Moja córka ma pięć lat. Nie zdarzyło się dotąd, bym rozebrała ją do naga, kiedy spędzałyśmy czas nad wodą, na plaży, na basenie. Moja decyzja jest świadoma i mam ku niej ważne powody. To trochę tak, jak z publikacją jej wizerunku, do którego również podchodzę z ostrożnością.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jestem przekonana, że jako matka nie mam absolutnego prawa do jej ciała, do niej w ogóle. Urodziłam ją i otaczam ją opieką, ale od początku stanowi oddzielny byt. Nie jest moim prawem naruszać jej granice w sposób przemocowy, nie jest moim prawem decydować o tym, że jej ciało zostanie odsłonięte dla obcych oczu.
Uważam, że to nadużycie swojej rodzicielskiej roli. Myśląc o jej prawach, myśląc o mojej do niej miłości i pierwotnej potrzebie chronienia jej, nie eksponuję jej nagości. Znam ludzi i wiem (niestety), że świat nie jest wypełniony tylko tymi dobrymi o czystych intencjach.
Nie znam myśli nieznajomego
Jak mogłabym być sprawczynią tego, by ciało mojej małej ukochanej córki stało się obiektem obserwacji mężczyzny o nieczystych myślach? Ta sama myśl przewodzi moim decyzjom o ograniczeniu publikacji jej wizerunku w sieci. To drugie akurat zostało już unormowane prawnie i według zapisów wynikających z Karty Praw Dziecka, każdy rodzic, który publikuje twarz dziecka na swoich kontach społecznościowych, łamie jego prawo. O tym jednak kiedy indziej…
Kompletnie to czuję. Zgadzam się absolutnie. Dziecko to nie laurka, to nie pocztówka z wakacji. Twarz dziecka to twarz człowieka, który, choć jeszcze mały, dorośnie. A nawet teraz, szczególnie teraz, winien być chroniony, a nie wystawiany jak eksponat do podziwiania.
Nie rozbieram córki na plaży, ale nie demonizuję jej ciała w żaden sposób. Raczej stawiam delikatne granice. Kiedy w miejscu publicznym, jak to dziecko, podwija sukienkę, by zakręcić sobie spiralkę materiałem, zatrzymuję jej małą rączkę i tłumaczę: "Kochanie, tutaj jest twoja bielizna i twoje ciało. Nie musimy chyba wszystkim go pokazywać, co o tym myślisz?". Nie chodzi o zawstydzanie, o hamowanie jej spontanicznego wyzwolenia. Chodzi o to, żeby znała granice, po to by mogła sama zdecydować później, co z nimi zrobi. Jak bardzo je przesunie. To już nie będzie moja decyzja, kiedyś.
Teraz jest. Jest moją powinnością chronić moje dziecko, szanować jego intymność, jego ciało i osłaniać je od oczu gapiów. Nieznajomych, których intencji nie znam i może nawet nie chcę znać. Bo kiedy zaczynam o tym myśleć intensywniej, budzi się we mnie lwica. Ta, która najchętniej ukryłaby córkę w ramionach, by nikt nigdy nie miał okazji jej skrzywdzić.