Moja przyjaciółka była kobietą i matką idealną. A potem przeżyła załamanie i oto gdzie jest teraz
Zawsze jej zazdrościłam. Gdy wychodziłyśmy na miasto, od razu zbierało się wokół niej kółko adoratorów. Gdy wychodziła za mąż to ze szczerej, nieskończonej miłości. Rodząc dziecko, cierpiała z godnością i wydała na świat piękną córeczkę.
Potem jej dzieci wcześniej zaczynały chodzić niż moje, wcześniej mówić, liczyć, śpiewać piosenki. Wysyłała mi wideo z wakacji, jak jej 2-letnia córka wskazuje, która noga jest lewa, która prawa. Moje w tym czasie urządzało awanturę na środku osiedla.
Szybko wróciła do pracy. Zaszła w kolejną ciążę i robiła karierę, podczas gdy ja leżałam jak wieloryb w łóżku z zagrożeniem przedwczesnego porodu. Nigdy nie mogłam jej dogonić.
Potem znalazła dla dzieci idealny żłobek tuż pod domem. Zajęcia rozwojowe dla bobasów. Sama zaczęła prowadzić warsztaty motywacyjne dla innych kobiet, poszła na studia, kończyła jeden kurs za drugim.
Na jej Instagramie były zdjęcia szczęśliwych dzieci, w rozkloszowanych spódniczkach z profesjonalnej sesji fotograficznej i umazane błotem w kaloszkach z wakacji w agroturystyce na Mazurach. Z randek z mężem, w pięknej modnej sukience polskiej marki oraz filozoficzne bohomazy z empowermentowymi cytatami.
Mawiała: "Możesz wszystko, jeśli tylko chcesz. Nie możesz fiksować się tylko na dzieciach albo tylko na domu, albo tylko na pracy. Jesteś matką-kwoką, to cię gubi". Uwierzyłam, że jest żywym cudem. Od urodzenia przeznaczona do tego, żeby osiągnąć sukces.
Na jakiś czas urwał nam się kontakt. Założyłam, że jej kariera przyspieszyła tak, że nie ma czasu na inne znajomości. Skupia się pewnie tylko na rodzinie i firmie - myślałam.
Po jakimś czasie napisała: "Brakuje mi ciebie, spotkajmy się".
Nie muszę mówić, że byłam zachwycona. Moja idealna przyjaciółka mnie potrzebuje. Poleciałam jak na skrzydłach.
Nadal była piękna, uśmiechała się i opowiadała o pracy i dzieciach, ale brakowało w niej tego przekonania, że wszystko się uda. Moja przyjaciółka - idealna matka i kobieta, przyszła do mnie i powiedziała: "Wysłuchaj mnie. Muszę się tym z kimś podzielić, a wiem, że mnie nie ocenisz".
"Arkadiusz jest wysoko funkcjonującym alkoholikiem, rozwodzimy się" - pierwszy szok.
"Pójście na studia podyplomowe to był błąd" - drugi cios.
"Nie radzę sobie z dziećmi. Młodsza córka jest zaburzona, nie potrafię się nią zajmować, nic do niej nie czuję" - zaczęłam płakać.
"Zmieniłam pracę, nie zdobyłam jeszcze żadnego klienta" - nic nie odpowiadałam.
Wyznała, że dwa miesiące temu przeżyła załamanie nerwowe. Chciała rzucić się pod samochód. Codziennie myślała o tym, że w ten sposób uwolniłaby się od wszystkiego - męża, dzieci, kredytów. Terapia nie pomagała, leki trochę. Naprawdę pomógł jej płacz, kontakt z własnymi emocjami.
Gdy zeszła z piedestału, który sama sobie zbudowała, okazało się, że na dole są dzieci, które czekały tak długo na mamę, która je pokocha. Mąż, który nie kocha jej za nic, za co kazała mu się kochać. Kariera, która nie mogła braku miłości nijak zastąpić.
Słuchając jej, myślałam o tym, że przypomina to jakiś film, w którym bohaterka przeżywa katharsis i potem biegnie w deszczu, ciesząc się nowym, lepszym życiem.
Wyszłyśmy z restauracji smutne. Powlekłyśmy się do własnych domów i problemów. Po pół roku od tej rozmowy moja idealna przyjaciółka nie biega nadal w letnim deszczu jak z filmów Woody'ego Allena.
Na razie próbuje pokochać swoją córkę. A przynajmniej dostrzec ją naprawdę.
Czytaj także: https://mamadu.pl/zdrowie/137399,objawy-depresji-poporodowej-baby-blues-jak-sobie-z-nia-poradzic