dzieci bawią się zabawkami przy choince w latach 80.
W PRL-u wszyscy mieliśmy więcej czasu na spontaniczne spotkania. fot. Melissa Allen/flickr.com

Pamiętasz czasy, kiedy codzienne spotkania z przyjaciółmi i sąsiadami były naturalne? Dziś spontaniczność zniknęła, a życie wypełniają nam kalendarze, powiadomienia i obowiązki. Może warto przywrócić dawne zwyczaje z PRL-u, które budowały prawdziwą bliskość i magię relacji rodzinnych.

REKLAMA

Pamiętacie czasy, kiedy my – obecne pokolenie rodziców – byliśmy dziećmi? W latach 80. i 90. wszystko wyglądało inaczej – od podejścia do wychowania, przez edukację i rozwój dzieci i młodzieży, po zwyczaje panujące w domach. Kiedy byłam dzieckiem, codzienne chodzenie po lekcjach do koleżanki i wspólna zabawa połączona z odrabianiem zadań domowych było czymś zupełnie naturalnym.

Kiedyś mieliśmy czas na spotkania

Dziś dzieci odbierają spod szkoły rodzice lub dziadkowie (rzadko wracają same), a potem pędzą na kolejne zajęcia dodatkowe – inne każdego dnia. Współczesny świat nieustannie nas pogania. Mamy tyle spraw do załatwienia, zaplanowania, odhaczenia.

A gdyby tak na chwilę przystanąć? Do tego przecież często namawiają specjaliści od self-care czy psychoterapeuci. Kiedy byliśmy dziećmi, mieliśmy mnóstwo czasu – bo nie dotyczyły nas troski dorosłego życia. Ale i dorośli, pozbawieni współczesnych technologii, żyli trochę inaczej. Spokojniej, wolniej.

Owszem, często mieszkali w domach wielopokoleniowych, więc z opieką nad dziećmi zawsze ktoś mógł pomóc. Mimo to, w czasach gdy nikt nie spodziewał się nadejścia ery internetu, smartfonów i sztucznej inteligencji, ludzie jakoś mieli więcej czasu i spontanicznie spotykali się ze sobą.

Matki umawiały się na spacer w parku, sąsiadki wpadały na kawę, a przyjaciele, przechodząc "po drodze", potrafili zajść z paczką ciastek, żeby wypić wspólnie herbatę. Nikt nie próbował przez miesiąc zsynchronizować kalendarzy ani przez tygodnie ustalać, w którą sobotę można się spotkać na godzinę. Byliśmy mniej zabiegani, bardziej spontaniczni i – dzięki temu – bardziej otwarci.

Zgubiliśmy spontaniczność w pędzie

Dziś spontaniczność prawie zanikła. Zamiast naturalnych, codziennych spotkań mamy kalendarze zapchane zadaniami, powiadomienia, listy rzeczy do zrobienia i poczucie ciągłego "biegu".

Rozmowy przy trzepaku czy na ławce pod blokiem zastąpiły krótkie wymiany zdań na grupach rodzicielskich, a relacje coraz częściej muszą walczyć o miejsce z obowiązkami. I patrząc na to wszystko, trudno oprzeć się wrażeniu, że brakuje nam luzu, swobody i czasu dla ludzi, przy których po prostu czujemy się dobrze.

Cały tydzień wypełniony jest zobowiązaniami od rana do wieczora, a rodzice mieszkający z dala od bliskich nie mają wsparcia w opiece nad dziećmi. Dlatego spotkania towarzyskie, kawy z przyjaciółkami czy wyjścia z partnerem planujemy głównie na weekendy, bo w tygodniu nikt nie ma czasu.

W efekcie w tygodniu pędzimy od obowiązku do obowiązku, a w weekendy – zamiast odpoczywać – robimy maratony spotkań, sprzątamy, robimy zakupy i załatwiamy wszystko, czego nie udało się zrobić wcześniej.

Może już czas odpuścić? Zamiast gonić za ideałem perfekcyjnie zorganizowanej codzienności, spróbujmy odzyskać odrobinę dawnej, zwykłej bliskości – spontaniczne wizyty, niespieszne rozmowy, spotkania bez okazji. Bo jeśli naprawdę warto coś przywrócić z czasów PRL-u, to umiejętność bycia ze sobą bez presji i bez pośpiechu.

Czytaj także: