młoda dziewczyna w sklepie
Zetki pracujące w sklepach mają jasne zasady. Klienci w szoku. fot. pl.123rf.com
Reklama.

Pokolenie Z za ladą. Klienci w szoku, gdy słyszą te słowa

Młodzi ludzie coraz częściej podejmują pracę w handlu, ale ich podejście do obowiązków zaskakuje klientów. Zetki wykonują swoje minimum i nie zamierzają robić nic ponad to, za co im płacą. Gdy ktoś prosi o radę, odpowiedź bywa krótka i bezlitosna: "Nie jestem doradcą, tylko sprzedawcą". "Gazeta Wyborcza" szerzej opisuje to zjawisko, które już zszokowało wiele osób, a zwłaszcza seniorów.

Młodzi pracownicy sklepów nie mają złudzeń – przyszli tu po pensję, a nie po dodatkowe doświadczenia czy "rozwijanie kompetencji". Dla nich praca to po prostu wymiana: wykonują określone zadania, a w zamian dostają wynagrodzenie. Nie interesuje ich, co dokładnie jest na półkach, nie widzą sensu, by uczyć się o produktach, a pytania klientów traktują jak zbędny kłopot. Ich filozofia jest prosta: "Mam tu stać, skasować zakupy i na tym kończy się moja rola".

"Nie, bo nie płacą mi za to" – nowa rzeczywistość w sklepach

Klienci sklepów raczej są przyzwyczajeni do tego, że sprzedawca to ktoś, kto potrafi doradzić. Za sprawą zetek zderzają się jednak z zupełnie nowym podejściem. Pytasz o różnice między produktami? Nie licz na pomoc. Chcesz wiedzieć, który model sprzętu lepiej się sprawdzi? Musisz szukać odpowiedzi "na własną rękę". Zetki nie widzą sensu w angażowaniu się bardziej, niż to konieczne, bo – jak same mówią – "nikt im za to nie płaci". Co na to seniorzy?

– Kiedyś, jak się szło do sklepu, ekspedienci byli młodzi, zaangażowani i potrafili pomóc, doradzić. Teraz została tylko młodość, kompetencji już żadnych – mówi "Gazecie Wyborczej" pani Stanisława, wyraźnie narzekając na takie podejście do pracy.

Kobieta wie, że nie może już liczyć na pomoc ze strony młodych osób i nie łudzi się, że ktoś doradzi jej w sprawie towaru.

– Teraz chodzę do sklepu przygotowana i kupuję wyłącznie to, co zaplanowałam – twierdzi. 

Brak zaangażowania czy zimna kalkulacja?

Jak twierdzi Marta Szymańska, specjalistka z agencji pracy Manpower, "zetki w pracy skupiają się na zupełnie innych rzeczach niż poprzednie pokolenia".

– Wychowały się w erze cyfrowej, więc nie traktują pierwszej pracy w przysłowiowym centrum handlowym jako czegoś, co wymaga wysiłku. Wszystko jest przecież w telefonie – mówi "Gazecie Wyborczej" Marta Szymańska. 

Można się oburzać, ale prawda jest taka, że młode pokolenie działa bardzo pragmatycznie. Nie widzą sensu, by wkładać więcej wysiłku, niż wymaga od nich umowa. Dla nich to nie "brak chęci", tylko chłodna kalkulacja. Jeśli pracodawca chce, by znali się na produktach, powinien ich za to dodatkowo wynagradzać – proste.

Z drugiej strony, czy można mieć pretensje do młodych, skoro często pracują za najniższą krajową? Firmy tną koszty, zatrudniają na "śmieciówkach" i oczekują cudów za minimalną pensję.

Kiedy dziennikarz "Gazety Wyborczej", Rafał Górski, wybrał się do galerii handlowej i salonu z książkami, miał okazję zamienić kilka słów z młodą pracownicą sklepu. Zapytał wprost, dlaczego, pracując z książkami, o książkach wie tak niewiele. Co mu odpowiedziała?

– A słyszałeś o work-life balance? Przychodzę do pracy i wszystko, co powinnam o niej wiedzieć, powinnam dostać od pracodawcy. Moja wiedza jest adekwatna do zarobków, czyli najniższej krajowej. Po pracy nie jestem w pracy, żeby się jeszcze edukować. Nie płacą mi za to – powiedziała.

Może więc nie chodzi o lenistwo zetek, tylko o to, że po prostu nie opłaca im się starać?

Źródło: "Gazeta Wyborcza"

Napisz do mnie na maila: anna.borkowska@mamadu.pl
Czytaj także: