Ile razy patrząc, jak moje dzieci skaczą po łóżku, zabraniałam im tego robić, nie zliczę. Za każdym razem powód jest ten sam, oczyma wyobraźni widzę, jak spadają z tego łóżka. Nigdy żaden nie spadł, ale mój strach skutecznie psuje im zabawę i choć karcę się, bo przecież sama będąc dzieckiem, wspinałam się na drzewa i trzepaki. Takie jest dzieciństwo. Pełne doświadczeń, których nie powinniśmy ograniczać.
Irracjonalne lęki rodziców ograniczają dzieciom możliwości zabawy i rozwoju.
Paradoksalnie, kiedy pozwolimy dzieciom na więcej, będzie czyhało na nie mniej zagrożeń.
Podstawą każdej zdrowej relacji jest zaufanie. Sprawdza się to także w rodzicielstwie.
Nie wchodź, bo spadniesz
Jak mantrę powtarzają wszystkie mamy i babcie małych dzieci. Siedmioletni syn moich znajomych wspiął się niedawno na świerk rosnący za domem, kiedy ojciec podniósł głowę, zobaczył dziecko kilka metrów nad ziemią. To było realne zagrożenie, na szczęście nic się nie stało. Chłopiec dostał zakaz wchodzenia na taką wysokość. Ale czy podobnym zagrożeniem jest wejście przez pięciolatka na metrowy murek?
Zdecydowanie nie — To jest świetne ćwiczenie równowagi — mówiła w jednym z wywiadów dr Aleksandra Piotrowska, psycholożka dziecięca. - Zawsze tak było, że małe dzieci każdy murek, każdy płotek traktowały jak wyzwanie. Ich rozwój tylko na tym zyskiwał. Jeśli rodzic pozwala na tego typu aktywności, dziecko lepiej się rozwija i nabywa umiejętności, które pomagają zapunktować wśród rówieśników.
Wszyscy chcemy, żeby nasze dzieci były samodzielne i pewne siebie, ale często wypieramy myśl, że zabraniając takich zabaw, ograniczamy im tę możliwość. Żeby dziecko zyskało poczucie własnej wartości, nie wystarczą zapewnienia rodziców, że jest cudowne i zdolne. Maluch musi sam sprawdzić, czy potrafi coś zrobić. A jeśli mu się nie uda, zamiast pocieszać, powinniśmy zachęcać je do podejmowania kolejnych prób.
- Rodzic powinien starać się, żeby dziecko miało okazję podejmować wiele różnych działań, które dodadzą mu pewności siebie — tłumaczy dr Piotrowska. Trzymanie dziecka pod kloszem i rozwiązywanie wszystkich jego problemów, zanim ono samo zorientuje się, że takowe istnieją, nie przyczyni się do wzrostu samooceny. Porażki są zawsze cenną lekcją. Uczą pokory i wytrwałości.
Wszyscy się boją
Strach jest najbardziej pierwotną emocją. Od początku istnienia naszego gatunku jego rolą było zapewnienie nam przetrwania. W obliczu zagrożenia, np. spotkania z drapieżnikiem, uciekamy, najszybciej, jak potrafimy. Ale czy nasz strach o dzieci zawsze jest uzasadniony?
Wielu 10-latków nie było nigdy bez opieki w sklepie, nawet tym spożywczaku, do którego nie trzeba przechodzić przez ulicę. Rodzice często zasłaniają się strachem, bo co jeśli ktoś dziecko napadnie, okradnie, porwie? Prawda jest taka, że nie są to bardzo realne zagrożenia. W ciągu ostatniej dekady ilość napadów i kradzieży zmalała o 40 procent.
A przecież 25-30 lat temu, kiedy rodzice tych dzieci mieli 10 lat, chodzili do sklepu. Wiele z nich z kluczem na szyi samodzielnie docierało do szkoły, przemierzając całe osiedle, a nie raz jeszcze większe odległości. Oczywiście, że wtedy po osiedlowych drogach rzadziej pędziły samochody, ale mimo wszystko, musimy sobie uświadomić, że nie nauczymy dziecka samodzielności, jeśli nie damy mu swobody. Odpowiedzialność zbiorowa Przez pokolenia odpowiedzialność za bezpieczeństwo dzieci znacznie ewoluowała. Jak przekonuje psycholog, ma to podłoże wielowymiarowe. Dawniej ludzie miewali więcej dzieci, a co za tym idzie, strach rozkładał się, ciężko było kontrolować dziewięcioro latorośli, dziś swój lęk rozkładamy na jedno, dwoje dzieci.
