Marta, 37 lat Psycholog dziecięcy. Wykładowca. Mężatka. Trzy córki. Na fotografii blondynka w sukience. W tle przystrzyżony trawnik, róże. Na odwrocie podpis przyjaciółki: „Idealny ogród M".Miesiąc później Marta trafiła w nocy na ostry dyżur z silnymi bólami brzucha. USG znowu nic nie wykazało. Lekarz poprosił o konsultację psychiatrę. Diagnoza: depresja. Dał skierowanie na dalsze badania. Do męża Marty: „Czy pan naprawdę nie zauważył, że pana żona ma załamanie nerwowe?”.
Ewa, 32 lata. Trzy lata temu pracowała w jednej z największych firm doradczych w Polsce. Praca siedem dni w tygodniu. Dużo służbowych wyjazdów. Pierwszego ataku paniki dostała po półtora roku pracy. „Masz lęki, weź xanax”, radziła przyjaciółka. „Oszalałaś? Xanax biorą wariaci!”, odpowiedziała. Kiedy pojechała na urlop, nawet nie wyszła na plażę, bo pierwszej nocy dostała wysokiej gorączki. Do tego nasiliły się lęki. Po powrocie poszła do psychiatry. Diagnoza: nerwica lękowa, agorafobia. „Za długo żyła pani w stresie”, usłyszała.
FIKCJA numer 1– poukładane życie Marta: Ja i komórka: przez lata nieodłączny duet. Codzienne prośby: „Potrzebuję pomocy. Córeczka zaczął się moczyć”. I inne: „Jak mam zrobić ciasto na pizzę?””. Przyjaciele, znajomi, ich znajomi, rodzina. „Uroki bycia psychologiem i zorganizowanym człowiekiem” mówiłam sobie. Praca i rodzina? To za mało. O świcie joga i bieganie. W nocy nauka języków, czytanie publikacji naukowych, pisanie własnych. W kartonach na strychu trzymam stare kalendarze. Pełne notatek, wykrzykników, zadań do wykonania. O, patrz, jeden z nich. 21 maja 2006 to tydzień przed urodzeniem drugiej córki. Dwadzieścia pozycji, m.in. odebrać pranie, kupić kwiaty, zapłacić monterowi, skończyć pisać dla sądu opinię w sprawie adopcji.
Albo inna data. Też maj, tylko że 2008 rok. Pogrzeb mojego taty. „Potwierdzić wizyty pacjentów, odebrać ciotki z dworca. Zadzwonić do wychowawczyni Ani i omówić z nią ustalenia Rady Rodziców”. Nawet słowa o tacie. A pamiętam ten dzień. Stałam przy trumnie i zastanawiam się, czy dobrze przyprawiłam kurczaka. Nie płakałam. Ani wtedy, ani później. Kolejnego dnia wstałam, zrobiłam śniadanie, odwiozłam Anię do szkoły, Marysię do niani, cały dzień przyjmowałam pacjentów. Tydzień później urodziłam Tosię. Tak latami wyglądało moje życie. Od początku od ogarniania domowej rzeczywistości byłam ja. „Kupisz pieluchy?”, poprosiłam któregoś dnia męża. Ania miała może tydzień. Wrócił po godzinie z pieluchami dla roczniaka. Nie miałam pretensji.
Ewa: Stałam na warszawskim Okęciu i patrzyłam na nowe szpilki. Cena: 600 zł. „Masz eleganckie buty na obcasach? – spytała dzień wcześniej szefowa. – A te nie są w porządku?” – zdziwiłam się, pokazując czółenka. „W tym chcesz wystąpić? Po moim trupie". Czwarty miesiąc mojej pracy w firmie i pierwszy raz leciałam z szefową na negocjacje do Zurychu. Ja wcześniej? Pracowałam w instytucji kulturalnej. Propozycję nowej pracy dostałam w piątek, w poniedziałek miałam już w Warszawie spotkanie z nią i jej wspólnikiem. Zaczęło się inne życie. Telefony o każdej porze dnia i nocy. Szybko uczyłam się zasad biznesu. Szefowa traktowała ludzi jak pionki. Nie tylko ona. Kiedyś na jednym z bankietów podszedł do mnie prezes jednej z firm. „Wina? – spytał. – Nie, dziękuję” – odpowiedziałam. Roześmiał się: „To jest świat biznesu, tu się nie da na trzeźwo”.
FIKCJA numer 2: brak zmęczenia
Marta: „Mamo, chodź”, szarpała mnie średnia córka, najmłodsza płakała głodna w sypialni, najstarsza biegała po domu i krzyczała: „Gdzie są moje zeszyty?". Mąż: „Kotku, poproszę o grzanki!”. Zrobiło mi się słabo, potwornie rozbolała głowa. „Muszę zwymiotować”, pomyślałam. Zamknęłam się w łazience i próbowałam oddychać. Te sytuacje zaczęły się powtarzać. Bóle głowy? Na początku raz na miesiąc, dwa. Potem co najmniej raz w tygodniu. I wysypka. „Co ty wyrabiasz?” – kiedyś mąż zastał mnie w łazience. Stałam nago i drapałam się szczotką, myślałam, że z bólu nie wytrzymam. Bałam się tych słabości, narzucałam więc sobie większą dyscyplinę. Potrafiłam już się położyć, gdy przypominałam sobie, że nie wyprasowałam kilku ubrań dziewczynek. Wstawałam i kończyłam prasowanie.
