Piękny mamy w tym roku październik. Ileż spacerów można by zaliczyć z dziećmi, w liściach się turlać. Cieszyć promieniami słońca, podziwiać mroźne poranki i mgłę wiszącą nisko nad łąką. Można by, gdyby nie to, że dzieci non-stop chorują. Jedno takie chciałam zabrać do lekarza.
Zapisanie dziecka do pediatry graniczy z cudem, wszędzie terminy są dramatycznie długie.
Lekarze pracują ponad siły, ale i tak nie są w stanie przyjąć wszystkich w potrzebie.
Minutę po otwarciu przychodni nie ma numerków, rodzice próbują dodzwonić się po 200 razy!
Nie ma pediatrów
Kiedy kilka dni temu znajoma powiedziała mi, że jej miejscowości, wcale niemałej, nie ma pediatry, złapałam się za głowę. Do najbliższego mają 20 km. Dwoje chorych dzieci, dobrze, że mają auto. Ale do tego na NFZ nawet nie dzwoniła.
- Po co mam się denerwować, od września słyszę, że nie da się do niego dostać. Zabrałam dziewczyny do prywatnej przychodni, prawie 40 km od domu. Dodzwoniłam się za 23 razem - powiedziała Paulina. Nie wierzyłam. Serio, w swojej naiwności żyłam w przekonaniu, że dziecko z gorączką zawsze dostaje się do lekarza. Mam szczęście, moje dzieci są dość pancerne i rzadko chorują.
Do wczoraj w zasadzie lekarz nie był nam potrzebny od kilku dobrych miesięcy. Katarek małego leczymy sami naturalnymi sposobami, a młodzież od lat nie potrzebowała antybiotyku, ani nawet rutozydu. Do wczoraj.
Nie dodzwonisz się
W radiu słyszałam, jak dziennikarka próbowała do lekarza zapisać swoje dziecko. Mówiła, że dodzwoniła się po półtorej godziny. Na nic się to nie zdało, bo numerków już nie było. "Może następnego dnia". Kpina, nasza lekarka przyjmuje pacjentów, ile trzeba. Nawet, jak nie ma już numerków, wtedy trzeba po prostu trochę poczekać, aż ktoś się chwilę spóźni.
Słuchacze dzwonili i opowiadali swoje historie. Jeden tata sprawdził w telefonie, nim trafił na wolną linię w przychodni, wybrał ten nr 200 razy! Ale udało mu się, dziecko zapisał. W czwartek, przed długim weekendem, mój ośmiolatek wstał z bólem gardła i podwyższoną temperaturą. Nic wielkiego, ale wiadomo - do szkoły nie pójdzie. A na horyzoncie długi weekend.
Przychodnia czynna od 8.00, zadzwonię chociaż po teleporadę. Wszak lekarka zna mnie nie od dziś, wie, że nie dzwonię, jeśli to nie jest konieczne. Razem ze mną pomyślało tak chyba milion osób.
8.01 - twoja chwila prawdy
Przezornie zaczęłam dzwonić dwie minuty przed otwarciem przychodni. Dzwoniłam i dzwoniłam, nr cały czas zajęty, nie ma kolejki oczekujących połączeń - trzeba trafić na wolną linię. Victory! - 8.01 odbiera pani w rejestracji, wymieniamy uprzejmości, mówię, po co dzwonię. - Przykro mi, już nie ma numerków - słyszę. WHAT?! Minutę po otwarciu przychodni?
No niestety, telefon dzwoni cały czas, lista rezerwowych już jest pełna, teleporady również. Może jutro. Myślę, ok 37,8 st. ból gardła, podam leki przeciwzapalne, zresztą dwie godziny po wstaniu wyglądało, że to jakaś chwilowa niedyspozycja. Może minie. Wieczorem już było jasne, że byłam w błędzie. Nie minie.
Zamiast gorączki, osłabienie, dziecko trzęsie się z zimna, po 18.00 zasypia. Trudno, czekamy do rana. Tuż po budziku słyszę jęk bólu. Gardło boli potwornie, przełykanie śliny powoduje napływanie łez do oczu, o jedzeniu nie ma mowy, picie też słabo idzie. Zaglądam do buzi, nie ma szans, żeby nie bolało, całe gardło czerwone, napuchnięte. Musi go zobaczyć lekarz - bez dwóch zdań.
Przechytrzę was!
Matka to strasznie dziwna istota, nie dość, że dość szybko uczy się na błędach, to jeszcze cechuje ją ogromna determinacja. Poczułam misję: jak nie drzwiami to oknem. Wsiadłam w samochód i pojechałam do przychodni. Czynna od 8.00 klamkę nacisnęłam o 7.47. Pani w rejestracji pyta, w czym może pomóc, mówię, że chciałabym dziecko zapisać do pediatry.
Nastawiłam się na walkę, bo przecież zapisy tylko telefoniczne, no i nawet przychodnia jeszcze nie jest czynna. - 14.30 będzie dobrze? - pyta rejestratorka. Zbita z tropu kiwam głową. Ale jak to?! Co tu się właśnie wydarzyło? Tak oto "zniknęłam" numerek 7 z dzisiejszych wizyt, nim otwarto przychodnię.
Przychodnie grozy
Nie, nie czepiam się przychodni, ani lekarki, wiem, że pracuje ponad siły, zarówno ta nasza, jak i każdy inny pediatra. Każdego dnia przyjmują mnóstwo dzieci, bo przecież sezon, bo z każdym katarem trzeba iść, zadzwonić po zaświadczenie, że to nie COVID-19. Szkoła pyta coraz bardziej nerwowo o bilanse, które powinniśmy byli zrobić dzieciom w poprzednim roku szkolnym.
Przychodnie zawiesiły wtedy takie badania z braku rąk do pracy. Dziś w wielu nadal tego się nie robi. W naszej przychodni jest jeden pediatra, w pobliżu chyba nie ma żadnej, w której byłoby ich więcej. Prywatnie do pediatry czeka się 2-3 dni, również z dzieckiem z gorączką.
Jedynym wyjściem staje się nagle Nocna i Świąteczna Pomoc Medyczna i kilka godzin oczekiwania z gorączkującym dzieckiem. Obyście nie musieli przez to przechodzić.