Danuta miała 43 lata, kiedy urodziła Marcela. Ma jeszcze dwoje dorosłych dzieci. Dziś chłopiec ma 8 lat, chodzi do drugiej klasy. A właściwie powinien chodzić, bo właśnie leczy zapalenie płuc w domu. Mama Marcela napisała do nas po rozmowie z wychowawczynią syna.
Reklama.
Reklama.
Jest bardzo chorowity
"Marcel nie dotarł już na rozpoczęcie roku szkolnego. 1 września był trzeci dzień na antybiotyku, miał zapalenie ucha. Potem chodził przez tydzień, ale złapał jakieś przeziębienie, tydzień w domu, po tym czasie strasznie kasłał, poszliśmy do pediatry - zapalenie płuc" - wylicza Danuta.
Jak wspomina autorka listu, ani w zerówce, ani w pierwszej klasie nie było lepiej. "Prawdę mówiąc większość czasu spędził w domu. Ale nie dla mojego widzimisię, wolałabym, żeby chodził do szkoły, ale on jest wyjątkowo chorowity. Starsze dzieci takie nie były. Mam 51 lat i siedzę non stop na zwolnieniu na chore dziecko" - pisze mama 8-latka i zaznacza, że dla niej w żadnym razie nie jest to sytuacja komfortowa.
Danuta zaznacza, że znacząca większość nieobecności syna wynika z zaleceń lekarza. "Badaliśmy mu odporność, dostawał doustne szczepionki i szczepiliśmy go na grypę... Jednak większość jego chorób to infekcje bakteryjne. Nie pamiętam już miesiąca bez antybiotyku, lekarz ciągle mówi, że wyrośnie, ale końca nie widać" - żali się kobieta.
Nauczycielka robi ze mnie wariatkę
Wychowawczyni Marcela jest młodą osobą, pełną zapału, nauczycielką z poczuciem misji, jak pisze Danuta. Kobieta podkreśla, że bardzo szanuje zaangażowanie tej osoby i nigdy nie przeszło jej przez myśl, to, co inni rodzice szeptali po kątach, że wychowawczyni brak doświadczenia.
"Jednak po telefonie, który odebrałam od niej w zeszłym tygodniu, zaczynam się zastanawiać, czy jej nie przeceniłam, bo opadło mi wszystko. Siedzę kolejny tydzień z dzieckiem, które dosłownie dusi się w domu, próbuję jednocześnie jakimś cudem dokończyć raport kwartalny, a wtedy dzwoni ona".
"Pyta, jak czuje się Marcel, odpowiadam, zgodnie z prawdą, że następnego dnia mamy kontrolę, ale patrząc po tym, jaki kaszel go męczy, zdecydowanie szybko do szkoły nie wróci" - przyznaje Danuta.
Nauczycielka wyraziła współczucie, po czym dodała, że kontrola lekarska, jest jak najbardziej potrzebna, bo do szkoły trzeba dostarczyć zaświadczenie, że dziecko jest chore. "Wygłosiła monolog o tym, że Marcela więcej nie ma, niż jest, że ona zaczyna wątpić, czy on jest w stanie opanować materiał i że poważnie rozważa pozostawienie go na kolejny rok w drugiej klasie, jeśli będzie chorował, jak w poprzednim roku szkolnym" - czytamy
Zero zrozumienia
Mama 8-latka oczywiście poprosiła lekarza o zaświadczenie, że dziecko jest chore i jaki czas nieobecności przewiduje. "Wpisał, że jeszcze co najmniej 10 dni w domu. Lekarz nie do końca był w stanie zrozumieć, czemu szkoła wymaga od nas tego zaświadczenia. Powiedział, że zwykle działa to w drugą stronę" - wspomina Danuta.
"Rodzice najczęściej proszą o dokument potwierdzający, że dziecko z katarem nie zaraża i może do szkoły chodzić. U nas jest odwrotnie. Poczułam się, jakby oskarżała mnie o kłamstwo. Czemu miałabym trzymać zdrowe dziecko w domu? Pierwsza bym go posłała, ale jak mam wygonić z domu dziecko z zapaleniem płuc? Czy oni oszaleli?" - czytamy.
Kobieta zadzwoniła do sekretariatu szkoły syna, żeby zapytać, na jakiej podstawie oczekuje się od niej zaświadczenia. "Powiedzieli mi, że to wewnątrzszkolny przepis i że w tym roku szkolnym, każde dziecko, które jest nieobecne dłużej niż tydzień, musi takie zaświadczenie dostarczyć. Mam lecieć do zapchanej przychodni, z chorym dzieckiem, bo przecież w domu sam zostać nie może, żeby dostarczyć papierek? To chore" - podsumowuje kobieta.
Następnym razem niech załatwiają sami
Danuta przyznaje, że tym razem i tak szła z Marcelem do lekarza, jednak absurdem jej zdaniem jest oczekiwanie takich zaświadczeń, bo jak pisze "kto to wie na pierwszej wizycie, ile zajmie leczenie". Kobieta wystosowała do szkoły pismo, aby placówka sama upominała się o opinię lekarską, podała numer telefonu do przychodni, choć tam rzadko ktoś odbiera.
Dziś przychodnie są oblężone przez małych pacjentów, są klasy, w których na lekcje chodzi dosłownie kilka osób, reszta choruje. Nauczyciele apelują do rodziców o rozsądek w zatrzymywaniu dzieci z infekcjami w domu. Rodzice coraz częściej podnoszą larum, bo stoją na stanowisku, że dziecka w domu nie zatrzymują dla przyjemności.
Nauka jest obowiązkowa do ukończenia 18. roku życia (art. 35 ust. 1) i rodzice są zobligowani dopilnować, żeby dziecko do szkoły chodziło (art. 33 ust. 1 pkt 2). Statut szkoły określa obowiązki ucznia, a także sposób i termin usprawiedliwiania nieobecności na zajęciach edukacyjnych (art. 99) - Ustawa z dn. 14 grudnia 2016 roku Prawo oświatowe.
Ponad statutem szkoły stoi jednak prawo nadrzędne, jakim jest Kodeks rodzinny i opiekuńczy. Przewiduje on, że do pełnoletności dziecko pozostaje pod władzą rodzicielską (art. 92). Władza ta obejmuje w szczególności obowiązek i prawo rodziców do wychowania dziecka i kierowania nim (art. 95 § 1 i art. 96 § 1). Usprawiedliwianie nieobecności dziecka w szkole wchodzi w zakres władzy rodzica nad dzieckiem, która przejawia się w obowiązku i prawie do sprawowania pieczy nad dzieckiem oraz jego majątkiem.
Jeśli więc rodzic odmówi dostarczenia zaświadczenia od lekarza, jednocześnie usprawiedliwiając nieobecność dziecka na zajęciach szkolnych - jest to wiążące dla placówki i zgodne z prawem. Nawet jeśli stoi w sprzeczności ze statutem szkoły.