Każdy paproch, ślad kurzu doprowadzał do szaleństwa. Zaczęły męczyć mnie historie innych ludzi. Przerażały dramaty dzieci, choroby.„Może ty masz raka mózgu?”, sugerował mąż, gdy znów miałam atak bólu głowy. Wysyłał mnie na tomografię mózgu, rezonans magnetyczny. Nic nie wykazały. Zaczęłam łykać przeciwbólowy ketonal. Bałam się o siebie. Bo zaspałam i nie poszłam biegać, bo o szóstej rano popłakałam się, że jest nowy dzień i do wieczora tak daleko. Bo nakrzyczałam na trzylatkę, że nie chce się sama ubrać. Bo pierwszy raz w życiu odwołałam jakieś spotkanie. Bo regularnie pojawiałam się w szpitalu, nie mogąc wytrzymać bólu, a badania nic nie wykazywały.
Ewa: „Nie chcesz się zakochać, mieć dziecka?”, spytała mnie koleżanka w ciąży. A ja szybko chciałam skończyć tę kawę. Miałam kilkadziesiąt dokumentów do przejrzenia, mnóstwo liczb do przyswojenia. W nocy śniła mi się praca. Budziłam się, otwierałam laptopa i czytałam dokumenty. Coraz częściej myślałam: „Nawalę, na pewno o czymś zapomniałam”. I panika: jestem złym pracownikiem. Lotnisko w Londynie. Pierwszy atak paniki. Wpadają na mnie ludzie, zakrywam twarz rękami. Boję się. Nogi mam z waty. „Wody?”, pyta mnie jakiś mężczyzna. Wyprowadza na zewnątrz. Mam dwie godziny do ważnego spotkania. Potworne korki. Znów wali serce, ślina napływa do ust, drętwieje lewa ręka i mam wrażenie, że samochody mnie zgniotą.
Boję się zresztą coraz częściej: latać samolotem, spać w hotelach, spotykać z ludźmi, stać w metrze. Na pewno przejedzie mnie pociąg, budynek się zawali, ktoś mnie zastrzeli. Ciągle mam w ustach gorzki smak „Na pewno płyn rdzeniowo-mózgowy wlewa mi się do gardła”, myślę. W porządku? – pyta szefowa – Schudłaś, jakaś blada jesteś”. W porządku. W porządku. W porządku. Moje życie jest w porządku.
FIKCJA numer 3 – zdrowie Marta: Trzecia w nocy w niedzielę, dostaje takiego bólu brzucha, że jadę na nocny dyżur. Lekarz daje zastrzyk i radzi pójść w poniedziałek do psychiatry. „Zwariował pan?! Nic mi nie jest". „Ale ja podejrzewam depresję". Wybuchnęłam śmiechem. Pierwszy raz w życiu spędziłam niedzielę na kanapie, bo nie miałam siły wstać. Patrzyłam tylko na białe pastylki, które przepisał lekarz, i modliłam się, żeby zaczęły działać już, natychmiast. Bo muszę sprzątać, pracować, bo dzieci nie mogą widzieć mnie słabej. Tak, to byłam ja, terapeutka, która zlekceważyła to, co mówiło do niej ciało. W gabinecie psychiatry przyznałam: jestem zmęczona, wyczerpana, nie mam siły żyć. I zaraz tłumaczyłam: „Ale przecież mam szczęśliwą rodzinę i pracę, i przyjaciół. Czuję się winna. Ale wiem, przerosło mnie urodzenie trzeciego dziecka. Tak naprawdę go nie chciałam – to była wpadka. Ale udawałam, że się cieszę, nie chciałam nikogo zawieść. Pacjentów nie mogłam rozczarować, męża, dwóch starszych córek, a przede wszystkim siebie. I taty, który zawsze tak we mnie wierzył.
Ewa: Wakacje we Włoszech uświadomiły, że już tak nie mogę. Że jestem chora. Zmęczona. Przepracowana. Tak się bałam psychiatrów, a potem z ulgą patrzyłam, jak lekarz wypisuje mi xanax, leki na sen i inne antylękowe. Przespałam pierwszą noc od miesięcy. W torbie miałam zwolnienie. „To nie porażka? – spytałam lekarza. Zadzwoniłam do szefowej: „Już nie wrócę”. Prosiła, przekonywała, obiecywała inny system pracy. A wcześniej przez tyle miesięcy nie chciała dać mi dnia urlopu. Trzy miesiące na zwolnieniu. „Boże, jak ty znajdziesz nową pracę, mając na koncie zwolnienie od psychiatry. W twoim zawodzie to śmierć”, denerwował się mój perfekcyjny ojciec. Tylko że gdy dochodzisz do ściany i naprawdę wiesz, że jesteś chora, już cię nie obchodzi, co myślą inni. Chcesz odpocząć.
FIKCJA numer 4– na szczęście nie istnieje O Marcie: Wciąż pracuje jako psycholog dziecięcy. Ale ma mniej pacjentów. Rzadziej odbiera telefony, częściej mówi „nie”. A przyjaciołom radzi, że najlepsze przepisy na ciasto są w internecie. O Ewie: Dziś ma z koleżanką firmę PR. Regularnie jeździ na urlop, często pracuje w domu. Ma roczną córkę, męża. Napady lęku się skończyły