki... też. Średni zaczął chodzić w wieku 10 miesięcy, do trzeciego roku życia nie miał startego kolana, a jest to dziecko, które zasadniczo albo biegnie, albo skacze. Kocha kotki i Minecrafta, ma tylu samo kolegów, co koleżanek. Z pięknym i poetyckim wręcz opowiadaniem nie ma żadnego problemu.
Najmłodszy pewnie najlepiej wpisuje się w tezę pani od "ratowania chłopców". Chodzić zaczął mając 16 miesięcy, mówić pełnymi zdaniami pewnie ze cztery miesiące później. Ale skubany też odstaje, bo jako trzylatek w przedszkolu ogłosił, że chce być psychologiem zwierzęcym. No i co z nim zrobić? Na pewnie nie ometkować, jako istoty mniej elokwentnej, wrażliwej czy samodzielnej niż jego koleżanki.
Nie każdy chłopiec to psotniczek, łobuziaczek i co tam jeszcze powiecie. Spędzam ogrom czasu z rówieśnikami moich dzieci, naprawdę nie od płci zależy temperament, ilość wypadających z dziecka wulgaryzmów czy jego wrażliwość. Na wywiadówkach nie siadamy z tyłu w obawie, co usłyszymy.
Znamy nasze dzieci, wiemy, czego się po nich spodziewać i szczerze - wychowawcy równie często proszą na słówko rodziców chłopców, co dziewczynek. Ostatnio nawet częściej dziewczynek, ale to specyfika środowiska, bo dziewczynki podzieliły się na dwie grupy, chłopcy - trzymają się razem.
Tyle lat tłumaczenia psu na budę
Nawet nie będę dyskutować z innymi postawionymi w przywoływanym artykule tezami, bo każdą z nich mogę wypunktować, bo każda jest równie prawdziwa i oparta na statystyce. (Pamiętacie: PiS i 5662 zł). Ale chciałabym uderzyć w inne czułe strony.
Nie, nie mówmy chłopcom, że są jak dziewczynki (ani odwrotnie). Każde dziecko jest inne, wyjątkowe i nie jest "jak". Jest sobą i jest na miejscu. Dajemy dziewczynkom prawo do grania w piłkę, biegania za piłką i noszenia krótkich włosów. Dajemy chłopcom prawo do chodzenia na tańce zamiast piłki, noszenia długich włosów i bawienia się lalkami.
Dajemy dzieciom prawo do bycia dziećmi. Koniec kropka.
Jeśli któryś z moich synów będzie chciał zostać stylistą paznokci albo pielęgniarzem, to co? Niech sobie będzie, ma być szczęśliwy w życiu, a nie zadowalać ludzi, którzy pieszczą stereotypy z lat 70. jak puchatego szczeniaczka.
Tak, prawdziwy mężczyzna może płakać, chłopcy nie mażą się jak baba i nie są jak rozkapryszona księżniczka. Ba! Dziewczynki nie marzą się jak baba i nie są jak rozkapryszona księżniczka. To cholernie smutne, że dziś, w XXI wieku trzeba ciągle przypominać, jak ważne dla człowieka są emocje, świadomość i akceptacja tego, co czujemy.
Jak ważne dla naszego zdrowia psychicznego jest posiadanie narzędzi do radzenia sobie w trudnych momentach. Musimy uczyć dzieci życia, żeby radziły sobie z kłopotami, ale i umiały żyć, kiedy jest "z górki". Musimy uczyć je wrażliwości, otwartości na drugiego człowieka i przede wszystkim musimy nasze dzieci akceptować. A nie ubierać w stereotypy i kazać im tańczyć do dziwnej melodii, która wcale nie musi im się podobać.
Nie, nie musimy ratować chłopców, ani nie musimy ratować dziewczynek. Musimy ratować świat przed wiecznym szufladkowaniem ludzi i stygmatyzowaniem ich ze względu na płeć, wygląd czy podejście do wiary. Różnimy się od siebie, ale żyjemy razem, uszanujmy to, że ktoś może myśleć inaczej niż my i nauczmy dzieci być sobą. Tylko wtedy będą szczęśliwe.
Czytaj także: https://mamadu.pl/164341,5-cech-rolnika-ktore-powinien-miec-kazdy-rodzic