Współczesne dzieci w wielu kwestiach są bardziej zadbane i zaopiekowane niż byli ich rodzice. Dziś bardziej dbamy o ich zdrowie psychiczne i korzystamy z wielu dobrodziejstw, jakie niesie posiadanie telefonu, komputera, internetu. Przez rozwój technologii i ciągłe odbieranie powiadomień z Librusa zabraliśmy im jednak odpowiedzialność i samodzielność, które będą im niezbędne w dorosłym życiu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedy dzisiejsi rodzice byli uczniami ponad 20-30 lat temu, nikt nie miał pojęcia o rozwoju technologicznym, jaki się dokona w ciągu najbliższych lat. Dzisiejsi rodzice, kiedy chodzili do szkoły, oceny mieli wpisane w szkolnym dzienniku (i czasem dzienniczku ucznia), a rodzice najczęściej dowiadywali się o ich postępach na wywiadówce. Wtedy wielu z nas drżało na myśl o powrocie rodzica ze szkoły, baliśmy się awantury z powodu ocen, wybryków czy nieprzekazanych przez nas rodzicom informacji.
Jak w jednym z tekstów w naszym portalu pisała Marta Uler: "O tym, co się działo w murach szkolnych, dowiadywali się [rodzice – przyp. red.] tylko z relacji osób trzecich, z mętnych nieraz zeznań potomstwa, z plotek, no i z zebrań". A potem nastały czasy internetu, elektronicznych dzienników i aplikacji do komunikacji. Rodzice o informacjach ze szkoły czytają na Librusie oraz na Messengerze, gdzie najczęściej zakładają z wychowawcą grupę, na której można łatwo i szybko wymienić się informacjami.
Oczywiście to wygodna opcja, nie trzeba wciąż dzwonić do szkolnego sekretariatu lub codziennie kartkować zeszytów dziecka w poszukiwaniu zapisanych informacji o składkach klasowych, wycieczkach czy zastępstwach. Teraz wszystko rodzic dostaje podane na tacy, wystarczy tylko w telefonie kliknąć powiadomienie z Librusa albo odczytać krótki komunikat na Messengerze.
Brak samodzielności dzieci
We wspomnianym artykule autorka zauważała jednak – skądinąd wg mnie bardzo słusznie – że m.in. Librus i cała dzisiejsza technologia komunikacji na linii szkoła-uczeń-rodzic zabiera dzieciom samodzielność i poczucie sprawczości. Bo przecież, jeśli dziecko ma jakieś obowiązki, które musi do szkoły wykonać, jeśli jest informacja, że coś trzeba przynieść na plastykę, zapłacić składkę na szkolną wycieczkę albo dostarczyć do sekretariatu dokumenty – to rodzic dowiaduje się o tym bezpośrednio. Dziecko nie musi wiedzieć i pamiętać, bo mama/tata mu przypomną.
Wynika to z tego, że technologia pozwoliła na taki bezpośredni kontakt z rodzicami, ale również zdjęła z dzieci odpowiedzialność za to, by różne informacje mamie lub tacie przekazać. Doprowadzili do tego sami rodzice, nauczyciele i władze szkół, które pewnie wielokrotnie były zawiedzione tym, że dziecko czegoś nie pamiętało, czegoś nie zrobiło, zapomniało. Wtedy na pomoc w usprawnieniu komunikacji przyszedł internet, który miał pomóc. Pytanie jednak, czy nie uczynił w tej kwestii więcej złego niż dobrego.
Powiadomienia częstsze niż maile w pracy
Librus czy grupy na Messengerze pomagają rodzicom w komunikacji z nauczycielami czy szkołą w ogóle. Ale równocześnie zabierają dzieciom odpowiedzialność i samodzielność. I co zauważyłam w ostatnim czasie – przeniosły tę odpowiedzialność na rodziców, którzy wcale się temu nie opierają. Od początku roku szkolnego, kiedy rozmawiam ze znajomymi rodzicami, każdy narzeka na to, że ciągle piszczy mu telefon i przychodzą powiadomienia – albo z Librusa, albo z komunikatora grupy rodziców.
Sama również zaczynam przewracać oczami na każde pytanie rodziców zadane na przedszkolnej grupie. Nie wiadomo, jak i kiedy, od bycia poinformowanymi, staliśmy się więźniami życia szkolnego i przedszkolnego. Wielu z nas odświeża szkolne platformy częściej niż skrzynkę mailową w pracy, bo – a nuż – pojawi się jakieś powiadomienie o zebraniu czy wcześniejszym skończeniu lekcji, które trzeba będzie niezwłocznie przekazać dziecku.
Produkcja nadopiekuńczych rodziców
Często życie rodzinne uzależniamy od tego, co pojawi się w szkolnej aplikacji i odciążamy dzieci z odpowiedzialności za usłyszane w szkole informacje. Sami na swoje barki wkładamy kolejne obowiązki, które sprawiły, że naszym dzieciom jest łatwiej. Nie oznacza to jednak czegoś pozytywnego, bo przez takie działanie odbieramy im umiejętność komunikacji i korzystania samodzielnie z różnych informacji.
Doszło już do tego, że posiadamy aplikacje nie tylko na komputerze, ale w telefonach, żeby tylko nigdy nie stracić żadnych informacji, bez których nasze pociechy staną się w szkole dziećmi zagubionymi we mgle.
Najtrudniejsze jest to, że zabieramy im coś ważnego, co miały wcześniejsze pokolenia i sami stajemy się nieświadomie nadopiekuńczymi rodzicami, którzy o każdej kwestii w życiu dziecka chcą wiedzieć i mieć nad nią kontrolę. I jak to z wieloma nowinkami technologicznymi bywa – rozwój, zamiast pomóc, to zaszkodził i sprawił, że jesteśmy jeszcze bardziej zniewoleni.