Po przekroczeniu progu przychodni słyszę jęk zawodu. Tych kilkanaście osób, które czeka z dziećmi, "bo może ktoś nie przyjdzie", wie, że ich szanse na wizytę maleją. Pediatra dziś znów nie wyjdzie po 8 godzinach z pracy. Nikomu nie odmawia, choć sił ma coraz mniej.
Reklama.
Reklama.
Kolejka "dodatkowych" pacjentów do pediatry przed 10:00 rano to kilkanaście osób, numerków zabrakło już przed 8:00.
Lekarka nie wyjdzie do domu po 8 godzinach, jak zwykle przyjmie wszystkich, którzy czekają. Nie chce zostawiać dzieci bez pomocy.
Cierpliwość lekarzy się kończy, nie mają złudzeń, jeśli rządzący nie znajdą pieniędzy na służbę zdrowia, czeka nas zapaść systemu. Bo młodzi mają dość i uciekają z kraju, naszych dzieci nie ma komu leczyć.
Ta lekarka zajmuje się moim najmłodszym dzieckiem od urodzenia. Dobrze się znamy, jeżdżę tylko, jak nie ma wyjścia, często leczymy go przez telefon, bo nie ma sensu zabierać jej czasu, skoro wiemy obydwie, co się dzieje. Wczoraj musiałam jechać, mały mocno kaszle, trzeba go osłuchać, czy to jeszcze oskrzela, czy już płuca. Lekarka jest cierpliwa, bada go. Dopiero kiedy pytam, jak ona się czuje, przyznaje, że jest jej coraz trudniej.
"Nie mogę zostawić tych dzieci"
Nasza lekarka jest jedyną pediatrą w miejscowości. Jeśli ona nie przyjmie dziecka, to zostają prywatne gabinety, a na te nie wszystkich stać. Zresztą, jak sama mówi, większość lekarzy od dzieci w naszej okolicy to jej koledzy z roku ze studiów. Wszyscy są po 70.
- Nikt tu nie chce przyjść - mówi z żalem. - Ale co się dziwić - dodaje po chwili. - Piłkarze dostaną 30 czy 50 mln premii, a lekarze i nauczyciele usłyszą, że są darmozjadami, roszczeniowymi oczywiście - cedzi przez zęby, wypisując receptę. Uśmiecha się znad biurka do mojego dziecka. Dzieci ją uwielbiają, do każdego podchodzi troskliwie, jest dokładna, nie daje poczuć, że się spieszy.
Na jej twarzy maluje się jednak zmęczenie, codziennie przyjmuje kilkudziesięciu pacjentów. Czasem rozmawiamy o tym, że powinna już odpoczywać, jednak nie ma złudzeń - jeśli przestanie pracować, te dzieci zostaną bez opieki. Nie tylko u nas. W całej Polsce brakuje młodych pediatrów.
Pediatra? U nas nie ma
Średnio pediatra w Polsce zarabia 6 tys. netto. Dużo i nie dużo. Bo żeby zostać lekarzem ze specjalizacją trzeba się długo uczyć, praca jest bardzo odpowiedzialna, ale też wymagająca psychicznie i fizycznie. Lekarze narażeni są na wszystko to, z czym przychodzą pacjenci. Nierzadko obok pracy w przychodni, lekarze pracują także w szpitalach.
Są wycieńczeni i jest ich coraz mniej. W 2020 roku, jak podaje portal prawo.pl, było 14 tys. lekarzy pediatrów, w czasie, kiedy specjalizację tę ukończy 1,6 tys. medyków, 3 tys. kolejnych osiągnie wiek emerytalny. Rachunek jest prosty - lekarzy, którzy mogą zająć się najmłodszymi pacjentami, z roku na rok ubywa i ubywać będzie. A kolejki w przychodniach rosną nieomal z dnia na dzień.
Pracujący ponad siły lekarze w końcu zaczną popełniać błędy. I wcale nie chodzi o to, żeby zarobić więcej, bo wcale nierzadko przyjmują więcej maluchów, niż pozwala na to kontrakt z NFZ. Bo nie chcą nikomu odmawiać, zwłaszcza że wisi nad nimi widmo utraty kontraktu, jeśli to zrobią. Wtedy już na pewno nie pomogą najbardziej potrzebującym.
Nie ma innej możliwości niż inwestycje
Znajoma, która pracuje na recepcji w jednej z warszawskich przychodni, mówi bez ogródek, że w stolicy już widać wyraźnie brak lekarzy. - Podkupują sobie tych, którzy zostali, ale w zasadzie nie ma lekarzy tej specjalizacji przed 40-ką. Wielu po studiach ucieka za granicę, bo czego tu mają szukać? - pyta retorycznie.
Młodzi lekarze najczęściej nie są już tak skłonni do poświęceń. To młode pokolenie zna swoją wartość i wie, ile kosztowały ich lata studiów, nie chcą pracować za bezcen. Nie chcą słuchać zarzutów, że są odklejeni od rzeczywistości i przegrywać w loterii pieniężnej rządu z reprezentacją w piłce nożnej. 30 mln zł to wiele lekarskich etatów, których przecież brakuje.
- Młodzi nie zostaną w kraju i za 10-15 lat naprawdę nie będzie miał kto dzieci leczyć - mówi anonimowo jeden z lekarzy ze szpitala pediatrycznego na Mazowszu. - Mam 40 lat, w tym szpitalu pracuję od 10, wcześniej byłem na stypendium w Stanach i pracowałem w innej placówce. Czasem zastanawiam się, po co wróciłem, większość moich kolegów z roku uciekła i dziś śmieją mi się w twarz, bo póki nie bronię karnych, muszę pracować po kilkanaście godzin dziennie, żeby przetrwać.
Wszyscy, z którymi rozmawiam, mówią wprost, że w polskiej pediatrii nie będzie lepiej, póki nie będzie podwyżek dla lekarzy. Część z nich wyjedzie, inni przeniosą się do prywatnych placówek, bo tam zarobki są inne niż z kontraktów. - Ucierpią ci najbiedniejsi, ci, którzy naszej pomocy potrzebują najbardziej - podsumowała smutno lekarka moich dzieci.