Nie zaglądam dziecku do plecaka. Wezwano mnie do szkoły i oto co im powiedziałam

Marta Lewandowska
Dokładnie pamiętam ten dzień. Zostaliśmy poproszeni na rozmowę do szkoły. Nauczycielka naszego dziecka, skądinąd fantastyczna osoba, zarzuciła nam, że za mało angażujemy się w naukę syna. Tyle że nasze zachowanie nie wynikało z zaniedbań, tylko ze świadomych decyzji.
Pakowanie plecaka i pilnowanie obowiązków szkolnych, to nie są zadania rodziców, tylko dziecka. Fot. Unsplash

Ucz się dla siebie

Mamy to szczęście, że nasze dzieci łatwo przyswajają wiedzę, w wielu kwestiach są bardzo samodzielne. Choć nie wiem, czy to kwestia szczęścia, czy może jednak naszego podejścia od początku wychowawczej drogi. Syn jako małe dziecko szybko zrozumiał, że jeśli rzuca ulubioną zabawką, to ją zniszczy, jeśli będzie miał bałagan w pokoju, to trudniej będzie mu odnaleźć rzeczy.


To nie tak, że zostawialiśmy go samego sobie. Zawsze jesteśmy obok, ale pozwalamy ponosić naturalne konsekwencje różnych decyzji. Troszczymy się przy tym o jego bezpieczeństwo. Na placu zabaw asekurowaliśmy, kiedy się wspinał, zamiast zabraniać wchodzenia na górę drabinki. Kiedy zaczął naukę w szkole, podpowiadaliśmy, jak spakować się, żeby plecak nie był ciężki, a książki się nie niszczyły.

Od początku widać było, które dziedziny interesują go bardziej, czego chętnie się uczy, a przy jakich zajęciach się "ślizga". Tłumaczyliśmy mu, że zajęcia plastyczne są ważne, bo rozwija motorykę małą, która okaże się niezbędna, choćby kiedy pisania będzie więcej, ale też przy ukochanym przez niego majsterkowaniu. Każdego dnia pytaliśmy, co ma zadane i czy potrzebuje pomocy.

Nie potrzebował. Po zakończonym miesiącu przeglądaliśmy zeszyty i jeśli czegoś brakowało, musiał spędzić weekend na nadrabianiu zaległości. W naszej ocenie miało to nauczyć go, że systematyczna praca jest mniej męcząca. Nie tylko w szkole, ale też w życiu.

Musicie pomagać

Nauczycielka była innego zdania. W jej ocenie powinniśmy każdego dnia sprawdzać, czy lekcje są odrobione, a wieczorem pakować za niego plecak. Zresztą wiadomo, jak to dziecko, kiedy czegoś nie miał, to łatwiej było powiedzieć, że mama nie kupiła odpowiednich kredek, niż przyznać się do tego, że zapomniał ich zabrać, czy powiedzieć, że są potrzebne, żebym miała szanse je kupić.

Ta rozmowa nie zaczęła się miło. Garść zarzutów pod naszym adresem była wyraźnie przemyślana. Jako jedyny nie wziął udziału w konkursie plastycznym (dobrowolnym), nie przyniósł pieniędzy na wycieczkę (słowem o niej nie wspomniał) i w dodatku nie miał śniadania (celowo wyjął je z plecaka w drodze do szkoły).

I tak od słowa do słowa, okazało się, że jednak nie do końca zawaliliśmy. Bo daliśmy narzędzia i wsparcie, postawiliśmy na samodzielność, co okazało się niekonwencjonalnym podejściem na tle innych rodziców. Nie obiecaliśmy dziecku, że jeśli przyniesie same dobre stopnie, to dostanie telefon. Powiedzieliśmy, że nie potrzebuje własnego, póki zawozimy go i odbieramy ze szkoły.

Odrzuciliśmy system nagród i kar, bo nie chcemy, żeby dziecko współpracowało z nami tylko w obawie przed kłopotami, albo uczyło się tylko po to, aby coś uzyskać. Uczyć ma się po to, aby zdobyć wiedzę, która jest niezbędna, aby spełnić marzenia o wymagającym zawodzie, który chce kiedyś wykonywać. Czy mu się to uda? Zależy wyłącznie od pracy, jaką włoży w to przez kolejne lata edukacji.

Ale mógłby mieć same szóstki

Tylko czy oceny są wyznacznikiem wiedzy? Coraz częściej mówi się o tym, że stopnie, paski na świadectwach to relikt przeszłości. Coraz więcej szkół głośno deklaruje, że taki system oceniania wiedzy niewiele ma wspólnego z rzeczywistymi osiągnięciami. Nie przemawia do mnie argument o szóstkach ze wszystkich przedmiotów, bo wcale nie musi być wybitny ze wszystkiego, żeby osiągnąć swój cel.

Bo czy każdy lekarz musi pisać kwieciste rozprawki? A wybitny poeta, nim zostanie doceniony, musi rozwiązać zadanie na szóstkę z chemii? Wyszliśmy ze spotkania w przeświadczeniu, że żadna ze stron nie przekonała drugiej do swoich argumentów. Trudno, nie musimy, ba, nawet nie powinniśmy się wszyscy ze sobą zgadzać, wystarczy, że szanujemy wzajemnie swoje zdanie.

Po jakimś czasie doszło do kolejnego, mniej oficjalnego spotkania z nauczycielką. Syn po kilku miesiącach w szkole, sam nieco lepiej się organizował, bo dostrzegł, że tłumaczenie, iż mama czegoś nie dopilnowała, wcale nie pomaga. Czy musiał dostać w ramach tej lekcji kilka gorszych stopni? Owszem. Jednak bardziej niż cyferki, interesował go święty spokój i brak "gadania", że może jednak warto sobie coś zapisać w kalendarzu.

Inne spojrzenie

Nauczycielka, choć początkowo bardzo niechętna naszemu podejściu, przyznała, że bez dodatkowego stresora, w postaci wyrzutów, że mógł się bardziej przyłożyć, bo przecież jest zdolny, dziecko paradoksalnie, osiąga coraz lepsze wyniki również z przedmiotów, które pozostają poza kręgiem jego zainteresowań.

Naszą rolą, jako rodziców jest zapewnienie dziecku warunków sprzyjających rozwojowi, a nie chronienie go za wszelką cenę przed konsekwencjami. Jeśli on za żadne skarby świata nie chce brać udziału w konkursie plastycznym, to czy wzorem niektórych rodziców powinniśmy za niego przygotować projekt? Nie przemawia do mnie to, że za sam udział mógłby podnieść ocenę, która może zaważyć na średniej.

Ważniejsze dla nas jako rodziców, jest wychowanie uczciwego człowieka, który jest świadom swoich mocnych i słabych stron. A nade wszystko poradzi sobie sam z problemami, jakie czekają na niego w dorosłym życiu, bo przecież nie zostanie na zawsze pod naszym płaszczykiem ochronnym.

Nauczycielka po dłuższym czasie przyznała, że nasze podejście okazało się w tym przypadku słuszne. Dziecko błyszczy wiedzą znacznie wybiegającą ponad program z przedmiotów, które lubi, bo zamiast próbować osiągnąć bardzo dobre wyniki z dziedzin, które go nie interesują, uczy się ich tyle, aby przetrwać w szkolnej rzeczywistości. Dzięki czemu ma czas na rozwijanie innych pasji.

Sterowani nagrodą

Coraz częściej w psychologii dziecięcej mówi się, że nagrody i kary nie należą do najlepszych metod wychowawczych. Dziecko, któremu początkowo wystarcza naklejka, potem czeka na słodycz, zabawkę i najnowszy model telefonu. A kiedy dochodzi do momentu, kiedy wie, że już nic cenniejszego od rodziców nie wyciągnie, przestaje się starać.

Traci z oczu właściwy cel, bo nie pracuje na wiedzę, tylko na pasek na świadectwie, który dla niego jest równowartością nowego roweru i to ten rower widzi. Obawiając się kary, zrobi co w jego mocy, aby ukryć trudności i niepowodzenia, zamiast przyjść i poprosić o wsparcie w rozwiązaniu problemu. A przecież wiele z tych młodzieńczych trudności pokona, jeśli otrzyma należyte narzędzia od opiekunów.

Przekonanie, że dziecko uzyskuje z pewnych dziedzin słabsze wyniki, niż oczekiwaliby tego rodzice, jest wynikiem wyłącznie jego złej woli, czy niedostatecznej motywacji, jest błędne. Warto zapytać potomka, czy nie ma trudności z organizacją czasu, albo zrozumieniem pewnych zagadnień, bo to realne wsparcie, którego potrzebuje. Wyrzuty i zarzut nie uczą.