"Potrzebuję pół godziny, żeby znaleźć się w centrum Warszawy. Dziś to żadna odległość, ale czasem myślę sobie, że to całkiem inny świat" - zaczyna swój list Joanna. Kobieta wraz z mężem i czwórką dzieci wyjechała kilka lat temu z miasta. Jak mówi, wydawało jej się wtedy, że sprawdziła wszystkie za i przeciw. Dziś wie, że nie pomyślała o jednej istotnej kwestii.
Reklama.
Reklama.
Pani doktor jest świetna
"Może dzieci nie chorują często, jednak czasem potrzebujemy konsultacji, ospa, angina, to się zdarza. Nie wspomnę już nawet o tym, że gdzieś te dzieci trzeba szczepić, czy poddawać bilansom" - pisze kobieta.
Tuż po przeprowadzce Joanna zapisała dzieci do jednej z dwóch przychodni w miasteczku i przez blisko 6 lat korzystała z usług pediatry, sama nie była w tym czasie u lekarza.
"Trafiliśmy do naszej lekarki po raz pierwszy, kiedy córka zaczęła gorączkować. Lekarka, dojrzała kobieta, zrobiła bardzo dobre wrażenie, więc zapisałam do tej przychodni wszystkie dzieci. Nie zastanawiałam się, ilu pediatrów zatrudniają. Zawsze doktor nas przyjmowała, nawet jak nie było numerków" - czytamy.
Joanna zaznacza, że nawet w czasie lockdownu pediatra zapraszała z dziećmi do przychodni. "Ona zawsze powtarzała, że dziecko trzeba zbadać i nie ma mowy o teleporadach. Te dwa lata ją wykończyły, dosłownie. Jakiś czas temu poszłam do niej z córką i mnie zamurowało. Za biurkiem siedziała starsza pani, która miała trudności ze zrozumieniem, co do niej mówię" - wspomina kobieta.
Czas na zmianę
Autorka listu zaczęła przepytywać znajomych, gdzie leczą swoje dzieci, ku jej zdziwieniu okazało się, że pediatra, z której usług korzystała dotąd, jest jedyną w miejscowości.
"Z mężem ustaliliśmy, że bezwzględnie musimy zmienić lekarza, jednak kilka telefonów do przychodni w pobliskich miejscowościach skutecznie ostudziło nasz zapał" - wyznaje Joanna.
Nikt nie chciał zapisać do siebie sześcioosobowej rodziny, bo przychodnie, przez brak pediatrów, nie są w stanie zapewnić im opieki. "Owszem jest internista, czasem ginekolog i stomatolog, ale jak pediatra jest jeden i ma pod opieką setki dzieci, to kolejnych zapisywać już nie chcą, bo co jeśli jednego dnia setka z nich dostanie gorączki?" - powtarza usłyszane w przychodniach słowa.
Do Joanny dotarło, że zmiana przychodni, choć coraz pilniejsza, wcale nie będzie taka prosta. "Stać nas na to, żeby doraźnie chodzić do lekarza prywatnie, ale każdy rodzic jest świadom tego, że dla dziecka potrzebna, a nawet niezbędna, jest opieka na NFZ, jak tak dalej pójdzie, będziemy z katarem jeździć do Warszawy" - podsumowuje smutno.
Doktor chwilowo niedostępna
Szkoła przypomniała Joannie o zaległych bilansach dzieci. Kiedy kobieta zadzwoniła w tej sprawie do przychodni, okazało się, że nie ma ich kto przeprowadzić.
"Dowiedziałam się, że doktor jest chora i póki co przebywa na zwolnieniu, nie wiadomo do kiedy" - mama czwórki dzieci od znajomej usłyszała, że lekarka na zwolnieniu jest już od miesiąca i nic nie zapowiada, aby miała szybko wrócić.
"Ta kobieta jest po 80., nie ma się co spodziewać cudów, nasza pediatra nie wróci, a sezon na infekcje ruszył pełną parą. Nie wiem, co robić, okazuje się, że w okolicy nie ma alternatywy".
"Każde skierowanie na badanie od prywatnej przychodni trzeba zrealizować poza refundacją i nagle koszt leczenia czwórki dzieci staje się nadludzkim wysiłkiem. A podobno mamy dla dzieci bezpłatną opiekę medyczną, tylko gdzie?" - kończy swój list Joanna.
Lekarzy brakuje w całym kraju
Od lat lekarze alarmują, że polskimi pacjentami nie ma się kto zajmować. Brakuje psychiatrów, szczególnie dziecięcych, do alergologa na wizytę czeka się nawet dwa lata, rehabilitacja, choćby po złamaniu ręki to oczekiwanie rzędu kilka miesięcy, kiedy mały pacjent rośnie, a problem wraz z nim.
Problem Joanny nie jest odosobniony, takich miejscowości jak ta, w której mieszka kobieta jest w Polsce wiele. Jeden pediatra, albo nawet brak lekarza z taką specjalizacją, zmusza rodziców do jeżdżenia z chorym dzieckiem nawet kilkadziesiąt kilometrów do przychodni, aby ktoś malucha osłuchał.
Młodzi ludzie po długich i trudnych studiach na uniwersytetach medycznych nie chcą pracować za "grosze", które oferuje się im na naszym rynku. Jadą więc na zachód, gdzie są w stanie zarobić za tę samą racę więcej, bo tam też lekarzy brakuje.
Ten zawód się starzeje. Za naszego życia dostęp do pediatry stanie się dobrem luksusowym. Chyba że rządzący zejdą na ziemię i docenią medyków, może wtedy nie każdy będzie chciał uciekać.