Poza tym jeszcze trzy dekady temu rzadko kto mieszkał daleko od rodziny. Na jednym osiedlu czy w jednej wsi mieszkała babcia, ciotki, koleżanki ze szkolnej ławy. Jest takie powiedzenie, że dziecko wychowuje cała wieś. Wtedy to była prawda, bo każdy widząc znajome dziecko, zwracał na nie uwagę. Dziś często jesteśmy sami, z daleka od bliskich. Nasze rodziny to rodzice i dzieci.
To potęguje nasz strach o potomstwo. Tak, jak dramatyczne doniesienia z mediów. - Pięknym przykładem tego, jak doniesienia mediów przekłamują rzeczywistość, jest średnia wieku inicjacji seksualnej w Polsce — mówi specjalista. Przecież media nie napiszą o 20-latkach, którzy jeszcze nie współżyją, ale o 13-atce w ciąży już tak tak jak o 14-latkach grających w "słoneczko".
- Średni wiek, w którym polska młodzież rozpoczyna współżycie, to prawie 18 lat — dodaje dr Piotrowska. Zaznacza jednocześnie, że rodzice, słysząc o zagrożeniach, jakie czają się na dzieci w internecie najczęściej myślą właśnie o seksie i pedofilii. Bagatelizują przy tym rzeczy, które stanowią realny problem.
- W internecie jest mnóstwo cieszącej się wysoką oglądalnością prymitywnej, chamskiej, wulgarnej agresji — podkreśla psycholog. Jednocześnie zwraca uwagę na to, że dzieci już w podstawówce regularnie oglądają pato streamerów, bo wydaje im się, że w ten sposób zbliżają się do dorosłości. A rodzice, siedzący za ścianą nie wiedzą, co dzieci robią na swoich telefonach.
Telefon jak smycz
Kupujemy telefony coraz młodszym dzieciom, często tłumaczymy to względami bezpieczeństwa, bo będąc w pracy, możemy zadzwonić do dziecka i zapytać, gdzie jest. Tylko czy jesteśmy w stanie zweryfikować, czy nas nie oszuka? Sam telefon nie jest zagrożeniem, zagrożeniem jest tu nadmierna kontrola, która w wielu przypadkach prowadzi do buntu.
Dziecko, które ciągle sprawdzamy, paradoksalnie chętniej ulegnie wpływom rówieśników, spróbuje niedozwolonych substancji, bo zamiast rzeczowej rozmowy, ma bat nad głową. Pamiętam taką sytuację, kiedy dzieci na placu zabaw zachowywały się dziwnie.
10-12-letnie dziewczynki biegały, krzyczały, wyraźnie pobudzone. Inne dzieci wyraźnie ich unikały. Okazało się, że owe nastolatki wypijają na placu zabaw po 3-4 energetyki. Każda z nich regularnie musiała się meldować rodzicom przez telefon. Dzieciaki, które nie chciały z nimi próbować "napoju dla dorosłych", grały w piłkę. Do domu chodziły, jak zgłodniały, albo o wyznaczonej wcześniej porze.
Pozwalaj na więcej
- O dzieci trzeba się troszczyć w sposób adekwatny do rzeczywistości, a nie w sposób ograniczający aktywności odpowiednie do wieku- mówiła w rozmowie z Newsweek Psychologia dr Piotrowska. Jednocześnie zwróciła uwagę, że im wyraźniejsze są normy i granice, które stawiamy dziecku od początku, tym mniej zagrożeń na nie czyha.
Niezmiennie, należy przeanalizować każdą sytuację indywidualnie. Bo o ile oczywistym jest dla nas, że skakanie z dachu stanowi realne zagrożenie dla każdego, tak często ograniczamy aktywność dziecka tam, gdzie nie ma zagrożenia, albo nie jesteśmy w stanie go oszacować, bo nie znamy się na czymś.
Jeśli dziecko wybiera się na obóz żeglarski, a ty nie masz o tym pojęcia, zapytaj kogoś, kto się na tym zna, jakie realne dobre rady można mu dać. Mówienie "nie wychylaj się za burtę", to nie jest dobra rada. Szukanie autorytetu, który zamiast straszenia podpowie coś mądrego, jest znacznie cenniejsze.
Przestań organizować
Dorosłym często wydaje się, że ich dzieci potrzebują ciągłego supportu w organizowaniu życia. Najpierw dbamy, żeby regularnie spotykali się z odpowiednimi rówieśnikami, najlepiej kuzynami, pomagamy wybrać szkołę, studia, często rodzice załatwiają po znajomości pracę dorosłym dzieciom.
- Niemal nie zdarza się, żeby człowiek, za którego rodzice ciągle decydowali, był zadowolony ze swojego życia i szczęśliwy — podsumowuje psycholog. Takie osoby często żyją w przeświadczeniu, że bezpieczne są tylko z rodziną, a cały świat jest pełen złych ludzi, którzy chcą go oszukać i wykorzystać. W dziecku rodzi się przeświadczenie, że nie ma sensu rwać się do tego zła.