Praca w szkole jest wymagającym zajęciem, które do tego jest kiepsko płatne i traci swój społeczny prestiż. Zamiast tego są roszczeniowe dzieci i ich rodzice, niebotyczne wymagania. Publikujemy list nauczycielki, która przyznaje, że w szkole najgorsze jest jednak coś innego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Jestem nauczycielką w szkole podstawowej – uczę angielskiego w klasach 4-8. Przygotowuję też uczniów do egzaminu 8-klasisty. Ostatnio przeczytałam w waszym portalu artykuł o nauczycielce, która po miesiącu pracy w szkole z dnia na dzień zrezygnowała z nauczania. Powiem wam całkiem szczerze, że rozumiem doskonale tę kobietę – zaczyna swój list anonimowa nauczycielka języka angielskiego.
"Sama nadal pracuję, ale coraz bliżej jestem tego, żeby postąpić podobnie. Rzucić to wszystko i wyjechać w przysłowiowe Bieszczady. Nie wydaje mi się, żebym narzekała na pracę: moją alternatywą jest praca w szkołach językowych, w dużych korporacjach. Jeśli założyłabym działalność, z powodzeniem zapełnię swój grafik uczniami, którzy będą przychodzili do mnie na korepetycje z angielskiego. Prawda jest taka, że w szkole jeszcze pracuję tylko dlatego, że uwielbiam tę konkretną placówkę, dzieciaki i dyrekcję szkoły".
Ci, którzy zostają, są wykończeni
Kobieta opowiada o tym, jak jej koleżanki nauczycielki traktują pracę w szkole: "Nauczyciele jednak odchodzą z zawodu – widzę to także w mojej szkole, do której po wakacjach wróciło zastraszająco mało z kadry pedagogicznej, którą spotykałam w czerwcu. Kilka osób poszło na upragnioną emeryturę, dwoje lub troje młodych przeniosło się pracować w prywatnej szkole, gdzie dostali lepsze warunki zatrudnienia.
Są też 3 nauczycielki, które po namowach dyrekcji odłożyły przejście na emeryturę na za rok i wzięły pół etatu, żeby zapełnić luki w planie lekcji. Gdyby nie one, uczniowie nie mieliby chyba w ogóle lekcji z matematyki i fizyki. Wiecie, dlaczego tylu pedagogów rezygnuje z pracy i szuka innych, lepszych alternatyw?
Nie chodzi tylko o system, na który tak wszyscy narzekają. To znaczy rząd ze swoimi pomysłami w szkolnictwie, niskie pensje i wiele innych elementów też mają negatywny wpływ. Najgorsza w tym wszystkim jest jednak biurokracja, uzupełnianie tysiąca dokumentów, których nikt w kuratorium oświaty nawet nie sprawdza i negatywny stosunek dzieci i rodziców".
Biurokracja i papierologia zabijają chęci
"MEiN daje wytyczne, ale nie mówi, jak je wypełniać w placówkach. Wymagają wypełniania tony dokumentacji, wypisywania obserwacji i ocen do dzienników, ale nie stwarza warunków, żebyśmy mogli to robić. Sama wpisuję po nocy oceny do Librusa i wysyłam rodzicom informacje, bo wcześniej nie mam możliwości. Oprócz lekcji z uczniami muszę także sprawdzić ich prace, ocenić, znaleźć pomysły i inspiracje na kolejne lekcje.
Zupełnie nie narzekam na samo nauczanie, ale cała otoczka papierologii i dokumentowania wszystkiego pochłania właściwie drugie tyle czasu. Poświęcam na to swoje prywatne godziny po pracy w szkole. Druga sprawa jest taka, że czasem lekcje to też przepychanki z uczniami, którzy są roszczeniowi i uważają, że mogą na nauczyciela prawie napluć i nie zostaną z tego wyciągnięte konsekwencje. Mnie akurat trafiły się w tym roku naprawdę wspaniałe dzieci, ale wiem, że bywa różnie.
Do tego rodzice, którzy te dzieci utwierdzają w przekonaniu, że są pępkami świata i wszystko im się należy. Bo jak tu dyskutować z kimś, kto przychodzi do mnie tylko z pretensjami, widzi we wszystkim moją winę i prawie każe mi przepraszać ucznia za to, że nie jest przygotowany z wymaganego materiału (który omawialiśmy na lekcji!)..." – kończy swój list zrezygnowana nauczycielka.